blokujacych droge. Znow przystanal i szeptem kazal Austinowi zrobic to samo. Austin posuwal sie naprzod z wyciagnietymi rekami, dopoki nie dotarl do pni. Jednak zamiast chropowatej kory poczul pod palcami gladka, zimna powierzchnie. Przylozyl do niej ucho i uslyszal cichy szum. Cofnal sie i znow zobaczyl pnie drzew. Pomyslal, ze kamuflaz adaptacyjny ma wielka przyszlosc.
Szybko wrocili po swoich sladach. Austin zaproponowal, zeby sie rozdzielili i zbadali budynki. Mieli sie spotkac po pietnastu minutach.
– Tylko unikajcie nieswiezych lodow Eskimos – doradzil Zavala i zniknal w ciemnosci.
Pablo zawahal sie.
– A jesli nas odkryja?
– Jesli bedziesz mogl to zrobic po cichu, zneutralizuj kazdego, kto cie zauwazy – odrzekl Austin. – W razie czego uciekaj ta sama droga, ktora przyszlismy.
– A co ze mna? – zapytal Ben.
– Juz zrobiles swoje: przyprowadziles nas tutaj. Odpocznij.
– Nie moge siedziec bezczynnie, kiedy moja rodzina jest w niebezpieczenstwie.
Austin nie dziwil sie Benowi, ze chce znalezc swoich krewnych.
– Trzymaj sie blisko mnie.
Wyciagnal bowena z kabury i zaczekal, az pozostali znikna w ciemnosci. Potem skinal Benowi, zeby szedl za nim. Ruszyli asfaltowa sciezka, rezygnujac z oslony lasu.
Slyszeli ruch nad jeziorem, ale droga byla wolna. Wkrotce dotarli do dlugiego, niskiego budynku. Nikt go nie pilnowal.
– Wstapimy? – zapytal Austin Bena.
Weszli do srodka. Okazalo sie, ze to tylko magazyn. Zrobili szybka inspekcje i wrocili na miejsce zbiorki. Po kilku minutach zjawil sie Zavala.
– Sprawdzilismy magazyn – poinformowal go Austin. – Znalazles cos ciekawego?
– Niestety, tak – odparl Zavala. – Na zawsze rezygnuje z ryby z frytkami. Chyba trafilem na kolebke
Opisal dziwne, zdeformowane stworzenia w budynku, ktory zbadal. Niewiele rzeczy moglo go wyprowadzic z rownowagi, ale jego ton wyraznie wskazywal, ze jest wstrzasniety widokiem zmutowanych potworow w akwariach.
– Wyglada na to, ze te plywajace dziwolagi to modele prototypowe – odrzekl Austin.
Zamilkl, slyszac cichy szelest w lesie. Wrocil Pablo. Powiedzial, ze znalazl budynek wygladajacy na pusty garaz. W srodku byly slady obecnosci ludzi – resztki jedzenia, wiadra z brudna woda i koce, ktore mogly sluzyc za poslania. Pokazal dziecinna lalke. Kurt zacisnal zeby.
Czekali na Diego. Kiedy wylonil sie z ciemnosci, zrozumieli, dlaczego sie spoznil. Nisko pochylony dzwigal na ramionach jakis ciezar. Wyprostowal sie i rzucil na ziemie nieprzytomnego straznika.
– Mowiles, zeby zneutralizowac kazdego, kto sie nawinie, ale pomyslalem, ze ten dran bardziej przyda sie zywy.
– Skad go wytrzasnales?
– Z koszar dla straznikow. Jest tam sto, moze dwiescie wyrek. Zrobil sobie sjeste.
– Zaloze sie, ze juz nigdy nie zasnie podczas pracy – powiedzial Austin.
Przykleknal na jedno kolano i oswietlil latarka twarz straznika. Nie roznila sie od tych, ktore widzial – takie same wystajace kosci policzkowe i szerokie usta. Tylko czolo bylo posiniaczone. Austin wstal i odkrecil korek manierki. Wypil lyk wody, a reszte wylal na twarz straznika. Grube rysy ozyly, powieki uniosly sie. Jeniec wytrzeszczyl oczy na widok luf wycelowanych w jego glowe.
– Gdzie sa wiezniowie? – zapytal Austin i pokazal lalke, zeby straznik wiedzial, o co mu chodzi.
Wargi mezczyzny wykrzywily sie w zlowrogim usmiechu, czarne oczy zablysly jak rozzarzone wegle. Warknal cos w niezrozumialym jezyku. Diego uzyl lagodnej perswazji. Nacisnal mu butem krocze i przystawil lufe do czola. Usmiech zniknal, ale Austin wiedzial, ze to fanatyk, ktory zignoruje wszystkie grozby i kazdy bol.
