– Aha! – wrzasnal mag, chwytajac lancuch. – Uwazaj teraz, pomiocie Lengu!

– Co sie tam u ciebie dzieje? – zawolala Vanessa, ktora dopiero teraz oderwala sie od telewizora. Calkowicie nieprawdziwe, ale jednak efektowne walki „gladiatorow” tak wciagnely ja i Hubaksisa, ze zupelnie nie slyszeli odglosow magicznej bitwy rozgrywajacej sie w sasiednim pokoju.

– Won stad! – krzyknal mag, krecac coraz szybciej lancuchem nad glowa.

Skaramach nie przestraszyl sie ani troche. Przemiescil sie nieco nizej i strzelil pajeczyna w brzuch Kreola. Zbroja Marduka odbila i ten pocisk, ale zrobila sie taka blada, ze kazdy glupi by zrozumial – jeszcze kilka uderzen i calkiem sie rozwieje. A Kreol, jak na zlosc, nie zachowal prawie nic w zapasie – wykorzystal juz niemal wszystkie zaklecia, jakie umiescil w pamieci. Mial oczywiscie na podoredziu jeszcze kilka drobiazgow, ale byly w tej chwili zupelnie nieprzydatne.

Gdy Kreol wymachiwal lancuchem, starajac sie choc raz trafic zbuntowanego demona, Vanessa zdazyla pobiec po pistolet. Tak sie spieszyla, ze po drodze poslizgnela sie, upadla i silnie stlukla kolano.

– Nie ruszaj sie! – krzyknela, celujac w obrzydliwe stworzenie.

Skaramach nawet sie nie obejrzal. Otworzyl szerzej paszcze i strzelil takim pekiem pajeczyny, ze starczyloby na pare hipopotamow. W ostatniej chwili Kreol zdazyl rzucic ostatnie zaklecie, jakie mu jeszcze zostalo – Ognista Aure, ale starczylo jej tylko na dwie trzecie pajeczyny. Wieksza czesc z tego, co przetrwalo, pochlonely zalosne resztki Zbroi Marduka, ale dwie albo trzy nici pajeczyny przeszyly na wylot brzuch Kreola.

Vanessa mimowolnie mrugnela, wyobrazajac sobie jak to musi bolec i, prawie nie celujac, strzelila.

– Aaaaa! – dziko zawyl Kreol, padajac na sciane.

– Nie trafilam? – wyszeptala przestraszona dziewczyna.

– Trafilas – wychrypial mag, trzymajac sie za brzuch, z ktorego krew plynela strumieniami. – Och, moj brzuch… Sijla chazir, med’aj tek-karrib…

– Van strzelaj, no strzelaj! – zawyl Hubaksis. – Pan jest pusty, skonczyly sie wszystkie zaklecia!

Vanessa poslusznie wystrzelila jeszcze raz. Tym razem trafila tam, gdzie celowala – Skaramach nigdy dotad nie mial do czynienia z bronia palna i nie mial pojecia, ze pistolet moze byc rownie niebezpieczny jak magia. Nawet przyklad Kreola nie nauczyl go ostroznosci.

Przebity kula na wylot, zapiszczal cienko i przewrocil sie na bok. Dla demona jego rangi taka rana to drobiazg, mogl ja zaleczyc w ciagu kilku minut. Ale tego czasu w pelni wystarczylo Kreolowi, aby doczytac zaklecie. Nadzwyczaj zabojcze zaklecie – Kopie Marduka. Marduk to najbardziej wyklete wsrod demonow Lengu imie. Nikt inny nie wyrzadzil im tyle szkody, co ten mag-wojownik, ktory po smierci stal sie jednym z najsilniejszych bogow.

Pozbawiony oka i polowy lap Skaramach upadl na podloge. Niewielki stwor wygladal jak martwy, ale nadal mogl sie bronic. Gdyby dano mu taka mozliwosc.

Jednakze Kreol, pokonujac bol, wstal i z calej sily uderzyl demona lancuchem. Ten podskoczyl jak pilka – na burym brzuchu pojawila sie jasnoczerwona prega jak od oparzenia.

– Mow, robaku w lajnie Tiamat i jej wodza Kingu! – zaryczal Kreol, walac go jeszcze raz. – Mow!

– Co mam powiedziec? – wychrypial Skaramach najczystszym sumeryjskim. Jego szczeki nie poruszaly sie, glos powstawal gdzies w brzuchu.

– Dlaczego na mnie napadles, robaku?! Kto cie przekupil: Troy, Meszen’Ruz-ah?! Kto?!

– Mag… – z trudem wydusil z siebie pokaleczony demon. – Mag…

– Jaki mag?! No?! Niewolniku, podaj mi noz!

– Teraz beda tortury… – zachichotal zlosliwie dzinn.

– Przestan, ale juz! – zdecydowanie wtracila Vanessa. – Jakie tortury?! Nie jestescie w Babilonie, to sa Stany Zjednoczone! Zadnych tortur!

– To demon, demony mozna torturowac – obrazil sie Hubaksis. – Powiedz jej, panie.

– Milcz, niewolniku – burknal Kreol. Przykucnal obok na wpol martwego Skaramacha i cichutko wyszeptal pochylajac sie nad nim: – Obiecuje, pomiocie Lengu, ze jesli nie powiesz, kto zaplacil za zdrade, wsadze cie do klatki i bede meczyc tyle wiekow, ile sam dam rade przezyc – a zamierzam zyc dlugo.

– Troy… – wycharczal Skaramach. – Troy…

– Kiedy to bylo? Kiedy mu sie sprzedales?

– Dawno… Bardzo dawno… Wiele wiekow…

– Ale Troy nie zyje, ty plodzie Lengu! Czyzby umowa obowiazywala takze po smierci?!

– Troy… zyje…

– Troy zyje?! Jak?! Gdzie jest?!

– Nie wiem… Nic wiecej… Wypusc mnie…

– Wypuscic cie? – zachichotal Kreol. – Wypuscic… Zupelnie oszalales, demonie! Jeszcze nie zwariowalem, zeby zostawiac zywych wrogow. Hej tam, niewolniku, pomoz mi…

Hubaksis swietnie wiedzial, co ma robic. Kreol otoczyl niezdolnego do najmniejszego nawet ruchu demona magicznym lancuchem, a dzinn unosil sie nad nim, tworzac w powietrzu iluzje wielu pieczeci – wszystkie mialy te sama postac: krwistoczerwony okrag z poprzecznym pasem, ozdobiony falistymi liniami i krzywa swastyka w lewym rogu. Mag podniosl laske i zaczal wymawiac straszne zaklecie.

Wrzyj, wrzyj! Plon, plon!

Zwiazuje cie! Zwiazuje cie!

Oddaje cie Girze, Wladcy Ognia!

Niech Wiecznie Plonacy Girra da sile moim rekom!

Niech Wladca Ognia Gibil da sile moim czarom

Utuk Chul Ta Ardata!

Niech twe wnetrznosci obroca sie w popiol!

Niech twe cialo obroci sie w popiol!

Niech rozum twoj obroci sie w popiol!

Niech twoja dusza obroci sie w popiol!

Plon!

Wrzyj!

Nie ja, ale Marduk, syn Enki, nakazuje ci!

Kakkammu! Kanpa!

Pomiocie Mroku, wracaj tam, skad przyszedles!

Pomiocie Mroku, zniknij w Chaosie, ktory istnial od

zarania dziejow!

Pomiocie Mroku, tak oto niszcze twoja dusze!

Z kazdym slowem nad magicznym lancuchem coraz wyzej unosily sie plomienie niebieskiego ognia, przyblizajace sie do uwiezionego demona. Skaramach zalosnie charczal, ale nie prosil o litosc – gdyby w bitwie zwyciezca okazal sie nie sumeryjski mag, lecz on, tez nie oszczedzilby Kreola.

Wraz z ostatnim slowem zaklecia Skaramach ohydnie zawyl i doslownie rozsypal sie w szary proch. Oszolomiona Vanessa patrzyla, jak gasnie niebieski ogien, a Kreol podnosi rozpalony lancuch, nie parzac sie przy tym ani troche.

– Troy zyje… – Zasmucony mag potarl podbrodek. – Zyje… Na lono Tiamat, jak mu sie udalo?! Ile jeszcze moich demonow przekupil? Dobrze chociaz, ze nie podlega mu legion Eligora… Ale teraz trzeba bedzie pracowac ostrozniej.

– Kim jest Troy? – Vanessa zazadala odpowiedzi.

– Przynajmniej nie wie, ze zmartwychwstalem. Inaczej sam by zaatakowal. Na razie wpadlem tylko do starej pulapki…

– Kim jest Troy?!

– Jak myslisz, niewolniku, jak mu sie udalo tyle przezyc? Oczywiscie, tez mogl przespac te wszystkie lata, ale jezeli nie… Arcymag nie jest w stanie przezyc pieciu tysiecy lat… ale Pierwszy… brrrrrrr… Troy zostal Pierwszym Magiem?! Toz to moj najgorszy koszmar…

– Kim! Jest! Troy! – Vanessa leciwie mogla sie powstrzymac, zeby nie uderzyc ignorujacego ja, jakby specjalnie, Kreola.

Вы читаете Arcymag. Czesc I
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату