parking furgonetke. Przebieglo mi przez glowe, ze przynajmniej ktos jest w poblizu, jesli bede potrzebowala pomocy.
– Chce wsiasc do samochodu, a pan mi przeszkadza – oswiadczylam.
– Rob Westerfield byl wzorowym wiezniem i wszyscy go podziwialismy. Dawal nam wszystkim przyklad. A teraz, ile zamierzasz mi zaplacic za te informacje?
– Niech on panu zaplaci. – Odwrocilam sie, odepchnelam faceta ramieniem, zwolnilam blokade i otworzylam drzwi.
Nie probowal mnie powstrzymac, lecz zanim zamknelam od srodka drzwi, powiedzial:
– Dam ci dobra rade i to zupelnie za darmo. Spal ten transparent.
20
Kiedy wrocilam do apartamentu pani Hilmer, zaczelam przegladac stare gazety, ktore przechowywala matka. Okazaly sie darem niebios w moich poszukiwaniach faktow z zycia Roba Westerfielda. W kilku z nich znalazlam wzmianke o dwoch szkolach srednich, do ktorych uczeszczal. Pierwsza, szkola Arbinger w Massachusetts, jest jedna z najlepszych w kraju. Co ciekawe, chodzil tam tylko poltora roku, zanim przeniosl sie do Carrington w stanie Rhode Island.
Nie wiedzialam nic na temat Carrington, wiec zajrzalam do Internetu. Sadzac z tego, co znalazlam, Akademia Carrington przypominala posiadlosc ziemska, gdzie nauka, sport i atmosfera kolezenstwa lacza sie, by stworzyc cos na ksztalt raju. Ale za tym niezwykle zachecajacym opisem kryla sie przykra rzeczywistosc: byla to szkola dla „uczniow, ktorzy nie zdaja sobie sprawy ze swego potencjalu intelektualnego i spolecznego”, i dla „uczniow, ktorzy moga miec trudnosci z przystosowaniem sie do systematycznej nauki”.
Innymi slowy, bylo to miejsce dla nastolatkow z problemami wychowawczymi.
Zanim na swojej stronie internetowej poprosilam o informacje na temat szkolnych dni Roba Westerfielda od kolegow lub bylych pracownikow Carrington, postanowilam odwiedzic obie te placowki osobiscie. Zatelefonowalam do szkol i wyjasnilam, ze jestem dziennikarka i pisze ksiazke o Robie Westerfieldzie, ktory kiedys tam sie uczyl. W obu wypadkach dotarlam do gabinetu dyrektora. W Arbinger zostalam skierowana do Craiga Parshalla z biura do spraw kontaktow z prasa.
Pan Parshall powiedzial mi, ze zgodnie z polityka szkoly nie rozmawia sie z dziennikarzami na temat uczniow, ani bylych, ani obecnych.
Postawilam wszystko na jedna karte.
– Czy nie jest prawda, ze udzielil pan Jake’owi Bernowi wywiadu dotyczacego Roba Westerfielda?
Nastapila dluga cisza i wiedzialam, ze trafilam.
– To byl autoryzowany wywiad – oswiadczyl pan Parshall oschlym i protekcjonalnym tonem. – Jesli rodzina bylego ucznia lub on sam udzieli zgody na wywiad, spelniamy te prosbe w rozsadnych granicach. Musi pani zrozumiec, panno Cavanaugh, ze nasi uczniowie pochodza ze znakomitych rodzin, w tym rowniez prezydenckich i krolewskich. Zdarzaja sie sytuacje, kiedy nalezy pozwolic na starannie kontrolowane kontakty z prasa.
– I oczywiscie te kontakty umacniaja pozycje i reputacje szkoly – dodalam. – Z drugiej strony, jesli w Internecie pojawi sie wiadomosc, ze skazany przez sad morderca pietnastoletniej dziewczyny przestawal z niektorymi z tych znakomitych uczniow, oni i ich rodziny moga nie byc zadowoleni. A inne rodziny zastanowia sie dwa razy, zanim posla do was swoich synow i dziedzicow. Prawda, panie Parshall? – Nie dalam mu szansy na odpowiedz. – Mowiac scisle, wspolpraca moglaby lepiej sluzyc interesom szkoly. Zgodzi sie pan ze mna?
Kiedy po dlugiej chwili milczenia Parshall wreszcie sie odezwal, najwyrazniej nie sprawial wrazenia czlowieka szczesliwego.
– Panno Cavanaugh, udziele pani pozwolenia na wywiad. Musze jednak pania ostrzec, ze jedyne informacje, ktore pani uzyska, to daty swiadczace o tym, kiedy byl naszym uczniem, oraz fakt, iz poprosil o przeniesienie i otrzymal zgode.
– Och, nie oczekuje, abyscie przyznali, ze go wyrzuciliscie – odparlam zgryzliwie. – Chociaz jestem pewna, ze panu Bernowi powiedzial pan znacznie wiecej.
Arbinger lezy okolo szescdziesieciu pieciu kilometrow na polnoc od Bostonu. Znalazlam miasto na mapie, wybralam najlepsza trase i obliczylam, ile czasu zajmie mi wizyta w szkole.
Potem zatelefonowalam do Akademii Carrington i tym razem skierowano mnie do Jane Bostrom, zastepcy dyrektora do spraw kontaktow z mediami. Przyznala, ze Jake Bern uzyskal zgode na wywiad na prosbe rodziny Westerfieldow, i oswiadczyla, iz bez pozwolenia rodziny nie moze udzielic mi wywiadu.
– Panno Bostrom, Carrington to swego rodzaju szkola srednia ostatniej szansy – podkreslilam z naciskiem. – Nie chce psuc jej reputacji, ale racja istnienia tej placowki jest fakt, ze przyjmuje i stara sie otaczac opieka dzieci z problemami. Prawda?
Spodobalo mi sie, ze byla ze mna szczera.
– Jest wiele powodow, dla ktorych dzieci maja problemy, panno Cavanaugh. Wiekszosc klopotow zaczyna sie w rodzinie. Sa to dzieci rozwiedzionych rodzicow, dzieci wysoko postawionych rodzicow, ktorzy nie maja dla nich czasu, dzieci zamkniete w sobie lub bedace obiektem zartow ze strony rowiesnikow. To nie znaczy, ze sa uposledzone umyslowo lub spolecznie. To po prostu znaczy, ze sa nieprzystosowane i potrzebuja pomocy.
– Ale czasem, niezaleznie od tego, jak bardzo sie staracie, nie jestescie w stanie im tej pomocy udzielic?
– Moge dac pani cala liste naszych wychowankow, ktorym sie udalo i odniesli sukces.
– A ja moge wymienic jednego, ktoremu sie udalo popelnic pierwsze morderstwo – a przynajmniej pierwsze, o ktorym wiadomo, ze je popelnil. – Potem dodalam: – Nie chce pisac zle o Carrington. Chce sie tylko dowiedziec, jakim chlopcem byl Rob Westerfield, zanim zamordowal moja siostre. Jesli dostarczyla pani Jake’owi Bernowi roznych informacji, by mogl wybrac te, ktore pasuja do jego tezy, i odrzucic reszte, chce takiego samego wywiadu.
Poniewaz mialam byc w Arbinger nastepnego dnia, a byl to piatek, umowilam sie z panna Bostrom w Carrington na poniedzialek rano. Zastanawialam sie, czy przed spotkaniami jutro i w poniedzialek nie pokrecic sie troche w sasiedztwie obu szkol. Z tego, co wiedzialam, obie znajdowaly sie w malych miasteczkach. Co oznaczalo, ze sa tam miejsca, gdzie mlodziez zbiera sie razem, takie jak pizzerie czy bary szybkiej obslugi.
Wloczenie sie po okolicy bardzo mi pomoglo, kiedy wczesniej pisalam artykul o chlopcu, ktory probowal zabic swoich rodzicow.
Nie widzialam sie z pania Hilmer przez kilka dni, lecz poznym popoludniem ona zatelefonowala.
– Ellie, to raczej propozycja niz zaproszenie. Dzisiaj zebralo mi sie na fetowanie i wyszedl z tego pieczony kurczak. Jesli nie masz innych planow, moze bys wpadla do mnie na kolacje? Ale prosze, nie mow tak, jezeli nie masz ochoty.
Dzis rano nie chcialo mi sie isc do sklepu i wiedzialam, ze w domu bede mogla wybierac pomiedzy kanapka z serem a kanapka z serem. Poza tym pamietalam, ze pani Hilmer jest dobra kucharka.
– O ktorej? – spytalam.
– Och, okolo siodmej.
– Nie tylko przyjde, ale przyjde wczesniej.
– Cudownie.
Kiedy odlozylam sluchawke, uswiadomilam sobie, ze moja sasiadka musi uwazac mnie za odludka. Po czesci miala oczywiscie racje. Ale pomimo mojej natury samotnika, a moze wlasnie dlatego, jestem dosyc towarzyska osoba. Lubie przebywac z ludzmi i po pracowitym dniu w gazecie czesto wychodze z przyjaciolmi. Kiedy pracuje do pozna, ide na spaghetti lub hamburgera z tym, kto sie akurat nawinie. Zawsze znajdzie sie nas dwoje lub troje, ktorzy nie pedzimy do domu, do rodziny po naszkicowaniu artykulu lub skonczeniu kolumny.
Jestem jednym ze stalych czlonkow tej grupy, podobnie jak Pete. Gdy mylam twarz, szczotkowalam wlosy i zaczesywalam je do tylu, zastanawialam sie, kiedy da mi znac, ktora prace wybral. Bylam pewna, ze nawet jesli gazeta nie zostanie sprzedana natychmiast, on nie zostanie juz dlugo na dawnym miejscu. Sam fakt, ze wlasciciele probowali ja sprzedac, wystarczy, by sklonic go do wyjazdu. Gdzie sie zatrzyma? W Houston? Los Angeles? Tak czy inaczej, istnialy wszelkie szanse, ze nasze drogi wiecej sie nie skrzyzuja.
Byla to bardzo niepokojaca mysl.