Diego zrozumial, ze w ten sposob niczego nie wskora. Nadepnal twarz straznika i wbil mu lufe w krocze. Jeniec wybaluszyl oczy i wymamrotal cos w swoim jezyku.
– Mow po angielsku – rozkazal Diego i mocniej wbil lufe.
Straznik wstrzymal oddech.
– Jezioro – wykrztusil. – Na jeziorze.
Diego usmiechnal sie.
– Nawet on nie chce stracic swoich
Ujal karabin za lufe i uderzyl kolba. Rozlegl sie trzask przyprawiajacy o mdlosci i glowa straznika opadla na bok jak u lalki w reku Austina.
Kurt, myslac o wiezniach, wcale nie wspolczul zabitemu. Wzruszyl tylko ramionami.
– Slodkich snow.
– Prowadz – powiedzial Pablo.
– Poniewaz przeciwnicy maja przewage liczebna – odezwal sie Zavala – to moze byc dobry moment na wezwanie posilkow.
Pablo odczepil od pasa radio i rozkazal pilotowi sea cobry czekac w powietrzu poltora kilometra dalej. Austin wetknal lalke za koszule. Potem ruszyl biegiem na czele grupy w kierunku jeziora. Byl zdecydowany oddac zabawke wlascicielce.
35
Kiedy straznicy wpadli do wiezienia w garazu, wymachujac palkami, Marcus Ryan siedzial w kucki obok Jesse’a Nighthawka. Chcial wykorzystac jego znajomosc lasu do ulozenia planu ucieczki. Nadzieje Ryana rozwialy sie, gdy straznicy zaczeli bic na oslep wiezniow. Indianie, przyzwyczajeni do bicia, majacego ich zniechecic do stawiania oporu, skulili sie pod scianami. Ryan nie zdolal sie odsunac i ciosy spadly na jego glowe.
Therri bawila sie z mala dziewczynka o imieniu Rachael, kiedy drzwi otworzyly sie gwaltownie i zaroilo sie nagle od wrzeszczacych i wywijajacych kijami mezczyzn. Rachael miala okolo pieciu lat i byla najmlodszym dzieckiem w grupie. Jak wielu wiesniakow, nalezala do licznej rodziny Bena. Therri wlasnym cialem zaslonila dziewczynke. Straznik zamarl bez ruchu, zaskoczony niespodziewanym oporem. Potem rozesmial sie i opuscil uniesiona palke. Przeszyl Therri bezlitosnym wzrokiem.
– Za to ty i ta mala pojdziecie pierwsze.
Zawolal jednego ze swoich towarzyszy. Tamten zlapal Therri za wlosy i popchnal ja na podloge. Drutem zwiazano jej rece za plecami. Gdy stanela na nogi, zobaczyla Marcusa i Chucka. Mieli glowy zakrwawione od ciosow palkami.
Kiedy wszyscy wiezniowie byli zwiazani jak wieprze, straznicy wypedzili ich z garazu. Szli jakis czas miedzy drzewami, dopoki nie zobaczyli blyszczacej tafli jeziora. Choc grupe SOS zlapano kilka godzin temu, wydawalo sie im, ze sa tu od wielu dni.
Wepchnieto ich do szopy przy jeziorze i zostawiono samych. Stali w ciemnosci, dzieci chlipaly, starsi probowali dodac otuchy mlodszym.
Strach przed nieznanym byl gorszy od bicia. Wtem przy wejsciu powstalo zamieszanie. Drzwi otworzyly sie i wszedl Barker w otoczeniu straznikow. Zdjal przeciwsloneczne okulary i Therri po raz pierwszy zobaczyla jego niesamowite, blade oczy. Pomyslala, ze maja kolor brzucha grzechotnika. Kilku straznikow trzymalo plonace pochodnie. Twarz Barkera wykrzywil szatanski usmiech.
– Dobry wieczor, panie i panowie – zaczal tonem przewodnika wycieczki. – Dziekuje za przybycie. Za kilka minut uniose sie wysoko nad tym miejscem w pierwszej fazie podrozy w przyszlosc. Pragne podziekowac wam wszystkim za pomoc w realizacji tego projektu. Jesli chodzi o tych z SOS, zaluje, ze nie pojawili sie tu, zeby moc docenic pomyslowosc tego planu.
Ryan odzyskal pewnosc siebie.
– Przestan pieprzyc. Co chcesz z nami zrobic?
Barker przyjrzal sie jego zakrwawionej twarzy, jakby widzial ja pierwszy raz.