album do szkicowania, ale nic lepszego nie znalazlam. Takich uzywaja zawodowi artysci! Do tego kupilam ci butelke atramentu, kalamarz i pioro. Wybacz, gesich nie bylo, wzielam metalowe. Zadowolony?
– Jeszcze jak! – Kreol rozplynal sie w usmiechu, otwierajac folial na pierwszej stronie i zanurzajac pioro w atramencie. – Lepiej byc nie moze. Teraz zapisze pierwsza strone i przeprowadze rytual Niestarzenia. I wtedy bedzie to prawdziwa Ksiega Zaklec…
– A tak przy okazji, za to wszystko zaplacilam czterdziesci osiem dolarow – oswiadczyla Vanessa, zagryzajac wargi.
– Nic mi to nie mowi. – Machnal reka mag. – Co to jest „dolar”?
Vanessa westchnela i wrocila do kuchni. Ryz juz prawie sie dogotowal.
Widziala stamtad dobrze, jak Kreol najpierw szybko pisze cos w swojej nowej ksiedze, a potem dlugo mamrocze kolejna
Zakonczywszy dziwny proces, mag wycial na okladce kilka linii i wypelnil je wywarem. Nastepnie wypowiedzial na glos jeszcze kilka slow i ksiega przez kilka sekund doslownie swiecila wewnetrznym swiatlem.
– Ksiego Slow, Ksiego Rytualow, badz blogoslawiona, o Ksiego Sztuki! – glosno zakrzyknal mag. – W imie Krzyza, Kregu i Gwiazdy, niech tak sie stanie!
Szarpana przez ciekawosc Vanessa podeszla popatrzec, co takiego wyczarowal. Rezultat zrobil na niej ogromne wrazenie.
Okladka ksiegi wygladala teraz jak wycieta z kamienia, z jaspisu albo malachitu. Skrzyly sie na niej jakies zawijasy, a na okladce pojawil sie rysunek pentagramu w kole z rownoramiennym krzyzem w srodku. Nad ta figura mag wycial slowo „Kreol”. Nie zwracajac uwagi na ironiczne spojrzenia Kreola i Hubaksisa, Van sprobowala otworzyc ksiege, ale nic z tego nie wyszlo. Do tego zrobila sie znacznie lzejsza – Vanessa prawie nie czula ciezaru tomu, chociaz trzymala go w jednej rece.
– Zadziwiajace… – Pokiwala glowa. – Jak dlugo bedziesz… no, zapelniac ja?
– Mysle, ze dam rade uporac sie z tym w kilka tygodni. – Kreol wzruszyl ramionami. – Oczywiscie, bede musial pracowac po nocach…
– A kiedy zamierzasz spac?
– W najblizszym czasie w ogole nie zamierzam – burknal mag. – Spalem piec tysiecy lat, kobieto, czy myslisz, ze sie nie wyspalem? W najgorszym wypadku jest taka prosta rzecz, jak zaklecie Bezsennosci. Dziesiec minut i sennosc znika na cala noc.
– A mowia: starozytnosc, starozytnosc… – z zawiscia westchnela Vanessa. – My sie tu meczymy, pijemy kawe litrami, lykamy tabletki, a u was wszystko jest takie proste…
– Nie powiedzialbym, zeby to bylo proste – sucho poinformowal mag.
– W takim razie nie mozesz jeszcze troche wstrzymac sie z ta swoja glupia ksiega?
– Kobieto! – wybuchnal Kreol. – Gdy masz ochote udac sie w ustronne miejsce, sprobuj zatkac otwor palcem i sie wstrzymac! Mam nadzieje, ze porownanie cie nie wzburzylo?
Vanessa tylko fuknela lekcewazaco.
– Widzisz, chodzi o to – sprobowal wyjasnic mag. – Musialem przechowac ksiege zaklec, inaczej, po uplywie piecdziesieciu wiekow, obudzilbym sie pozbawiony znacznej czesci mocy. Ale moja ksiega byla spisana na pergaminie, a na pergamin nie dziala czar Niestarzenia. Istnieje jeszcze zaklecie Wzmocnienia, ale jest slabsze i nie wytrzymaloby tyle czasu. Dlatego przenioslem ksiege do glowy… Chociaz bylo to szalenie trudne. Poczatkowo myslalem, ze wytrzymam i nie spieszylem sie. Ale teraz okazalo sie, ze nie dam rady. Zaklecia pala mi czaszke od srodka, chca wyrwac sie na wolnosc. Wlasnie przenioslem jedno z nich do ksiegi i od razu przestalo mnie meczyc.
– Przepraszam, nie wiedzialam… – powiedziala Vanessa ze szczera skrucha. – Moze trzeba bylo ci kupic maszyne do pisania?
– A co to takiego?
– No, widzisz, takie narzedzie, z literami… Naciskasz przyciski i maszyna sama pisze.
– Magiczny samopis? – zorientowal sie Kreol. – Mialem taki. Nie ma sensu, kazde slowo w ksiedze zaklec powinno byc napisane recznie. I musze to zrobic sam.
– A na dodatek ani ja, ani moj pan, nie znamy jeszcze waszych liter. – Hubaksis wyglosil aluzje tonem sugerujacym brak zainteresowania. Wyraznie mial ochote poogladac jeszcze telewizje, ale nie jest to zbyt ciekawe, gdy nie znasz jezyka.
Po kilku minutach Vanessa podala do stolu. Kreol z zadowoleniem powachal duszona baranine z ryzem, ale zastawa stolowa okazala sie zagadka nie do rozwiazania.
– Co to takiego? – Wzial do reki widelec. – Maly trojzab?
– Widelec. – Vanessa przechylila glowe. – Tylko nie staraj sie mnie przekonac, ze za waszych czasow nie znali widelcow. W sumeryjskim jest takie slowo!
– Wiem, co to jest widelec! – odburknal Kreol. – Ale ma dwa zeby i nie sluzy do jedzenia!
– Au nas sluzy – odparowala Van. – I jesli nie chcesz, zeby pokazywali cie palcami w restauracji, musisz sie nauczyc go uzywac.
– Czy ja tez mam sie nauczyc? – wyciamkal Hubaksis z paszcza nabita po brzegi jedzeniem.
Vanessa zmierzyla go spojrzeniem. Malo prawdopodobne, zeby malutki dzinn byl w stanie chociazby podniesc widelec, a co dopiero manipulowac nim przy stole.
– Ty nie – zgodzila sie niechetnie. – I tak nikt nie bedzie na ciebie patrzec.
– Dlaczego?
– Dlatego, ze tam, gdzie sa ludzie, bedziesz musial sie zmniejszyc. – Dziewczyna postukala sie w czolo. – Albo chowac do torby, jak wolisz.
Kreol nie umial prawidlowo trzymac widelca. A i nozem poslugiwal sie dosc niezgrabnie – jakby uzywal go wszedzie, tylko nie przy stole. Jednakze jadl z widocznym zadowoleniem, co bardzo cieszylo Vanesse. Dla kucharza nie ma nic milszego, niz widok pochlanianych z apetytem dan. Ku jej ogromnemu zdziwieniu, Hubaksis zjadl prawie tyle samo co Kreol.
– Gdzie to sie wszystko w tobie miesci? – zdziwila sie. – Zzarles wiecej niz sam wazysz! Tak z dziesiec razy…
– Przeciez to dzinn… – wyjasni! Kreol leniwie, smakujac domowy cydr. – Dzinn moze nic nie jesc latami, a moze za jednym posiedzeniem pochlonac pare sloni. Chociaz to dotyczy zwyklych dzinnow – co do mojego niewolnika mam watpliwosci.
– Ja tez moge, panie – nieprzekonywajaco sklamal Hubaksis. – Tylko nie chce.
Na deser Vanessa podala galaretke. Kreol niezwykle podejrzliwie przygladal sie zielonej, trzesacej sie substancji, dziabnal ja nozem, potem niezdecydowanie dotknal palcem. Hubaksis wyraznie podzielal jego uczucia.
– A co to takiego? – Kreol zdecydowal w koncu zapytac. Vanessa mimowolnie pomyslala, ze w ciagu jednego tylko dnia slyszy to pytanie chyba juz po raz setny.
– Galaretka – wyjasnila obojetnie. – Bardzo smaczne jedzenie.
– Z czego to jest zrobione? – Kreol odciagal jak mogl chwile degustacji.
– W dotyku przypomina gume, panie – oznajmil dzinn. – A wygladem – zdechla meduze.
– Skosztuj, niewolniku! – nakazal Kreol.
– Dziekuje, panie, jestem syty. – Dzinn cofnal sie mimowolnie.
– Powiedzialem, skosztuj! – Mag podniosl glos. Hubaksis scisnal wargi w waziutka kreske, ze zloscia spojrzal na niego swym jedynym okiem i niezdecydowanie odgryzl kawalek galaretki. Przezul. Polknal.
– No i? – zawolala Van, z trudem powstrzymujac sie, zeby nie potrzasnac malym dzinnem. Co prawda wygladaloby to nieco dziwnie – jakby potrzasala mysza albo wrobelkiem.
– Bardzo slodkie, panie! – Hubaksis usmiechnal sie nieoczekiwanie, bardzo zadowolony.
– Taaaak? – zapytal Kreol z niedowierzaniem. Potem wzial lyzke i po kilku nieudanych probach oderwal kawalek deseru i skierowal do ust.