Nie miala pojecia, skad przyszlo jej do glowy akurat imie Laurence. Ale magowi bylo najwyrazniej wszystko jedno. Nieporuszony dlubal w nosie, sceptycznie patrzac na agenta nieruchomosci.
– Czy dobrze zrozumialem, ze chcecie panstwo kupic wille na przedmiesciach? – upewnil sie agent na wszelki wypadek. – Panno Lee, mam na imie Mike.
– Dziekuje, przyjelam do wiadomosci – odpowiedziala Vanessa sucho. Ten typ zdecydowanie jej sie nie podobal.
– Wybralem kilka miejsc zgodnie z waszymi wymaganiami. – Mike zaprezentowal kartke z jakimis zapiskami. – Jestescie pewni, ze was na to stac?
– Jestem calkowicie pewna – odparla Van z kwasnym usmiechem.
Trzeba przyznac, ze jeszcze przedwczoraj nie mogla pozwolic sobie na nic podobnego. Musiala wyczyscic konto ze wszystkich oszczednosci, wziac najwiekszy kredyt, jaki tylko bank zgodzil sie jej przyznac, zlikwidowac fundusz emerytalny, a nawet zastawic samochod. Ale nie myslala o tym. Przez trzy lata gniezdzila sie w ciasnym mieszkanku wynajmowanym do spolki z przyjaciolka i teraz podjela mocne postanowienie, ze bedzie mieszkac w luksusie. Mogla sobie na to pozwolic. Van pomacala kieszen, w ktorej lezalo okolo trzydziestu dekagramow czystego zlota najwyzszej proby i cieplo spojrzala na Kreola. Tylko ta garsc zlota wystarczyla, zeby zapomniec o klopotach finansowych na jakies pol roku, a przeciez zlotonosny mag mogl bez trudu zrobic wiecej… i wiecej, i wiecej. Na chwile Vanessa zawladnela chciwosc i dziewczyna przestraszyla sie.
– I co sadzicie o tym? – zapytal Mike, oprowadzajac ich po pierwszym z wybranych domow. – Maly, przytulny domek, swietnie sie dla was nada…
– To prawda, ze maly… – Vanessa zmarszczyla nos z dezaprobata. – Tu jest tylko piec pokoi!
– Prosze mi wybaczyc, panno Lee, ale ile osob bedzie tu mieszkac? – Agent uniosl brwi.
– No ja, Kreol i… jeszcze jeden… czlowiek.
– Tylko trzy? Wydaje mi sie, ze dla trzech osob piec pokoi w zupelnosci wystarczy, nieprawdaz?
– Ja sam potrzebuje co najmniej pieciu – wtracil sie do rozmowy mag. – I jak najwiecej niewolnikow! Niewolnikami tez handlujesz?
– Przepraszam… czym? – Mike wytrzeszczyl oczy ze zdziwienia.
– On zartuje! – Vanessa wyszczerzyla zeby w nienaturalnym usmiechu, ukradkiem szturchajac maga lokciem w bok. – Taki zart, rozumie pan?
– Rozumiem… – Agent popatrzyl na nia z dziwna mina. – No coz, chodzmy obejrzec kolejny dom.
Drugi dom niby byl w porzadku. Vanessa obejrzala go dokladnie i nie mogla sie do niczego przyczepic. Za to Kreol rozgladal sie spode lba i caly czas weszyl.
– I jak?
– Zastanawiam sie… – zaczela Van.
– Nie nadaje sie – przerwal jej mag.
– A to dlaczego, panie Kreol? – uprzejmie zapytal Mike.
– Za nowy. Nikt w nim jeszcze nie mieszkal.
– Tak, to prawda, chociaz… skad pan to wie? – Agent nieco sie zmieszal. – I od kiedy jest to wada? Wydawalo mi sie, ze na odwrot, jest to zaleta? – Zacisnal wargi. W ciagu siedmiu lat pracy przyzwyczail sie do roznych dziwakow, ale trzeba przyznac, ze takiego widzial po raz pierwszy.
– Nie ma w nim zyciowej sily – oznajmil mag z wyzszoscia, nie zastanawiajac sie nawet przez chwile, jak dziwne moga sie wydac te slowa wspolczesnemu czlowiekowi. – Trzeba go bedzie od poczatku nacierac.
– Czym nacierac? – cierpliwie dociekal agent.
– Pokostem i szybkoschnacym lakierem! – wycedzila przez zeby Van. – Prosze posluchac, Mike, ten dom nam nie pasuje, okej? Panski spis nie ogranicza sie chyba do tych dwoch?
– No coz, jak to sie mowi: klient ma zawsze racje – westchnal Mike. – Jesli nie odpowiada wam nowe budownictwo, zawioze was do najstarszego domu z mojej listy…
Trzeba przyznac, ze trzeci dom skojarzyl sie Vanessie z rezydencja rodziny Addamsow. Nie byl az tak okropny, ale cos w nim bylo niepokojacego. Mial dach kryty gontem, a jedno spojrzenie na jego zniszczone sciany powodowalo mimowolne dreszcze. Za to Kreolowi spodobal sie od razu.
– To jest to, czego potrzebujemy! – zakrzyknal, gdy tylko przekroczyl prog. – Jest nawet skrzat!
Mike jeszcze raz westchnal. Widzial niejednego swira, ale ten caly pan Kreol z pewnoscia powinien rozejrzec sie za dobrym psychiatra. Ale kupujacy jest zawsze kupujacym, a pieniadze wariatow sa tak samo dobre jak pieniadze normalnych.
– To co, finalizujemy zakup? – Zrobil slodkie oczy. – Mozemy jeszcze dzis wszystko zalatwic i najdalej za tydzien przeprowadzicie sie do nowego domu…
– Nie – przerwal mu mag, krecac glowa. – Wprowadzimy sie od razu.
– Ale to niemozliwe… – zaczal wyjasniac agent, lecz natychmiast zamilkl. Dawno juz stracil nadzieje, ze uda mu sie sprzedac to ohydne domiszcze, a wariat taki jak ten moze sie w kazdej chwili rozmyslic. – Chociaz… wlasciwie dlaczego nie? Gospodarze sprzedaja go razem z meblami, sami nie pojawiali sie tutaj co najmniej od pieciu lat, wiec wlasciwie dlaczego by nie? Panno Lee, jesli pani nie ma nic przeciwko, chcialbym omowic z pania szczegoly umowy.
– Chwileczke – usmiechnela sie Van przymilnie. – Zamienie tylko kilka slow z przyjacielem i jestem do pana dyspozycji.
Agent kiwnal glowa i uprzejmie wyszedl na ulice.
– Czyli tak – zdecydowanie powiedziala Vanessa. – Jade zalatwic formalnosci, potem pojade do starego mieszkania po rzeczy…
– Moze wezmiesz amulet Slugi? – zaproponowal Kreol.
– Nie warto – odmowila dziewczyna niechetnie. – Louise jest teraz w domu, moze jej sie to wydac podejrzane. Nie szkodzi, nie mam zbyt wielu rzeczy, dam sobie rade sama. A wy zostancie, rozejrzyjcie sie… Na pewno znajdziecie sobie jakies zajecie. Bede wieczorem. Czesc!
– Poczekaj – zatrzymal ja mag. – Nie potrzebujesz wiecej zlota?
– Zlota? – ozywila sie Vanessa. – Jeszcze sie pytasz?!
Kreol usmiechnal sie i wyciagnal z kieszeni klucz francuski. Vanessa od razu go poznala – lezal w schowku na drzwiach toyoty. Tylko przedtem byl ze stali.
Zwazyla go w rece. Drogocenne narzedzie wazylo teraz okolo poltora kilograma, a to znaczylo, ze jego wartosc po prostu zwalala z nog.
– Podoba sie? – Mag zrobil zjadliwa mine.
– Jeszcze jak!
– To dobrze, bo zlota wiecej nie bedzie.
– Jak to?! – krzyknela Vanessa. – Dlaczego?
– Pan jest wyczerpany – zapiszczal Hubaksis. – Transmutacja Metali to trudny rytual.
– Jednym slowem, przemiany chwilowo zostaja zawieszone. – Wzruszyl ramionami mag.
– Na dlugo? – Rozczarowana wydela wargi.
– Zapytaj mnie znowu za jakies siedem czy osiem dni – burknal Kreol. – No dobrze, mozesz isc, nie zatrzymuje cie dluzej.
Vanessa odjechala kawalek od domu i obejrzala sie. Kreol caly czas stal na ganku.
Vanessa zalatwila wszystkie sprawy w ciagu szesciu godzin. Wszystkie potrzebne dokumenty udalo sie podpisac fantastycznie szybko. Zdziwilo ja nawet, jak bardzo wszyscy w agencji chca sie rozstac z tym domem. I cena wydala sie jej podejrzanie niska. Nie, nie narzekala, ale mimo wszystko bylo to nieco osobliwe.
Louise nie stwarzala zadnych problemow. Wygladala nawet na zadowolona z tego, ze Vanessa wyprowadza sie i mieszkanie pozostaje tylko dla niej. Pomogla nawet kolezance spakowac rzeczy. Okazalo sie zreszta, ze nie ma ich zbyt wiele: dwie walizki z ubraniami, jedna z ksiazkami i rzeczami osobistymi.
Najwiecej czasu Vanessa spedzila u jubilera. Musiala przez okragla godzine przekonywac sprzedawcow, ze te dziwne kawalki zlota zdobyla calkowicie legalnie. Sama nie wiedziala, jak wyjasnic nietypowa forme i niewiarygodnie wysoka probe, ale w koncu uwierzono jej. Zlota odznaka, sterta jednocentowek oraz klucz francuski zostaly zwazone, wycenione i kupione. Vanessa wyszla z ulga i podniesionym czolem. A w jej kieszeni spoczywal czek na fantastyczna kwote. Do tej pory nigdy nie miala w reku nawet dziesiatej czesci takiego bogactwa. Bylo tam niecale czterysta tysiecy, ale niewiele brakowalo do tej sumy.
Na tle zachodzacego slonca jej nowe miejsce zamieszkania wygladalo naprawde okropnie i jeszcze bardziej