wisiorkiem w ksztalcie serca, zaokraglonym na brzegach, z blekitnymi kamieniami w srodku i z inicjalami Andrei i Roba wygrawerowanymi z tylu?
– Ellie…
– Joan, im dluzej o tym mysle, tym bardziej dochodze do przekonania, ze jedyny powod, dla ktorego Rob wrocil do garazu, byl taki, ze nie mogl pozwolic, aby przy zwlokach Andrei znaleziono ten lancuszek. Musze wiedziec dlaczego i bardzo mi to pomoze, jesli ktos potwierdzi, ze istnial.
Joan nie spierala sie ze mna dluzej. Obiecala, ze sprobuje popytac, a potem zostawila mnie, aby pojsc do domu, do swego uporzadkowanego zycia z mezem i dziecmi. Wspierajac sie ciezko na lasce, powloklam sie po schodach do pokoju, zamknelam i zaryglowalam drzwi, ostroznie zdjelam mokasyny i zwalilam sie na lozko.
Obudzil mnie dzwonek telefonu. Zdziwilam sie, ze w pokoju jest ciemno. Podnioslam sie na lokciu, zapalilam swiatlo i gdy siegalam po aparat, ktory polozylam na nocnym stoliku, spojrzalam na zegarek.
Byla osma. Spalam szesc godzin.
– Slucham. – Wiedzialam, ze moj glos brzmi ochryple.
– Ellie, tu Joan. Stalo sie cos strasznego. Gospodyni starszej pani Westerfield poszla dzis po poludniu do delikatesow Stroebela i nakrzyczala na Pauliego, kazac mu sie przyznac, ze zabil Andree. Powiedziala, ze to przez niego rodzina Westerfieldow cierpi. Ellie, godzine temu Paulie poszedl do lazienki, zamknal drzwi i podcial sobie zyly na nadgarstkach. Jest w szpitalu na oddziale intensywnej opieki medycznej. Stracil tak duzo krwi, ze nie daja mu wielkich szans na przezycie.
28
Zastalam pania Stroebel w holu przed oddzialem intensywnej opieki medycznej. Plakala cicho, lzy splywaly jej po policzkach. Zacisnela wargi, jakby sie bala, ze jesli otworzy usta, uwolni niepowstrzymana fale bolu.
Plaszcz miala narzucony na ramiona, a chociaz kamizelka i bluzka pod spodem byly ciemnoniebieskie, dostrzeglam plamy, ktore z pewnoscia pozostawila krew Pauliego.
Obok niej siedziala postawna, zwyczajnie ubrana kobieta okolo piecdziesiatki. Spojrzala na mnie, a na jej twarzy pojawil sie wyraz wrogosci.
Nie bylam pewna, czego moge sie spodziewac po pani Stroebel. To moja strona internetowa spowodowala ow slowny atak gospodyni pani Westerfield i rozpaczliwa reakcje Pauliego.
Ale pani Stroebel wstala i wyszla mi na spotkanie.
– Rozumiesz, Ellie – zalkala. – Rozumiesz, co zrobili mojemu synowi.
Objelam ja.
– Rozumiem, pani Stroebel.
Spojrzalam ponad jej glowa na tamta kobiete. Odgadla pytanie, jakie zadawaly bezglosnie moje oczy, i wykonala gest, ktory mial oznaczac, ze jeszcze za wczesnie, by stwierdzic, czy Paulie z tego wyjdzie.
Potem sie przedstawila.
– Jestem Greta Bergner. Pracuje z pania Stroebel i Pauliem w delikatesach. Sadzilam, ze jest pani dziennikarka.
Siedzialysmy razem przez nastepne dwanascie godzin. Od czasu do czasu podchodzilysmy do drzwi salki, gdzie lezal Paulie, w masce tlenowej, z iglami do kroplowek w przedramionach i zabandazowanymi nadgarstkami.
Podczas tej dlugiej nocy, gdy obserwowalam cierpienie na twarzy pani Stroebel i widzialam, jak jej wargi poruszaja sie w cichej modlitwie, odkrylam, ze sama zaczynam sie modlic. Najpierw odruchowo, potem zupelnie swiadomie. Panie, jesli oszczedzisz dla niej Pauliego, sprobuje zaakceptowac wszystko, co sie wydarzy. Moze mi sie nie uda, ale przysiegam, ze sprobuje.
Smugi swiatla zaczely przebijac sie przez ciemnosc. O dziewiatej pietnascie do poczekalni wszedl lekarz.
– Stan Pauliego jest stabilny – powiedzial. – Wyjdzie z tego. Najlepiej bedzie, jesli pojdziecie do domu i przespicie sie troche.
Ze szpitala wzielam taksowke; po drodze poprosilam kierowce, aby sie zatrzymal, poniewaz chcialam kupic poranne gazety. Wystarczyl mi rzut oka na pierwsza strone „Westchester Post”, abym poczula ulge, ze na oddziale intensywnej opieki medycznej Paulie Stroebel nie ma dostepu do gazet.
Naglowek glosil: „Podejrzany o morderstwo podejmuje probe samobojcza”.
Reszte pierwszej strony zajmowaly zdjecia trzech osob. Na fotografii z lewej byl Will Nebels pozujacy do obiektywu, na jego nalanej twarzy malowal sie obludny wyraz. Fotografia z prawej przedstawiala kobiete po szescdziesiatce z marsem na czole, ktory podkreslal jej surowe rysy. Na srodkowej fotografii byl Paulie za kontuarem delikatesow, z nozem do chleba w reku.
Zdjecie zostalo tak wykadrowane, ze ukazywalo tylko reke trzymajaca noz. Nie bylo zadnego kontekstu, zadnej bagietki przygotowanej do pokrojenia. Paulie patrzyl w obiektyw ze sciagnietymi brwiami.
Przypuszczam, ze fotografie zrobiono z zaskoczenia. Efektem byl wizerunek gburowatego mezczyzny o niespokojnych oczach, trzymajacego w reku smiercionosne ostrze.
Podpisy do zdjec byly cytatami. Nebels: „Wiedzialem, ze to zrobil”. Kobieta o ostrych rysach mowila: „Przyznal sie do tego przede mna”. Paulie: „Tak mi przykro, tak mi przykro”.
Artykul znajdowal sie na stronie trzeciej, ale musialam odlozyc lekture, poniewaz taksowka zatrzymala sie przed gospoda. W pokoju wrocilam do gazety.
Kobieta z fotografii na pierwszej stronie byla Lillian Beckerson, gospodyni pani Dorothy Westerfield od trzydziestu jeden lat.
To o mnie, pomyslalam.
Powiedzialby, gdyby byl Pauliem. Zmusilam sie do dalszego czytania. Jako dziennikarka natychmiast sie zorientowalam, ze Colin Marsh, autor artykulu, jest jednym z tych lowcow sensacji, ktorzy potrafia odpowiednio pokierowac rozmowa, a nastepnie manipuluja prowokacyjnymi cytatami.
Odszukal Emme Watkins, wychowawczynie, ktora przed laty przysiegala w sadzie, ze Paulie wykrztusil: „Nie sadzilem, ze nie zyje”, kiedy zawiadomiono klase o smierci Andrei.
Pani Watkins wyznala Marshowi, ze przez wszystkie te lata wynik procesu nie dawal jej spokoju. Powiedziala, iz Paulie latwo wpadal w gniew i jesli sie dowiedzial, ze Andrea zartowala, kiedy zgodzila sie pojsc z nim na zabawe w Dniu Dziekczynienia, mogl sie zdenerwowac do tego stopnia, by stracic panowanie nad soba.
Stracic panowanie nad soba. Coz za subtelne okreslenie, pomyslalam.
Will Nebels, ta nieszczesna karykatura istoty ludzkiej, pijaczyna, ktory mial zwyczaj obsciskiwac nastolatki, tez zostal obszernie zacytowany w artykule. Z jeszcze wieksza emfaza niz we wczesniejszym w wywiadzie telewizyjnym, ktory ogladalam, opowiedzial Marshowi, ze widzial, jak Paulie wchodzil tamtego wieczoru do garazu, niosac lyzke do opon. Zakonczyl faryzeuszowskim biadoleniem, iz nigdy nie zdola wynagrodzic rodzinie Westerfieldow tego, ze tak dlugo milczal.
Kiedy przeczytalam artykul do konca, rzucilam gazete na lozko. Bylam wsciekla i zaniepokojona zarazem. Sprawa trafila do prasy i coraz wiecej ludzi zaczyna wierzyc w niewinnosc Roba Westerfielda. Uswiadomilam