wybaluszyl oczy.
Wyciagnal spod stolu szklo powiekszajace, sprawnie obejrzal kamien, sprobowal ugryzc metal, o malo nie lamiac przy tym gornego siekacza, a potem predko podetknal Vanessie brazowy medalion.
– Zgoda! – wykrzyknal szybko. – Zabierajcie swoj zakup, madame, i prosze wyjsc jak najszybciej! Juz zamykam… Pora na kolacje… spac… wziac lekarstwa… Do widzenia, madame, zapraszam ponownie!
Doslownie wypchnal Vanesse i Kreola ze sklepu i od razu zamknal drzwi na zasuwe. Za szyba zakolysala sie wywieszka „zamkniete”.
– A co on tak? – Mag podniosl brwi.
– Boi sie, ze sie rozmyslimy – zachichotala Van. – Fajny byl pierscionek, troche nawet szkoda…
– Nie ma co zalowac – krotko powiedzial mag, wsiadajac do toyoty. – Uruchom swoj rydwan, bo obawiam sie, ze to on sie zaraz rozmysli.
– Dlaczego? – zainteresowala sie wesolo. – Nawet jesli brylant byl falszywy, taki pierscionek i tak jest wart wiecej niz ten drobiazg.
– Widzisz, kobieto – Kreol rozciagnal usta w usmiechu – moj niewolnik jest bardzo malym dzinnem, a twarde iluzje sa znacznie trudniejsze od bezcielesnych. Ten pierscien bedzie istnial piec minut, nie dluzej. Mysle, ze nasz nowy znajomy juz stal sie swiadkiem tego, jak pierscien rozplynal sie w powietrzu.
– To nie moja wina – ze skrucha powiedzial dzinn. – Przeciez tyle ci wystarczylo, panie?
Vanessa oparla sie czolem o kierownice i wybuchnela bezdzwiecznym smiechem. Oczywiscie, dopiero co stala sie wspoluczestnikiem oszustwa, ale mysl o tym, ze naciagacz sam zostal naciagniety i do tego tak sprytnie, sprawila jej wielka przyjemnosc.
– A mimo wszystko, co w tej rzeczy jest takiego nadzwyczajnego? – zapytala w koncu z zainteresowaniem. – Dla mnie to po prostu tania bizuteria, w kazdym smietniku mozna znalezc ladniejsza…
– Jesli znajdziesz jakies ustronne miejsce, pokaze ci, do czego jest zdolny nasz nabytek – obiecal Kreol.
Vanessa poczula ciekawosc. Skrecila w odludna uliczke i zatrzymala sie w mrocznym zaulku miedzy dwoma domami. Nikt tu nie pojawial sie czesciej niz raz – dwa razy w ciagu dnia.
Kreol wyszedl z samochodu, rozejrzal sie dookola, szczegolnie dlugo zatrzymal wzrok na stercie smieci wysypujacych sie z przewroconego pojemnika i wyraznie powiedzial:
– Slugo, ukaz sie!
Kilka metrow od niego, wprost z powietrza zmaterializowala sie figura podobna do rozczochranego nastolatka, z tym ze w calosci wyrzezbionego z krysztalu. Widac bylo przez niego przedmioty i wygladal na pozbawionego zycia. Oczy mial smutne, zgaszone.
– Kto to? – szeptem zapytala Vanessa, na wszelki wypadek chowajac sie za plecami Kreola.
– Magiczny Sluga – odpowiedzial mag. – Stworzony przez magie. Zazwyczaj jest niewidoczny. Nie ma uczuc, ani pragnien, ani nawet mysli. Umie tylko spelniac rozkazy. Rozkazy tego, kto nosi ten amulet. – Kreol usmiechnal sie zlosliwie.
– Niezle! – zgodzila sie Vanessa. – A co on moze?
– No, nie tak juz wiele – przyznal Kreol. – Nie wiecej, niz dobry robotnik. Uszyc ubranie, zrobic meble, zbudowac dom…
– Nooooooooo – rozczarowala sie Vanessa. – To oczywiscie niezle, ale…
– Nie wyciagaj pochopnych wnioskow, kobieto – usmiechnal sie Kreol. – Najpierw popatrz sama. Slugo, sprzatnij te smieci!
Magiczny Sluga zniknal w mgnieniu oka. Kontener blyskawicznie stanal na miejscu, a rozrzucone dookola smieci same zaczely sie zbierac i wpadac do wewnatrz. Wszystko dzialo sie w takim tempie, ze Vanessa nie mogla nadazyc wzrokiem za latajacymi papierami i ogryzkami. Nie minelo nawet dwadziescia sekund, a wszystko dookola wrecz blyszczalo, jakby przed chwila przeszla tedy brygada strozow. Van westchnela z podziwem.
– Robi wrazenie…!
– Porusza sie sto razy szybciej niz zwykly czlowiek, a do tego ma wszystkie narzedzia niezbedne do wykonania dowolnej pracy. – Mag uniosl palec. – Pracuje za setke robotnikow, a przy tym nie je i nie spi.
– A samochod moze naprawic? – zainteresowala sie Vanessa.
– Samochod? – zamyslil sie mag. – Nie wiem… Oczywiscie, Magiczny Sluga umie duzo, ale przeciez jest bardzo, bardzo stary… Widzisz, tu na odwrocie jest napis w jezyku, ktory byl starozytny juz za moich czasow.
– I co, kazdy moze zalozyc te blyskotke i wydawac rozkazy temu chlopakowi?
– Oczywiscie. – Wzruszyl ramionami Kreol. – Chcesz sprobowac?
– Moge? – ucieszyla sie Vanessa.
– Prosze bardzo, dlaczego by nie…
Mag zdjal amulet i wlasnorecznie wlozyl go na szyje dziewczyny. Zimny lancuch przyjemnie chlodzil skore, a sam amulet prawie nic nie wazyl, jakby podlegal Zakleciu Ulzenia.
– No dalej, Van, rozkaz mu cos – rozlegl sie glos Hubaksisa.
– Zaraz… zaraz… niech to diabli porwa, nic mi nie przychodzi do glowy…
Vanessa rozejrzala sie dookola. Na ziemi nie znalazla nic odpowiedniego.
– No? – Kreol uniosl brwi.
– No poczekaj zesz… – Van zagryzla wargi.
– Rozkaz mu rozlozyc smieci tak, jak lezaly przedtem… – zjadliwie poradzil dzinn.
– Odczep sie! Stop, przypomnialam sobie!
Vanessa wyjela z torby przypadkowo zabrana pomarancze i uniosla wysoko przed soba, jakby chciala nia nakarmic niewidzialnego slonia.
– Zupelnie nie umiem ich obierac, zawsze sie opryskam sokiem – rzekla konfidencjonalnym szeptem. – Ej, ty tam, obierz pomarancze!
Nic sie nie wydarzylo.
– Cos sie zepsulo?
– Po prostu zapomnialas dodac: „slugo” – burknal mag. – Slowo-klucz. Jak inaczej ma zrozumiec, ze zwracasz sie do niego, a nie do kogos innego?
– Tak? Dobrze… Slugo, obierz pomarancze!
W nastepnej sekundzie skorka z predkoscia blyskawicy odpadla z owocu i wyladowala na dloni Vanessy. Na slodkim miazszu nie zostalo ani sladu skorki.
– Niezle – ocenila, dzielac pomarancze na trzy rowne czesci. – Tylko po co oddal mi skorke? Mogl ja wyrzucic, czy on jest calkiem tepy?
– Oczywiscie. – Mag kiwnal glowa. – Wypelnia rozkazy i nic wiecej. I dobrze, ze jest calkiem pozbawiony rozumu.
– Dlaczego?
– Dlatego, ze Magiczny Sluga obdarzony rozumem wczesniej czy pozniej poczuje sie zmeczony swoja sytuacja. W rezultacie nieunikniony jest bunt. Znam co najmniej trzy przypadki, gdy taki wlasnie sluga zabil swego pana.
Vanessa o malo nie udlawila sie pomarancza. Pospiesznie zdjela z szyi lancuszek i oddala amulet Kreolowi. Nieporuszony, zalozyl go z powrotem, obok swojego starego amuletu ochronnego i dodal:
– Ale tego nie ma sie co bac. Oczywiscie, jesli wydam mu rozkaz, aby cie zabil, wypelni go co do joty, ale rownie dobrze mozna bac sie kuchennego noza. Chociaz nie, nie mam racji. Nawet mniej. Magiczny Sluga nie moze zrobic krzywdy swemu panu – to czesc jego zyciowego credo.
– W takim razie jak mogli sie buntowac? – podejrzliwie zapytala Vanessa.
– Zwykla sprawa. Niedorobka w zakleciu. Wiekszosc magow obdarza takich magicznych sluzacych checia do pracy. Milosc do pracy, rozumiesz?
– Czyli robia z nich pracoholikow? – Kiwnela glowa Van. – I co w tym zlego?
– Sluga stopniowo staje sie coraz bardziej samodzielny. Zaczyna domagac sie od pana pracy – najpierw niesmialo, a potem coraz natarczywiej. Z czasem dochodzi do tego, ze grozi zabiciem maga, jesli nie dostanie kolejnego rozkazu.
– A niech to, czegos takiego nie wymyslily nawet nasze zwiazki zawodowe! – mruknela Vanessa. – I co, zabijaja?
– Rzadko. Wiekszosc magow stosuje w takim przypadku zwyczajna pulapke – nakazuja sludze zrobic cos niewykonalnego. Na przyklad ukrecic bicz z piasku, albo wyczerpac morze lyzka. Zajmuje to temu stworzeniu