Na piatym kanale nadawano horror „To” wedlug powiesci Stephena Kinga.
– Patrz, panie, blazen! – ucieszyl sie Hubaksis, patrzac na wykrzywiajacego sie klauna.
– To nie blazen! – zawolal Kreol. W tym momencie klaun zaczal przeistaczac sie we wstretnego potwora. – To demon w postaci blazna! Ciekawe, gdzie to sie dzieje? Na wszelki wypadek nalezy przygotowac sie do obrony. Gdzie jest moj lancuch?!
– Panie, a jesli ten demon zauwazy, ze go obserwujemy i przyjdzie do nas przez lustro?! – przestraszyl sie dzinn. Diabelski klaun wystraszyl nawet jego.
– Mmmm, tak, moge oczywiscie poradzic sobie z nim… ale po co bez przyczyny ryzykowac? – zgodzil sie Kreol i przelaczyl na inny program.
Na szostym kanale szedl jakis serial fantasy. W tej akurat chwili pokazywano maga wymawiajacego zaklecie. Starzec w dlugiej szacie stal na szczycie gory, wial huragan, z chmur nad jego glowa bily pioruny, ogolnie efekty specjalne byly na poziomie.
– No widzisz! – Kreol rozplynal sie w usmiechu. – Mowilem, ze magia przetrwala! Alez on jest beztroski – pozwolil zobaczyc sie w magicznym lustrze! I do tego w chwili, gdy czaruje! A swoja droga, nie znam tego zaklecia… Niewolniku, zapamietaj je!
– Jak mam zapamietac, panie? – Dzinn ze smutkiem rozlozyl rece. – Nie rozumiem ani slowa.
– A niech to, masz racje! Natychmiast trzeba nauczyc sie tego jezyka! Niewolniku, ktory jeszcze demon potrafi to zrobic?
– Nie pamietam, wydaje mi sie, ze Agares…
– Przygotuj mi pieczec Agaresa! Chociaz nie, jeszcze zdazymy… – westchnal Kreol, gdyz serialowy czarnoksieznik znikl z ekranu, a na jego miejsce pojawila sie reklama. – Odkrylem gniazdo… No nic, jeszcze go znajde, niech no tylko zrobie swoje lustro.
– A to co takiego, panie? – zdziwil sie Hubaksis, widzac, jak w telewizorze rozmawiaja dwie szczoteczki do zebow.
– Na pewno ten mag cos nabroil – domyslil sie Kreol. – Pamietam, kiedys chcieli mnie podejrzec, a ja pokazalem tym bezczelnym typom pare kopulujacych wszy. Specjalnie przygotowalem taka sztuczke…! – chichotal mag.
– Tez to pamietam, panie. – Dzinn usmiechnal sie z aprobata. – Moze jeszcze cos obejrzymy.
Kreol nacisnal kolejny przycisk i trafil na wideo-klip. Dwie dziewczyny – biala i czarna – podrygiwaly w otoczeniu muskularnych mlodziencow, jednoczesnie wykrzykujac jakas piosenke. Slow Kreol oczywiscie nie zrozumial, ale wystarczylo mu, ze ubrania mialy na sobie tylko tyle, by klip byl jako tako przyzwoity.
– Popatrz, panie, odaliski! – oblizal sie lubieznie Hubaksis.
– Milcz, niewolniku, sam widze! – Machnal reka Kreol. – Jakie ciekawe rzeczy pokazuje to lustro!
W tym momencie minelo dziesiec minut i telewizor sie wylaczyl.
– A to co takiego, wroc! – zawolal Hubaksis, rozczarowany.
– Milcz, niewolniku! – warknal Kreol. – Pewnie zaklecie sie wyczerpalo. Nie, moje lustro bylo lepsze – w moje mozna bylo patrzec nawet caly dzien.
– Tak, tylko ze nie pokazywalo takich ciekawych rzeczy – kwasno odparl dzinn.
– Za to sluchalo rozkazow!
Vanessa wrocila do domu we wspanialym humorze. Udalo jej sie wrocic do muzeum na kilka minut przed kontrola i to, ze cala noc nie bylo jej na posterunku, pozostalo niezauwazone. Nieskalana reputacja Van jako policjantki uratowala ja przed dochodzeniem. Tak naprawde nikt specjalnie nie wyrywal sie, zeby cos wyjasniac – jak ustalono, narzedzia Kreola nie byly specjalnie cenne. Doktor Redwall, dyrektor muzeum, sklanial sie ku opinii, ze to podrobki.
Oprocz tego zabrala samochod z parkingu, wpadla do sklepu, kupila pare potrzebnych rzeczy (oraz kilka niepotrzebnych) i zaszla do agencji sprzedazy nieruchomosci, by umowic sie na ogladanie domow. Na to, zeby wynajac domek nie miala dotad pieniedzy. Wczesniej nigdy by sie nie odwazyla utopic wszystkich swoich oszczednosci, ale teraz nie watpila, ze juz niedlugo nie bedzie musiala martwic sie o pieniadze.
– Witajcie, neandertalczycy! – powiedziala polglosem Vanessa. Polglosem, bo nie miala ochoty, zeby uslyszala ja Louise. – Jak leci?
Vanessa zdazyla sie przebrac i teraz paradowala w slicznym dzinsowym komplecie. Tak wlasnie ubierala sie po pracy.
– Potrzebuje piora i atramentu – natychmiast zazadal Kreol. – Szybko!
– A grzeczniej nie mozna? – obrazila sie Van. – O, tam lezy dlugopis! Co, nie widzisz?
– Tym mozna pisac? – zdziwil sie mag, biorac do reki wskazany przedmiot. – Nie mam wosku.
– A co ma do rzeczy wosk? – zdziwila sie z kolei Van.
– No, przeciez to jest paleczka do pisania? – uscislil Kreol. – Takimi pisze sie tylko na wosku. Albo na miekkiej glinie…
Vanessa rozesmiala sie perliscie, myslac, ze mimo wszystko ten lysy czarodziej jest zabawny.
Zdjela skuwke i pokazala mu, jak pisze sie dlugopisem.
Kreol mial przy tym niezwykle smieszna mine. Nagle Vanessa zobaczyla swoja nieszczesna odznake policyjna i teraz ona wygladala zabawnie.
– Co zrobiliscie z moja odznaka?! – zapytala przerazona. – Po co ja pomalowaliscie?!
– Niczym jej nie malowalismy. – Kreol lekcewazaco machnal reka, cieszac sie nowa zabawka. – Po prostu zamienilem ja w zloto.
– W zloto? – wyszeptala Vanessa, wazac odznake w dloni. Rzeczywiscie, byla nieco ciezsza. – Ale jak?
– Jeszcze sie nie przekonalas, ze moj pan jest magiem? – nachmurzyl sie Hubaksis.
– Dziekuje za komplement – z roztargnieniem powiedzial Kreol. – A co, rzeczywiscie potrzebny byl ci ten amulet?
– To nie amulet! To… mmmm… w waszym jezyku nie ma takiego slowa… – Vanessa wyobrazila sobie, jak beda na nia patrzec na komendzie, jesli pojawi sie ze zlota odznaka na piersi. Tak, czegos takiego jeszcze nie bylo. Chociaz moze przeciez powiedziec, ze ja zgubila, a to przetopic i sprzedac… Van oszacowala, ile moze kosztowac taki kawalek zlota. Sumka wyszla niemala, postanowila wiec wybaczyc Kreolowi.
– Jesli chcesz, moge zrobic z powrotem tak jak bylo… – niechetnie zaproponowal mag.
– Dobrze, nie trzeba – usmiechnela sie Vanessa. – A swoja droga dobrze, ze twoje narzedzia sa tylko pozlacane, inaczej mialabym nieprzyjemnosci.
– Co?! – oburzyl sie mag. – O czym ty mowisz, kobieto?! Wszystkie moje narzedzia sa zrobione z najczystszego zlota! Ani odrobiny dodatkow! Prawdziwe zloto i drogocenne kamienie – nie jestem jakims tam znachorem, zeby uzywac podrobek!
– Bzdury! – fuknela Vanessa, wazac w rece magiczna czare. – To jest lekkie jak z drewna!
– Ach, o to chodzi… – Kreol rozplynal sie w usmiechu pelnym wyzszosci. – Glupia dzikusko, znowu zapomnialas, ze jestem magiem. Wyobraz sobie, jak ciezko byloby mi taszczyc taka laske, gdyby byla z czystego zlota. – Bez trudu machnal nia, aby zademonstrowac swoja racje.
– No o czym niby ja mowie? – zaperzyla sie Vanessa, pusciwszy mimo uszu „glupia dzikuske”.
– Nie, zle mnie zrozumialas… to znaczy, niedokladnie sie wyrazilem. Oczywiscie i laska, i cala reszta sa ze zlota, ale przeprowadzono nad nimi rytual Ulzenia. Prosta sprawa – rzecz staje sie kilka razy lzejsza, nie tracac przy tym zadnych innych wlasciwosci.
– To tak – w koncu zrozumiala. – Nie sadze, zeby doktor Redwall domyslil sie czegos takiego. Ale jak to w ogole mozliwe?
– Trudno wyjasnic – zmarszczyl sie Kreol. – Jest to jakos zwiazane z tymi malutkimi kuleczkami, z ktorych zbudowane jest wszystko, co istnieje.
– Molekuly? W waszych czasach wiedziano juz o istnieniu molekul? – zdziwila sie Vanessa. Pamietala jeszcze lekcje chemii w szkole.
– Teraz tak je nazywaja? Magowie zawsze o nich wiedzieli, a jakze…
– A my ogladalismy twoje magiczne lustro! – pochwalil sie Hubaksis.
– Co znowu za magiczne lustro? – spytala Vanessa podejrzliwie, przygladajac sie lustru wiszacemu na scianie. Zdecydowanie nie bylo w nim nic magicznego.
– O, to – wyjasnil dzinn, siadajac na telewizorze. – Widzielismy tam tyle roznosci… dopoki zaklecie sie nie wyczerpalo.