– Poznala sie z nimi, gdy wypakowywalismy zakupy – powiedzial ojciec. – Zdaje sie, ze mieszkaja tutaj, w poblizu. Agnes natychmiast zaprosila je na filizanke kawy, a przy okazji pokaze im dom… znasz przeciez mame. A propos, wasz dom jest dobrze znany w okolicy…

– Chwileczke – przerwala Vanessa. – Tato, one chca ogladac dom. Caly dom?

– A dlaczego by nie? – Wzruszyl ramionami Mao. – Nie wiem dlaczego, ale szczegolnie zainteresowal je strych, chociaz oczywiscie moge sie mylic… Przeciez nie chowacie tam trupow? – mrugnal filuternie.

– Gdzie nie mozna ich wpuscic? – Van nie sluchala juz ojca, tylko zdecydowanie odwrocila sie w strone maga.

– Do piwnicy – tam jest duch, na strych – tam jest pentagram, do gabinetu, bo tam jest moja ksiega, do laboratorium, tam sa ingrediencje do wywarow i eliksirow. Do ogrodu nie, tam cos posadzilem… Nigdzie nie mozna!

– Niech to diabli! – zgrzytnela zebami Van. – Co robic… co robic…

– Coruchno… – Ojciec staral sie ostroznie zwrocic na siebie uwage. – Cos jest z toba nie tak? Larry, o czym mowicie?

Vanessa popatrzyla na niego oczami osaczonej lani. Po burzliwych, ale niezbyt owocnych przemysleniach postanowila wtajemniczyc ojca we wszystko i modlic sie do nieprzeliczonych bogow Kreola, zeby podszedl do tego jak nalezy.

– Tato – powiedziala z trudem – obiecaj, ze nie powtorzysz mamie, dobrze?

– Oczywiscie, moja droga, oczywiscie – wymamrotal Mao, nic nie rozumiejac. – Macie jakies klopoty…?

– I to jakie… Obiecaj, ze nigdy, nikomu o tym nie powiesz – zdecydowanie domagala sie Vanessa. – Nawet mamie!

– Nawet mamie? No… dobrze, jak chcesz…

– Dobrze… chodzi o to, ze… – wykrztusila Vanessa. – Kreol jest czarnoksieznikiem.

– Magiem! – natychmiast warknal Kreol, zmeczony juz ciaglym poprawianiem.

– Tak, tak, magiem. Co o tym sadzisz, tato? Mao przez kilka sekund mrugal, zastanawiajac sie nad tym, co uslyszal. Nie mogl zrozumiec, dlaczego corka tak pilnie ukrywala cos, co w jego mniemaniu bylo drobiazgiem.

– Wedlug mnie to niezly zawod… – zaczal ostroznie. – Wiele osob chce trafic do show-biznesu, a czarodzieje niezle zarabiaja… Na przyklad taki Copperfield…

– Zaczekaj! – przerwala mu z rozdraznieniem Vanessa, widzac, ze ojciec zle ja zrozumial. – Nie mam na mysli magika, tylko maga! Rozumiesz?!

– Nie bardzo – przyznal sie ojciec tez juz nieco zdenerwowany. – Moze wyjasnisz dokladniej?

– Urodzil sie w starozytnym Babilonie, piec tysiecy lat temu – wytrajkotala Vanessa, nie pozwalajac ojcu dojsc do slowa. – Potem umarl, pochowali go, ale w naszych czasach znowu ozyl razem ze swoim dzinnem! Znalazlam go i zostalam… no, kims w stylu partnera… nie wiem, jak to wyjasnic… No, pomagam mu. Oczywiscie, nie jest zadnym moim narzeczonym, a ja nie jestem narzeczona, nie jestesmy zareczeni, oszukalam was. Przepraszam.

– To wszystko? – spokojnie powiedzial Mao.

– Tak. I co ty na to?

– Tylko sie nie denerwuj – powiedzial rzeczowo. – Znam bardzo dobrego psychoterapeute, doprowadzi cie do porzadku.

– Tato! – wrzasnela Vanessa.

– Twoja corka mowi prawde – wtracil sie Kreol. – Nie rozumiem, dlaczego w waszych czasach ludzie tak uparcie nie wierza w najprostsze rzeczy!

– Nie wierzysz mi? – Van zazadala odpowiedzi.

– Wybacz mi… – Mao ze skrucha rozlozyl rece.

– Wiem, ze to wydaje sie nieprawdopodobne, ale… Sluchaj, Kreolu, przypomnij mi, dlaczego od razu ci uwierzylam?

– Bo przedstawilem przekonywajace dowody! – fuknal mag.

– Wlasnie. Udowodnij, ze jestes magiem!

– Larry, chce pan powiedziec, ze to prawda? – Mao westchnal ze smutkiem, rozumiejac, ze sprawy wygladaja znacznie gorzej, niz myslal.

– Nie jestem byle jakim fakirem. – Kreol z pogarda odrzucil propozycje Vanessy. – Nie mam w zwyczaju udowadniac swoich kwalifikacji!

– A co z przedstawieniem, ktore zorganizowales dla imperatora, panie? – Zza obrazu dobiegi glos Hubaksisa, ktory nie mogl juz dluzej wytrzymac. – Pamietasz, jak chciales go przekonac, zeby mianowal cie nadwornym magiem?

– Kto to powiedzial? – Mao rozejrzal sie. Vanessa podbiegla do obrazu i wyciagnela zza niego Hubaksisa. Sciskajac w garsci malutkiego dzinna, podsunela go ojcu pod nos.

– Patrz! – wrzasnela. – To jest Hubaksis, ten dzinn, o ktorym mowilam! To cie przekonalo?

– Van, nie sciskaj mnie tak mocno! – pisnal na wpol uduszony dzinn. – Ja tez cie kocham, ale przesadzasz!

Mao zamrugal. Malenki jednooki diablik ze skrzydelkami i rogiem na czole nie chcial zniknac.

– Dzinn? – powiedzial niesmialo. – A dlaczego taki maly?

Potem sam przed soba musial sie przyznac, ze nie byla to najmadrzejsza odpowiedz w jego zyciu, ale nic lepszego nie przyszlo mu wtedy do glowy.

– A to nasz domowy demon! – krzyknela Vanessa, wyciagajac Butt-Krillacha za skore spod kanapy. Dawno juz przestala sie go bac. – Ciagle zapominam, jak sie nazywa… I co, przekonalam cie?!

– Dzien dobry, panie Lee – przywital sie uprzejmie Butt-Krillach.

Ojciec Vanessy uwaznie popatrzyl na wiszacego mu przed twarza Hubaksisa. Potem przeniosl wzrok na okropnego stwora, przypominajacego polaczenie bulteriera, makaka i kosmity. Stwor usmiechal sie przyjaznie, prezentujac okolo dwustu ostrych klow. Vanessa okropnie sie bala, ze ojciec zacznie krzyczec albo zrobi cos nieprzewidywalnego, ale on tylko stal i patrzyl.

Przez cale zycie Mao byl niezwykle trzezwo myslacym czlowiekiem. Nie wierzyl w UFO, w yeti ani w duchy. Nigdy nie czytal brukowcow i nie lubil fantastyki. Ale wlasnie ze wzgledu na trzezwosc myslenia nie watpil w to, co widzial na wlasne oczy. A teraz widzial dwa stworzenia niepodobne do niczego, co widywal do tej pory. Dlatego uwierzyl Vanessie.

– Wydaje mi sie, ze gdzies juz widzialem to stworzenie… – wymamrotal w zamysleniu, patrzac na Butt- Krillacha. Pomyslal jeszcze przez chwile, a potem powiedzial zdecydowanym glosem:

– A wiec tak, coreczko! Biegnij do mamy i nie puszczaj jej… no, tam gdzie mowiliscie. A ja tymczasem porozmawiam z tym mlodym czlowiekiem.

– On nie jest…

– Tak, juz zrozumialem, ze nie jest zadnym twoim narzeczonym – przerwal jej ojciec.

– Nie to! Chodzi mi o to, ze on wcale nie jest mlody. Jest starszy od ciebie, tato!

– Jak to? – zdziwil sie Mao. – Dobrze, sami dojdziemy co i jak. No juz, biegnij szybko.

– Co mam jej powiedziec? – Vanessa odwrocila sie juz w drzwiach.

– Cos wymyslisz. Niezle ci to wychodzi.

Van pomknela po schodach, przeklinajac w duchu sama siebie. Zupelnie nie miala ochoty zostawiac ojca sam na sam z Kreolem – zdazyla sie juz przekonac, ze sumeryjski mag za grosz nie potrafi klamac. Do tego powaznie obawiala sie, ze po rozmowie ojciec zazada, aby natychmiast opuscila ten dom. A wcale tego nie chciala. Zdazyla juz przyzwyczaic sie do wstretnego, a jednoczesnie na swoj sposob sympatycznego Hubaksisa, do pelnego pychy burczenia Huberta, do naiwnie chytrego Butt-Krillacha. A na sama mysl o tym, ze moglaby juz nigdy wiecej nie zobaczyc szarych oczu Kreola miala ochote wyc ze smutku. Chociaz do tego ostatniego nie chciala przyznac sie nawet przed soba.

Agnes Lee wraz z trzema innymi kobietami siedziala w salonie przy duzym stole, popijajac kawe. Vanessa rozpoznala jedna – byla to Margaret, zona jakajacego sie mezczyzny, ktory opowiedzial jej legende o nawiedzonym strychu. Spotkanie z nia nie wrozylo niczego dobrego. Druga paniusia przypominala poduszke – byla niska i gruba, z tlusta, dobroduszna twarza. Trzecia wydala sie Vanessie glupawa – patrzyla nieobecnym wzrokiem i co chwila wzdychala.

Вы читаете Arcymag. Czesc I
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату