Rozejrzal sie dookola, zastanowil sie, a nastepnie zrobil cos na pierwszy rzut oka zupelnie nielogicznego.
Podskoczyl, energicznie zgial nogi w kolanach i zostawil je w takim polozeniu. Zwykly czlowiek, robiac cos takiego, narazilby sie jedynie na bolesny upadek. Ale syn blyskawicy zawisl w powietrzu, wciaz rozgladajac sie z obrzydzeniem. Pomedytowal jeszcze chwile, a potem wolno ruszyl do przodu, kiwajac sie rownomiernie na boki. Zaczal przyspieszac, az osiagnal predkosc samochodu wyscigowego.
Po kilku minutach lotu bialowlosy dotarl do szosy i zaczal leciec wzdluz niej. W ciagu dnia na drodze tej pelno bylo samochodow wszelkiego rodzaju, lecz teraz – w srodku nocy – asfalt byl pusty jak okiem siegnac. Jednak szosa to szosa – nie minely nawet dwie minuty, gdy w oddali pojawilo sie swiatlo reflektorow.
Zobaczywszy je, przybysz zademonstrowal pewna znajomosc Ziemi i jej mieszkancow. Wyprostowal nogi i opadl na ziemie, przestajac udawac bezskrzydlego aniola.
Wkrotce samochod dotarl do punktu spotkania. Jego wlasciciel siedzial juz osiem godzin za kierownica, byl okropnie zmeczony, z tego tez powodu droge obserwowal bardzo nieuwaznie. Dlatego dopiero w ostatniej chwili zauwazyl tuz przed maska mlodego mezczyzne i nerwowo nacisnal hamulec.
Stary, zaniedbany ford z okropnym piskiem opon zatrzymal sie zaledwie pol metra od brzucha bialowlosego.
– Ej, chlopie, zycie ci niemile?! – wrzasnal rozzloszczony kierowca, wychylajac glowe przez okno. – Co to za nowa moda rzucac sie pod kola?
Mlodzieniec popatrzyl smutnym wzrokiem na tego, kto o malo nie stal sie przyczyna jego smierci, a potem otworzyl usta i wypowiedzial tylko jedno slowo:
– Ubranie.
– Co? Co? – Kierowca oslupial. – Sluchaj, chlopcze, skad sie w ogole wziales? Szwendasz sie goly w srodku nocy… Nudysta, czy co? A moze cie obrabowali? Podwiezc?
Na wszystkie te pytania bialowlosy odpowiedzial jednym zdaniem:
– Potrzebuje ubrania.
Kierowca zmarszczyl brwi. Uslyszane zdanie wywolalo u niego dziwne uczucie. Byl gotow przysiac, ze nie zna jezyka, ktorym mowi ten dziwny nieznajomy, a jednak rozumial swietnie kazde slowo. Lecz w nastepnej sekundzie dotarla do niego istota jednoznacznej prosby i o malo nie udusil sie od zlosci.
– Ty co, chlopie, calkiem zglupiales?! – wrzasnal. – Terminator dla ubogich! No juz, znikaj zanim cie…
Szofer nagle umilkl. Dopiero teraz zauwazyl okropne oczy nieznajomego. Wlosy na karku zaczely mu powoli stawac deba.
Bialowlosy nie wypowiedzial wiecej ani slowa. Energicznie machnal reka i z czubkow jego palcow wystrzelil oslepiajacy snop elektrycznosci na ksztalt krotkiej, grubej blyskawicy.
Piorun uderzyl w samochod – jego wlasciciel, wijac sie w konwulsjach jakby posadzono go na krzesle elektrycznym, zawyl straszliwie, a potem zamilkl na zawsze.
Bialowlosy potraktowal cale zdarzenie w sposob beznamietny. Wyciagnal trupa na pobocze i metodycznie zdjal z niego garderobe, nie zapominajac nawet o ciemnych okularach i parze spinek do mankietow. Tak samo spokojnie i metodycznie wlozyl to wszystko na siebie. Prezentowal sie nieco smiesznie (kierowca byl nizszy o prawie dziesiec centymetrow i ze dwa razy szerszy w pasie), ale wygladal i tak lepiej, niz kiedy swiecil golizna. Przeniosl bylego wlasciciela samochodu do przydroznego rowu, przysypal go suchymi liscmi i zastanawial sie, co dalej.
Nadeszla pora, aby wyjasnic pewne rzeczy. Przybysz z innego wymiaru mial na imie Guy. W kazdym razie byl to najblizszy ziemski odpowiednik jego imienia, jaki da sie zapisac na papierze. Nalezal do rasy yirow i z calego serca nienawidzil Ziemi oraz jej mieszkancow.
Nienawidzil naszej planety z tego samego powodu, z jakiego ryba nienawidzi pustyni – za to, ze nie da sie tam zyc. Rasa yirow nie potrzebuje ani powietrza, ani pozywienia, ani wody. Do podtrzymania funkcji zyciowych potrzebuja tylko jednego – elektrycznosci. W ich rodzimym wymiarze nie ma z tym problemu – elektrycznosci maja wiecej niz my… no, czegokolwiek. Ich swiat w dziewieciu dziesiatych sklada sie z elektrycznosci. Oni sami w dziewiecdziesieciu dziewieciu procentach to czysta energia. Czlowiek umarlby tam szybciej niz na dnie Oceanu Spokojnego bez akwalungu.
