– A ciebie warto by wyprawic w slady Skaramacha, kobieto! – Kreol odwrocil sie do niej gwaltownie.

Vanessa az usta otwarla z oburzenia.

– Za co?!

– A za to… – zazgrzytal zebami mag, zdejmujac koszule. W jego brzuchu ziala taka dziura, ze gdyby na jego miejscu byl zwykly czlowiek, dawno by sie juz wykrwawil. – Jeszcze troche nizej i zegnaj nadziejo na potomka! Niewolniku, podaj mi noz!

– Ja… ja nie chcialam. – Vanessa okropnie sie przestraszyla. – Przeciez cie uratowalam!

– Dlatego nie zloszcze sie na ciebie – smetnie oswiadczyl Kreol. – Co za szalony swiat – kazdy glupek moze wziac taki amulet, jak twoj…

– To sie nazywa „pistolet”, panie – wysapal dzinn, dociagnawszy w koncu na miejsce noz dwa razy wiekszy od niego samego.

– Co za roznica… Nie, trzeba nalozyc na siebie wiecej zaklec ochronnych. Twoj swiat jest jeszcze gorszy niz moj, a do tego okazalo sie, ze Troy zyje.

– A wiec nie jestes na mnie zly? – ostroznie upewnila sie Vanessa, patrzac na zakrwawionego maga.

– Nie. Ale dziekowac tez nie bede. Zarobilas jeden punkt i jeden stracilas. W sumie – zero.

– A w takim razie po co ci noz?

Kreol ze zloscia zgrzytnal zebami i pokazal do czego potrzebny mu jest noz – zaczal dlubac w ranie, wyjmujac z niej kule. Jesli odczuwal bol, to nie pokazal tego po sobie. Wyjawszy kule, mag wyszeptal zaklecie Uzdrowienia – rana po kuli zaczela szybko sie zmniejszac, az calkiem znikla. Przy okazji wyleczony zostal caly brzuch – zrobil sie rozowy i gladki.

– A mimo wszystko – kim jest Troy? – Vanessa nie dawala za wygrana.

– Moim krewnym – niechetnie odpowiedzial mag. – Hanba naszego rodu. Zdaje sie, ze jego pradziadek byl bratem mojej babki… albo na odwrot – jego babka byla siostra mojego pradziadka…

– Nie pamietasz nawet, kim jest dla ciebie? – zdziwila sie Van. – Kuzynem czy wujem?

– A co za roznica – parsknal Kreol lekcewazaco. – Mam… mialem mnostwo krewnych. Co prawda dalekich – bliskich nie. Matka umarla podczas porodu, a ojciec… Ojciec, moim zdaniem, przypominal sobie o moim istnieniu tylko wtedy, gdy nawinalem mu sie pod reke. Urodzilem sie, gdy mial juz siedemdziesiatke – tez byl magiem, a magowie starzeja sie wolniej. Braci ani siostr nie mialem, dzieci tez nie.

– A zone?

Kreol zrobil taka mine, ze Vanessa od razu zrozumiala – nalezal do tych, ktorych przyjeto nazywac zatwardzialymi kawalerami.

– Nie, trzeba szybko przeniesc sie do innego domu – zagryzl wargi Kreol. – Jesli Troy zyje, trzeba przygotowac sie do obrony. Kingu go wie, gdzie teraz jest i ile sil zgromadzil… Ze tez go nie dobilem… Ten dom jest za duzy – nie da sie go otoczyc stala tarcza. Za dlugo by to trwalo. Szachszanor – moj stary palac – wozilem sie z nim prawie dwa lata… Chociaz wtedy bylem mlodszy. Ale tak czy siak, potrzebne jest cos mniejszego. Troy sie nie uspokoi…

– A dlaczego w ogole chce cie zabic? Myslalam, ze krewni powinni sie kochac nawzajem – odezwala sie Van.

Kreol i Hubaksis popatrzyli na siebie, a potem jednoczesnie zachichotali. Smiali sie tak dlugo i glosno, ze Vanessa na serio sie obrazila.

– Mam z Troyem… stare porachunki – ugodowo odpowiedzial Kreol, gdy w koncu opanowal atak wesolosci. – Jeszcze z czasow, gdy zajmowalem stanowisko Glownego Maga. Zawsze uwazal, ze to miejsce nalezy sie jemu, a ja, sama rozumiesz, nie zgadzalem sie z tym. Chociaz nie, klamie, w rzeczywistosci to zaczelo sie znacznie dawniej…

– Czy to nie bylo wtedy, jak ty, panie… – wtracil sie Hubaksis.

– Milcz, niewolniku! – warknal mag. – To wszystko jest juz tylko przeszloscia! Wyrownalismy z Troyem rachunki i teraz to on jest mi winien dwa albo i trzy zycia! Dlatego go zabije – zakonczyl calkiem juz spokojnie.

– Oczywiscie, ze zabijesz. Ale najpierw bedziesz musial doprowadzic do porzadku moj pokoj! – zazadala Van tonem nieznoszacym sprzeciwu. – I to szybko!

Rozdzial 6

Wzywam cie i zaklinam, duchu Agaresie!

Vanessa weszla do pokoju, gdy mag konczyl wymawiac zaklecie. Tuz przed nim wisial Hubaksis trzymajacy pieczec Agaresa – mglisty dysk, na ktorym widoczne bylo cos podobnego do dzbanka ozdobionego krzyzem.

Powietrze zgestnialo i w pokoju pojawil sie Agares – duzy, barczysty demon z twarza pokryta bruzdami i zaskornikami. W miejscu oczu mial dziury, w ktorych plonal ogien, a zamiast rak – lapy zakonczone pazurami.

– Slucham, magu! – zagrzmial demon. – Co rozkazesz?

– Naucz mnie i mojego dzinna jezyka, ktorym mowia w tym kraju – spokojnie rozkazal Kreol.

– W koncu sie zdecydowal – zawarczala Vanessa. – Mogl sie go nauczyc jeszcze wczoraj. Pamietaj, przed Louise musisz udawac. Powiedzialam jej, ze nie mowisz po angielsku…

– Wykonac? – zasepil sie demon, uwaznie sluchajac jej monologu.

– Wykonac, wykonac. – Van machnela reka. – Stop, zatrzymaj sie! Wiesz co, realizatorze zyczen, naucz ich jeszcze chinskiego… tak na wszelki wypadek.

– Chwila, moment! – oburzyl sie Agares. – Zgodnie z umowa mam obowiazek spelnic tylko jedno zyczenie! Jedno! Moge nauczyc jezyka, odszukac czlowieka albo spowodowac trzesienie ziemi. Wybraliscie nauke jezyka – wspaniale! Ale jesli naucze jezyka dwie osoby, to beda juz dwa zyczenia!

Kreol skrzywil sie zlosliwie i pokazal demonowi magiczny lancuch.

– Nie, przeciez nie odmawiam! – szybko poprawil sie Agares. – Ale dwa jezyki i dwie osoby to az cztery zyczenia, a to juz zdecydowanie za duzo! Znajcie miare, ludzie!

Kreol troche posapal, ale potem niechetnie kiwnal glowa.

– Dobrze, tylko angielski. Ale obydwoch!

– Obydwoch, obydwoch… – Demon wyciagnal lapy w obronnym gescie. – Czyli co, wykonac?

– Wykonuj!

– Ma byc odmiana amerykanska! – znowu wtracila sie Van. – Brakuje tylko, zeby zaczeli mowic z brytyjskim akcentem.

Kreol nie do konca zrozumial, o czym ona mowi, ale w milczeniu skinal glowa, zgadzajac sie na poprawke.

– Wykonuje… poczekajcie chwile… gotowe. Zegnajcie!

Agares znikl, a Vanessa sceptycznie popatrzyla na Kreola i Hubaksisa. Na pierwszy rzut oka nie bylo widac po nich zadnej roznicy.

– Powiedz cos – polecila z powatpiewaniem.

– A co mam ci powiedziec, kobieto? – zdenerwowal sie Kreol.

Van wprost emanowala radoscia. Slowa byly niegrzeczne, ale wypowiedziane poprawna angielszczyzna. Wrecz wspaniala, bez sladu obcego akcentu. Zaden Amerykanin nie bylby w stanie odroznic maga od swoich rodakow.

– Chce jesc! – oznajmil Kreol, otwierajac drzwi do duzego pokoju.

– Ja tez, panie, ja tez – przylaczyl sie Hubaksis.

– Milcz, niewolniku. Ciebie nikt nie pyta. Kobieto, czy kolacja jest gotowa?

– Tak w ogole to mam imie – sucho zauwazyla Vanessa. – A kolacji nie ma. Nawet jeszcze nie zaczelam szykowac.

– Rozumiem. – Kreol kiwnal glowa. Wbrew oczekiwaniom wygladal na nadspodziewanie zadowolonego. – To nawet lepiej – wyprobujemy mojego nowego Sluge. I tak, Slugo, przygotuj kolacje na trzy osoby i nakryj stol!

W strone kuchni pomknal podmuch zywego wiatru, jedzenie zawirowalo w powietrzu z ogromna predkoscia,

Вы читаете Arcymag. Czesc I
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату