podzielilo sie na kawalki, a potem znowu scalilo w nowa kompozycje.
– Tak czy siak, trzeba bedzie poczekac – z filozoficznym spokojem powiedziala Vanessa.
– A to niby dlaczego?
– A dlatego, ze bez wzgledu na to, jaki jest szybki, zupa nie ugotuje sie od tego predzej – usmiechnela sie dziewczyna.
– Nie doceniasz mojego Slugi. – Kreol rowniez rozciagnal wargi w usmiechu. – Nie obowiazuja go zadne ograniczenia.
Jakby na potwierdzenie jego slow, na stole zabrzeczaly trzy talerze z czyms parujacym. Wszyscy patrzyli na nie w milczeniu.
– Nie ma o czym gadac, szybko gotuje… – przerwal milczenie Hubaksis.
– …ale ma beznadziejnie przestarzala ksiazke kucharska – podsumowala Vanessa. – Co to za packa?
W metnym bulionie plywaly jakies listki, kawalki miesa oraz sloniny, i jeszcze cos nieokreslonego. Potrawa wygladala tak, jakby Sluga wzial to, co mu sie nawinelo pod reke, pokroil wszystko na kawalki i razem wrzucil do garnka. Najbardziej przypomnialo to „irlandzki stew”* Jerome’a [*irish stew, gulasz irlandzki – odniesienie do ksiazki „Trzech panow w lodce, nie liczac psa” J. K. Jerome’a w tlum. K. Piotrowskiego (przyp. tlum.)].
– Nie przypominam sobie, zeby w mojej lodowce bylo takie paskudztwo. – Van podejrzliwie powachala danie. – Chociaz pachnie smakowicie…
– Niewolniku, skosztuj – zarzadzil Kreol.
– Dlaczego zawsze ja mam probowac? – oburzyl sie dzinn. – Niech ona sprobuje!
Wygladal przy tym tak nieszczesliwie, ze Vanessie zal sie zrobilo dzinna-kontraktora. Ostroznie nabrala na lyzke odrobine tej brei i jeszcze ostrozniej podniosla ja do ust.
– Dziwne, ale smakuje znacznie lepiej niz wyglada – przyznala. – W konkursie kulinarnym nie mialoby szans, ale da sie zjesc.
Kreol niechetnie sprobowal i musial potwierdzic ten osad. Smak byl daleki od idealu, ale nie mozna bylo powiedziec, ze jest zupelnie niedobry.
Hubaksis takze postanowil sprobowac. Ale nie zdazyl – w zamku zazgrzytal klucz i do pokoju weszla Louise. Biedny dzinn nie mial innego wyjscia jak tylko zmniejszyc sie do mikroskopijnych rozmiarow. A i tak o malo co nie zostal dostrzezony.
– Witam wszystkich! – wesolo przywitala sie Louise, zdejmujac kurtke. – Jecie kolacje? O, dla mnie tez nakryliscie? Dziekuje.
Poczestunek nieoczekiwanie przypadl Louise do gustu. Bardzo trudno byloby wyjasnic, dla kogo przeznaczony jest trzeci talerz, dlatego Kreol i Vanessa jednomyslnie udawali, ze wlasnie dla niej.
– Panie, ona zjada moja zupe! – rozlegl sie oburzony pisk w lewym uchu Kreola.
Mag tylko usmiechnal sie nieszczerze, grzebiac w uchu malym palcem.
– Van, zrob cos! – Z kolei w uchu Vanessy rozleglo sie brzeczenie przypominajace glos komara.
Dziewczyna udala, ze chwilowo ogluchla.
– A co tam slychac u was, w Tien-szan? – Louise zainteresowala sie sytuacja miedzynarodowa.
– Nic ciekawego, zycie toczy sie powolutku… – wymijajaco odpowiedzial Kreol, starajac sie zgadnac, gdzie znajduje sie ten caly Tien-szan? Nazwa wydawala sie znajoma, ale w zaden sposob nie mogl sobie przypomniec, gdzie ja slyszal.
– O, pan mowi po angielsku? – zdziwila sie Louise. Pytanie na temat Tien-szan zadala odruchowo. – A pamietam, ze wczoraj nie rozumial pan ani slowa. Jak udalo sie panu tak szybko nauczyc?
– Kurs przyspieszony… – odpowiedziala krotko Vanessa, rzucajac wsciekle spojrzenie w strone Kreola. Nieostrozny mag jednym zdaniem zniszczyl cala legende.
– Kurs przyspieszony? No tak… – Louise udawala, ze wszystko rozumie, chociaz pelne zdziwienia oczy swiadczyly o czyms odwrotnym.
Van patrzyla na nia niewinnie, jakby bawily sie, kto dluzej wytrzyma spojrzenie przeciwnika, nie odwracajac wzroku. Za nic na swiecie nie chciala sie z nikim dzielic swoim wlasnym, osobistym magiem. Nawet z najlepsza przyjaciolka.
– Chcesz zagrac w „Monopol”? – zapytala Louise, ziewajac dyskretnie, gdy juz uporala sie z zupa magicznego pochodzenia.
Vanessa, milczac, pokrecila glowa.
– A w „Twistera”? Vanessa znowu odmowila.
– W takim razie, dobranoc.
Louise jeszcze raz podejrzliwie popatrzyla na zagadkowego znajomego przyjaciolki i znikla w sypialni. Vanessa pospiesznie wepchnela maga do swojego pokoju. Louise najwyrazniej cos podejrzewala, tylko najprawdopodobniej sklaniala sie do bardziej przyziemnej wersji wydarzen.
Kreol westchnal ze zmeczenia i rozlozyl na stoliku swoj rekopis. Dzisiaj wykorzystal na pisanie kazda wolna chwile i udalo mu sie zapelnic prawie czterdziesci stron. Jesli wziac pod uwage format kartek i drobny charakter pisma maga, byl to prawdziwy wyczyn.
– Jesli chcesz pracowac, idz do duzego pokoju – sennie burknela Vanessa. – Nie lubie spac przy swietle.
– Ja tez nie lubie – przytaknal Hubaksis. – Panie, zostaw mnie sam na sam z Van, dobrze?
– Idzze stad! Casanova jednooki! – obrazila sie Vanessa. – Znajdz sobie kogos swojego rozmiaru!
– Na przyklad mysz – chrzaknal Kreol. – Swiatlo mozesz zgasic, daj mi tylko minute na zaklecie Nocnego Wzroku.
Mag dokonczyl zaklecie i wylaczyl lampe sama sila woli. Pisal teraz po ciemku.
– Tylko sprobuj mnie dotknac, a zabije… – zawarczala juz prawie przez sen Vanessa, w nieoczekiwanym napadzie paranoi.
– Przeciez on nie moze! – nerwowo zachichotal Hubaksis. – Wszystko nizej pasa ma calkiem martwe! Oj, wybacz, panie!
Kreol zmierzyl go ciezkim spojrzeniem. W ciemnosciach zle bylo widac, ale sadzac z odglosu, przylozyl dzinnowi laska.
– Oj, znajde czas by sie uzdrowic, wtedy zobaczysz… – metnie obiecal Kreol.
Po minucie Vanessa juz spala.
– Panie, nadal chce mi sie jesc – cichutko zachlipal Hubaksis, upewniwszy sie, ze Vanessa pograzona jest w swiecie snow.
– Wytrzymasz, niewolniku – posepnie odparl mag. – Wy, dzinny, mozecie wytrzymac bez jedzenia dowolnie dlugo. Myslisz, ze nie wiem?
– Tak, panie, ale to nie znaczy, ze nam sie to podoba – odparl niezadowolony Hubaksis. Ale wiecej nie zabieral glosu. Cisze przerywalo tylko skrzypienie piora.
Nowy dzwiek rozlegl sie dopiero o drugiej nad ranem. Louise obudzila sie i poczula, ze chce sie jej pic. A ze nie miala zwyczaju trzymac nic do picia w sypialni, bardzo ostroznie przekradla sie do lodowki. Jako zawodowa policjantka, Vanessa zawsze tak samo reagowala na odglos cudzych krokow w nocy – wyjmowala spod poduszki pistolet, wyskakiwala z lozka i krzyczala: „Stoj, bo strzelam!”. Czasem zdarzalo jej sie faktycznie strzelac. Co prawda zazwyczaj powstrzymywala sie, ale po co igrac z losem? Dlatego Louise nauczyla sie chodzic bardzo cicho.
Otwarla drzwi i zamarla ze zdziwienia jak zona Lota. W lodowce siedzial skrzydlaty diabelek wielkosci chomika i jakby nigdy nic energicznie zajadal parowke dwa razy wieksza od niego. Louise powoli zamknela oczy. Potem otwarla. Nic sie nie zmienilo.
– Nie wolno otwierac drzwi bez pukania – pouczajacym tonem oznajmil wstretny liliput.
– Aaaaaaa… – wydusila z siebie Louise.
– Najwazniejsze: nie krzyczec. Nie chcemy przeciez nikogo obudzic? – rzeklo paskudztwo ugodowo. – Najlepiej nie zwracaj na mnie uwagi. A w ogole to mnie tu nie ma. Tylko ci sie snie.
Louise wolno zamknela drzwi lodowki. Oparla sie plecami o biala powierzchnie i przez kilka sekund stala bez ruchu. Potem odwrocila sie i zdecydowanie szarpnela za uchwyt.
Diabelka w srodku juz nie bylo. Zostala za to niedojedzona polowka parowki. Gdy sie dobrze przyjrzec, mozna by zauwazyc slady drobnych zabkow.
Louise dokladnie obejrzala parowke. Zastanowila sie.