– To co, spodobal ci sie domek? – zapytala Vanessa groznie, nie sluchajac jego wynurzen.
– I to jak! – Kreol nieco sie ozywil. – Mojemu staremu palacowi oczywiscie nie siega do piet, ale widac, ze mag go budowal! Po prostu oddycha zyciem! Nie to, co te kamienne pudelka…
– Tak, zyciem oddycha. – Van pokiwala glowa. – Az za bardzo!
– A, spotkalas juz naszego nowego skrzata? – zasmial sie mag, odwracajac sie wreszcie twarza do dziewczyny. – Moim zdaniem to bardzo pozyteczny nabytek. Sluga amuletu jest niezly, ale jest porzadnie zacofany i nie moze samodzielnie pracowac.
– Nie, Hubert mi sie nawet podoba. Mowie o kims innym!
– O duchu? – Kreol podniosl brwi. – A w czym on ci przeszkadza? Calkiem niegrozne stworzenie, chociaz bezuzyteczne. Oczywiscie, jesli chcesz, moge go wygnac. Bede potrzebowal liscia buku…
– Nie! – Vanessie zaczely puszczac nerwy. – Nie widzialam jeszcze tego ducha, ale czort z nim, niech zostanie, jesli jest taki nieszkodliwy… Chodzi mi o strych!
– Strych? A co jest nie tak ze strychem?
– Byles tam?
– Jeszcze nie mialem czasu… Niewolniku, byles na strychu?
– Wybacz, panie, jakos mi nie przyszlo do glowy. – Hubaksis wzruszyl ramionami. – A co tam jest takiego?
– Czyli Hubert wam nie powiedzial – stwierdzila Vanessa, skrywajac satysfakcje. – U nas na strychu mieszka potwor!
– To znaczy? – zasepil sie Kreol.
Van pokrotce przekazala mu historie opowiedziana przez sasiada jakale i dokonczona przez uriska.
Nie zdazyla dopowiedziec ostatniego slowa, gdy z gory rozlegl sie nieco przytlumiony chichot. Nie byl ani bardzo okropny, ani zbyt glosny – mozna bylo pomyslec, ze na pierwszym pietrze ktos oglada smieszna komedie. Jednakze efekt byl calkiem inny, gdy wiedzialo sie, ze dzwieki wydaje stwor mieszkajacy na strychu.
– Tak – krotko powiedzial mag, powoli unoszac twarz ku sufitowi. Jedna reka pochwycil laske, w druga wzial lancuch i zdecydowanym krokiem ruszyl wzdluz korytarza. Vanessa zastanowila sie chwile i ruszyla w slad za nim.
W holu o malo co nie zderzyli sie z Hubertem. Skrzat, tak jak wczesniej, wrecz emanowal poczuciem wlasnej wartosci.
– Kolacja gotowa, sir! – oznajmil uroczyscie. – Czy mam podawac?
– Pozniej – rzucil Kreol. – Najpierw musze zrobic porzadek z pasozytem w moim domu! Dlaczego nie powiedziales mi o stworzeniu na strychu?
Pan nie pytal, sir – nadal sie urisk. – Jednak prosze powstrzymac sie od pochopnych dzialan. Jak juz wspominalem panience, stworzenie nie opuszczalo strychu od dwustu lat i najprawdopodobniej nadal nie bedzie go opuszczac. Po co narazac sie na zbedne niebezpieczenstwo?
– Ty. – Palec Kreola oparl sie o piers skrzata. – Powiedz: to jest moj dom czy nie?
– Panski, sir. Panski i panienki Vanessy, o ile wiem.
– Dobrze. A jesli jest moj, to jest moj w calosci – od piwnicy po strych! I nie potrzebuje nieproszonych gosci, ktorzy nie placa czynszu i nie przynosza zadnego pozytku, ale za to zajmuja cale pietro! Dlatego teraz pojde i zobacze, co za wesolek tam siedzi!
Hubert westchnal i rozlozyl rece, przyznajac Kreolowi racje. Ale widac bylo, ze nie zmienil zdania na ten temat.
Schody prowadzace na pierwsze pietro dawno juz nalezalo wyremontowac. Okropnie skrzypialy i w kazdej chwili mogly rozleciec sie pod nogami. Na szczescie, nikt z wchodzacych na gore nie byl specjalnie ciezki.
A jednak te schody wygladaly jak arcydzielo w porownaniu ze swym odpowiednikiem prowadzacym na strych. Na wszelki wypadek Kreol nakazal wchodzic pojedynczo.
Za to drzwi odcinajace przejscie zbudowano tak, by mogly przetrwac wieki. Malo tego, ze byly grube jak drzwi do bankowego sejfu, to jeszcze wzmocniono je dodatkowymi pasami stali, rownomiernie wtopionymi w sciany. Ten, kto to zrobil, zdecydowanie nie chcial, zeby na strych ktokolwiek wchodzil. Albo z niego wychodzil, co bylo bardziej prawdopodobne.
Sztab bylo tyle, ze drzwi ledwie bylo zza nich widac. Jednak dziurka od klucza, o dziwo, byla widoczna. Vanessa nie byla w stanie pokonac ciekawosci i schylila sie, zeby popatrzec.
W nastepnym momencie dziko krzyknela i odskoczyla od drzwi na dobre trzy metry. Rzecz w tym, ze jedyne, co zobaczyla w dziurce, bylo czyjes oko. Z tamtej strony ktos na nia patrzyl…
Ponownie rozlegl sie chichot.
– Dosc zartow! – zawolal Kreol. – Wszyscy na boki! Jestem caly napelniony magia i teraz troche jej wypuszcze!
– Prosze cie, sir, opamietaj sie. – Hubert podjal ostatnia probe, zanim odskoczyl na bok.
– Chcesz mnie uczyc? – Mag wyszczerzyl zeby w usmiechu. – Niewazne, kto siedzi na tym strychu, za chwile spotkamy sie twarza w twarz!
Kreol skierowal laske w strone drzwi. Z magicznego oreza wytrysnal oslepiajacy plomien o grubosci olowka i zaczal rozcinac drzwi, podobnie jak laserowy skalpel przecina skore. Kreol skonczyl usuwac przeszkode, usmiechnal sie nieznacznie i pchnal ja reka. Drzwi drgnely i powoli upadly do srodka, rozlegl sie gluchy huk, a w powietrze podniosl sie tuman kurzu.
Gdy kurz opadl, Vanessa odruchowo ruszyla naprzod. Teraz strasznie zalowala, ze nie zdazyla jeszcze rozpakowac walizki. Oczywiscie, sluzbowy pistolet nie byl raczej bronia na demony, ale mimo wszystko z nim czula sie pewniej. W walce ze Skaramachem okazal sie calkiem przydatny! Ale po co zalowac czegos, czego nie da sie zmienic?
Wewnatrz bylo przestronnie, ciemno i calkiem pusto. Na podlodze lezala leciwa warstwa kurzu, sciany gesto pokrywaly pajeczyny, ale nie widac bylo ani sladu tego, kto podgladal ja przez dziurke od klucza. Jedyna, zdecydowanie niepasujaca tu rzecza, byl widniejacy w oddalonym koncu strychu pentagram. Magiczna piecioramienna gwiazda blado swiecila w mroku.
– Sir, bardzo prosze tam nie wchodzic – nalegal skrzat.
– Nie ma sensu teraz go powstrzymywac! – rzucila Vanessa ze zloscia. – Drzwi i tak sa zniszczone!
– Nie sadze, aby temu, kto przesiedzial tu dwiescie lat, przeszkadzaly jakies tam drzwi – powiedzial mag z drapieznym usmieszkiem. – Strych jest otoczony zakleciem Zatrzymania, skierowanym przeciwko demonom. Dobre zaklecie, porzadne… Moge zburzyc nawet caly dom, a wiezien i tak nie zdola sie uwolnic.
Kreol podniosl laske i zdecydowanie ruszyl naprzod. Nic sie nie stalo.
Powoli podszedl do pentagramu i zaczal studiowac go z zainteresowaniem. Jedno z ramion bylo lekko uszkodzone – mialo starty koniec. Sam czubeczek.
– Niezle, niezle… – wymamrotal Kreol, kucajac obok i dotykajac swiecacej linii.
– Panie, uwazaj! – rozlegl sie ostrzegawczy krzyk Hubaksisa zlewajacy sie z jednoczesnym wrzaskiem Vanessy.
Mag wyprostowal sie energicznie, z jego laski wystrzelila magiczna blyskawica i uderzyla w niewyrazna sylwetke, skaczaca skads z gory.
– Swiatlo!!! – wrzasnal Kreol, krecac nad glowa lancuchem.
Strych zalalo magiczne swiatlo i Vanessa krzyknela jeszcze glosniej, ujrzawszy dokladnie zagadkowego mieszkanca strychu.
Kreol wykrzyknal niezrozumiale slowo i laska wyplula cos niewidzialnego, brzeczacego jak gigantyczny trzmiel. To cos uderzylo stwora, ktory akurat wtedy ponownie chcial skoczyc na maga, i odrzucilo go w kat strychu. Stwor z trudem stanal na czworakach i niepewnie pokrecil glowa, jakby byl ogluszony.
– Rezonans Dzwiekowy – z duma poinformowal Hubaksis, jakby to on sam stworzyl owo zaklecie. – Pamietam, kiedys pan zniszczyl nim cala gore!
– Po co? – zdziwil sie Hubert.
– Na rozkaz imperatora. Zaslaniala mu widok na rzeke.
Vanessa nie zwracala na nich uwagi, caly czas obserwowala siedzacego stosunkowo spokojnie potwora. Tak, inaczej jak potworem tego stworzenia nie dalo sie nazwac.
Wielkoscia i ogolnym wygladem stwor przypominal czlowieka. Lecz czym jak czym, ale czlowiekiem nie byl na pewno. Stal na czworakach, ale nie mial nog – z tylu sterczaly takie same rece jak z przodu, wyposazone w