Yirowie, dzieki wiekszej witalnosci, mogli przebywac w naszym wymiarze, ale bylo to dla nich dosc niemile przezycie. Dlatego (w przeciwienstwie do, powiedzmy, dzinnow) praktycznie nigdy nie odwiedzali naszego wymiaru. Na Ziemi mogli czerpac energie tylko z chmur burzowych, a od niedawna takze z przewodow elektrycznych, ale jest to dla nich rownie niewystarczajace, jak lodowka dla sniegowego balwana. Na dodatek w swiecie ludzi musieli przywdziewac sztuczne cialo, inaczej nie przetrwaliby nawet kilku godzin. Proste roznice w prawach fizyki sprawialy, ze niemozliwe bylo przezycie w ich postaci naturalnej.
Guy za nic nie pojawilby sie na Ziemi z wlasnej woli, ale niestety, musial wypelnic kontrakt, zawarty niegdys miedzy jednym z mieszkancow Ziemi, a jego praprapraprapradziadkiem. Tych „pra” mogloby byc znacznie wiecej, ale yirowie zyja prawie trzydziestokrotnie dluzej niz ludzie.
Byla to niezwykla transakcja. Morderstwo na zlecenie. Praprapraprapradziadek zobowiazal sie do zabicia czlowieka o imieniu Kreol. Zaplate otrzymal z gory i niewatpliwie wykonalby zamowienie, lecz przeszkodzily w tym czynniki obiektywne.
Konkretnie – smierc Kreola.
Kontrakt uleglby anulowaniu, gdyby praprapraprapradziadek Guya oddal zaplate zamawiajacemu, ale nie mogl tego zrobic ze wzgledu na specyfike honorarium. Zwrocic je byloby nieslychanie trudno, a nawet jesliby jakos sie udalo, nie sprawilby zadnej radosci zleceniodawcy. Tak wiec kontrakt nadal obowiazywal. Utracilby waznosc w chwili smierci klienta – ale do tego na razie nie doszlo.
Oczywiscie, Guy nie przypuszczal, ze przekleta ofiara wpadnie na pomysl, zeby zmartwychwstac i zmusi go tym samym do wypelnienia umowy sprzed pieciu tysiecy lat. Nie mogl jednak po prostu zignorowac praw klanu. Nie mogl po prostu wynajac podwykonawcy – nie pozwalaly na to te same surowe prawa klanu. Dlatego wlasnie tak nienawidzil Ziemi i wszystkich, ktorzy ja zamieszkiwali.
Do tego Guy czul sie nie najlepiej. Obyczaje i warunki panujace na Ziemi znal tylko z teorii, dlatego calkiem zapomnial, jak szybko wyczerpuja sie tutaj zapasy energii. Lewitacja, uderzenie piorunem, a takze samo istnienie w cudzym ciele pochlonely praktycznie cale zapasy, jakie zabral ze soba z domu. Musial szybko sie podladowac, inaczej czekaly go powazne nieprzyjemnosci. Mniej wiecej takie, jakie sa udzialem czlowieka, ktoremu w pol drogi miedzy Marsem a Jowiszem skonczy sie powietrze w skafandrze.
Na szczescie Guy wyczul bliskie zrodlo energii. Calkiem male, ale lepsze to niz nic. Energicznie podniosl maske samochodu, nie zauwazajac nawet, ze byla zablokowana i wyrwal z trzewi samochodu akumulator. Palce mu zaiskrzyly, pokryly sie setkami miniaturowych blyskawic, a oczy zaswiecily jeszcze jasniej, otrzymawszy nowa porcje energii.
Wyssawszy akumulator, Guy odrzucil go niedbale na bok, jak skorupke orzecha. Poczul sie lepiej, a to oznaczalo, ze moze przystapic do wykonania zadania. Jednakze tym razem nie zdecydowal sie po prostu leciec wprost do celu. Przynajmniej dopoki nie napelni sie elektrycznoscia. Potrzebowal obfitego zrodla pozywienia. Wiedzial, ze na Ziemi istnieja takie rzeczy jak elektrownie, w ktorych znajduje sie wystarczajaca ilosc jedzenia dla jednego yira. Trzeba bylo znalezc jedno z takich miejsc.
Guy w zadumie ogladal samochod. Czlowiek jechal w tym czyms, a to znaczy, ze mozna bylo wykorzystac je do poruszania sie. Niestety, zupelnie nie umial kierowac takimi rzeczami. Do tego yir nie byl pewien, czy po uderzeniu pradem samochod nadal nadaje sie do uzytku. Podejrzewal tez, ze przed chwila sam wyssal sile wprawiajaca ten aparat w ruch. Ostatecznie wiec Guy poszedl na piechote.
Mniej wiecej po dwudziestu minutach dogonila go niewielka ciezarowka. Kierujacy nia przysadzisty, krotko ostrzyzony mlodzieniec, zahamowal tuz obok i przyjaznie krzyknal do Guya:
– Czesc chlopie! Podwiezc?
Guy zatrzymal sie i powoli odwrocil glowe. Czul, ze we wnetrzu tego aparatu znajduje sie jeszcze jedno zrodlo pokarmu i jeszcze kilka innych, mniejszych, gdzies w kabinie. Jednakze, aby zdobyc te elektrycznosc, musialby najpierw pozbyc sie kierowcy, a to moglo wyczerpac caly jego mizerny zapas energii. Bylo to nierozsadne, dlatego Guy wolal skorzystac z mozliwosci poruszania sie za pomoca maszyny i jak najszybciej znalezc sie w miescie. Mial nadzieje znalezc tam duzo zrodel energii i najesc sie do wypeku.
– Zgoda – wladczo kiwnal glowa, wlazac do kabiny.
Szofer zamrugal ze zdziwieniem. On takze zwrocil uwage na dziwna mowe przybysza – slowa dzwieczaly