Tylko dobre wychowanie i pragnienie, by nie wyjsc przed Vanessa na glupca nie pozwolily Kreolowi wypluc galaretki. Zmusil sie do przelkniecia tego, co mial w ustach. Ale wyraz twarzy mial przy tym taki, jakby zjadl pijawke.
– Swinstwo… – Skrzywil sie. – W smaku jest takie samo jak w dotyku: guma.
– Ale przeciez jest slodkie, panie? – cicho zachichotal Hubaksis.
– Tak, slodkie – wycedzil Kreol, potwierdzajac prawdziwosc tego stwierdzenia. – Za slodkie. Widzisz, kobieto, co soba reprezentuje moj niewolnik? Z zasady nie moze mnie oklamac, ale za to moze co nieco przemilczec, bydle…
– Wybacz, panie, nie moglem sie powstrzymac – wymamrotal dzinn. Bylo widac, ze jest bardzo zadowolony z siebie.
– Widocznie zapomniales, jak bolesnie bije moja laska – rzucil Kreol.
– Dosc! Przestancie! – Vanessa rozlozyla rece jak sedzia na ringu. – Co to za sredniowiecze?! Niewolnictwo zniesiono jeszcze w zeszlym wieku, wtedy zakazano tez kar cielesnych!
– A tortury? – jednoczesnie krzykneli Kreol i Hubaksis.
– Jeszcze wczesniej! – oznajmila nieugieta dziewczyna. – I tylko sprobujcie powiedziec, ze was, diabelskich sadystow, to martwi!
– Nie, z jednej strony to oczywiscie dobrze. – Hubaksis postanowil nie dyskutowac. – Z drugiej strony – zle…
Kreol skonczyl jesc i znowu zaczal pisac w swej ksiedze.
Vanessa najpierw poszwendala sie nieco z nudow, nie wiedzac, czym by sie zajac. Nie miala ochoty ogladac telewizji, w domu nie bylo nic do zrobienia, i w ogole bylo nudno. Kazdego innego dnia poszlaby po prostu posiedziec w kawiarni, ale dzisiaj nie miala ochoty wychodzic z domu bez potrzeby. W kazdej chwili ktos mogl przyjsc w gosci i gdyby odkryl, ze w jej pokoju urzeduje mag oraz nalezacy do niego dzinn, sytuacja moglaby byc niezreczna.
– Masz zamiar tak caly czas pisac? – zapytala znudzonym glosem, zagladajac Kreolowi przez ramie. Strona zapelniona byla znaczkami i rysunkami, w ktorych Vanessa z pewnym trudem rozpoznala znany jej (od dzisiejszego poranka) sumeryjski. Ale, poza nielicznymi wyjatkami, nie mogla rozpoznac slow.
– Tak – potwierdzil zadowolony mag. – Mam zamiar pisac, az przepisze wszystko. A co?
– Moze gdzies pojdziemy, zabawimy sie? – nieoczekiwanie zaproponowala Vanessa. Zazwyczaj w takich sytuacjach czekala, az zostanie zaproszona, ale w tym przypadku raczej nie mialo to sensu. – Zobaczycie miasto… Wiesz, jakie piekne jest nasze miasto?
– To prawda, panie! – podchwycil Hubaksis. – Chodzmy! Pochodzimy po bazarze, zajdziemy do lazni, popatrzymy na swiatynie! A przy okazji, musze w ustronne miejsce. Gdzie to jest?
– Mozesz napaskudzic do doniczki – z roztargnieniem powiedzial Kreol. – Jestes taki maly, ze i tak nikt nie zauwazy.
– Co to, to nie! – fuknela Vanessa. – W waszym Babilonie mozecie paskudzic, gdzie chcecie, ale tu sa Stany Zjednoczone, tu sie tak nie robi! Chodz, pokaze ci.
Hubaksis wrocil po pol godzinie.
– Wyobraz sobie, panie! – Zamachal rekami. – Tam… Tam sa marmurowe sciany, prawdziwa wanna i woda leci prosto ze sciany! Naciskasz przycisk i leci! A papier… – znizyl glos do szeptu – papieru uzywaja nawet do… no wiesz…
– Do czego konkretnie? – Kreol zmarszczyl czolo, nie przerywajac pisania.
– No… do… – Dzinn wstydliwie pokazal gestami, do czego wspolczesni ludzie uzywaja papieru.
– Co za marnotrawstwo. – Wzruszyl ramionami mag, nadal piszac cos w ksiedze. Pioro biegalo po papierze z szybkoscia blyskawicy.
– To co, wybierzemy sie na przejazdzke? – Vanessa postukala palcami w blat stolu. – Pokaze wam Golden Gate.
– C-co? – Kreol az przestal pisac. – Brame ze zlota?! Za moich czasow takie mieli tylko imperatorzy!
– Bogato! – Hubaksis wycial dolna warge.
– Nie, nie zrozumiales – zmarszczyla sie Van. – To nie jest prawdziwa brama. To most.
– Most? – Kreol zdziwil sie jeszcze bardziej. – Most ze zlota?! A wy co – nie macie co robic ze zlotem, ze budujecie z niego mosty? I dlaczego w takim razie nazywa sie „brama”?
– Oj, przeciez nie jest ze zlota! To tylko taka nazwa!
– Jakas glupota! – fuknal Kreol. – Zwariowany wiek. Za moich czasow most nazywano mostem, brame – brama, zloto – zlotem, a glupka – glupkiem. Mysle, ze wasz cesarz ma powazne klopoty z glowa, jesli tak nazwal most. I po co w ogole nazywac most? Przeciez to nie jest miasto…
– A za waszych czasow nie nazywali mostow? – zapytala Vanessa jadowitym tonem.
– Nazywali, dlaczego by nie. – Kreol wzruszyl ramionami. – Nazywali. Powiedzmy: „most na rzece Tygrys”. Albo „most na rzece Eufrat”. A najczesciej po prostu „most”. Nie, oczywiscie zartuje, sprobuj zbudowac most na Tygrysie. Przeprawiali sie na promach…
– Wystarczy! – Dziewczyne zmeczyl glupi spor. – Idziecie ze mna, czy nie? Jesli nie, pojde sama. Znudzilo mi sie siedziec w czterech scianach…
– Niech bedzie, rozprostuje kosci – milosciwie zgodzil sie Kreol. – Tylko wezme ze soba narzedzia. I ksiege tez.
– Moze od razu wezmiesz cale mieszkanie? – wyburczala Vanessa. – Jak chcesz, ty bedziesz to taskal.
Van znalazla swoja stara sportowa torbe, w ktorej bez trudu zmiescil sie caly dobytek maga, w tym takze potezne tomisko. Torba bardzo dobrze pasowala do jego nowego ubrania i nie zwracala uwagi. Tylko najglupszy zlodziej moglby ukrasc worek wygladajacy na wypchany hantlami i innym sprzetem sportowym.
– Nie bedzie ci ciezko to niesc? – zapytala Van zlosliwie, patrzac, jak mag wrzuca bagaz na ramie.
– Jak ty niczego nie rozumiesz, kobieto. – Kreol pokiwal glowa. – Potrzymaj no.
Vanessa machinalnie wziela od niego bagaz i az krzyknela ze zdziwienia. Torba wygladajaca na niezwykle ciezka, w rzeczywistosci prawie nic nie wazyla – w kazdym razie nie wiecej niz kilogram.
– Ach, caly czas zapominam, jaki z ciebie sprytny cza… mag – powiedziala z zrozumieniem. – Zaklecie Ulzenia? – uscislila.
– Oczywiscie. Sama mowilas, ze moje narzedzia wzieto za pozlacane…
– Tak, oczywiscie, zapomnialam… Ksiege tez zdazyles juz zaczarowac?
– A jakze! – pochwalil sie z duma.
Ku rozgoryczeniu Vanessy, wygladajacy przez okno samochodu Kreol nie przejawial szczegolnego zdziwienia. Pierwsze wrazenie minelo i teraz mag patrzyl obojetnie na cuda San Francisco. Co innego Hubaksis. Dzinn co chwila achal i ochal, i wszystko wskazywal palcem. – Domy do samego nieba! Ludzi wiecej niz w Babilonie! I ani jednego straznika!
– Khem… – odkaszlnela Van znaczaco, patrzac wlasnie na policjanta nudzacego sie kolo radiowozu. – W ogole to sa, tylko wygladaja inaczej…
– A jak? – ze szczerym zainteresowaniem zapytal Hubaksis.
Zamiast odpowiedzi Vanessa milczaco wskazala ruchem glowy tegoz policjanta.
– Moge sie mylic – bez przekonania zaczal Hubaksis, drapiac sie po nosie – ale, wedlug mnie, w takim wlasnie ubraniu chodzilas… no, na poczatku.
– Oczywiscie – odparla nieporuszona Vanessa. – Widzisz, moj malenki przyjacielu, wedlug waszej przedpotopowej terminologii mnie takze mozna nazwac straznikiem.
Hubaksis stropil sie. Kreol powoli uniosl glowe, do tej pory przechylona od niechcenia na bok. Potem, wraz z dzinnem jednoczesnie zachichotali.
– Nie rozsmieszaj mnie, kobieto! – Kreol az pokladal sie ze smiechu.
– Kobieta straznik?! – wtorowal mu dzinn. – W zyciu nie slyszalem nic rownie glupiego! Tylko nie przekonuj mnie, ze trafilismy do krolestwa amazonek!
– Jakich znowu amazonek?! – nadela sie obrazona Vanessa. – U nas panuje rownouprawnienie plci, ot co!
– Starczy juz! – krzyknal Kreol z lekkim zniecierpliwieniem. – Masz mnie za durnia? Rownouprawnienie plci… Oczywiscie, za moich czasow istnialy panstwa, w ktorych mezczyzna mogl miec tylko jedna zone, ale nawet tam ich nie dopuszczali do walki… kobiet, znaczy.