slowa. Gdy zrozumial sens, plasnal dlonmi o kolana, odchylil glowe do tylu i rozesmial sie serdecznie.

– Co on powiedzial, panie? – Hubaksis nie mogl powstrzymac ciekawosci. – Tez chcemy wiedziec!

– Chce cie kupic – wytlumaczyl Kreol, ocierajac lzy ze smiechu.

– Mnie?! – zdziwil sie dzinn. – A do czego jestem mu potrzebny, panie?

– Nie ciebie, niewolniku! Ciebie, kobieto.

– Co, co?! – krzyknela Vanessa z niedowierzaniem. – Chcesz powiedziec, ze ten pokurcz chce kupic… MNIE?!

– Wlasnie tak. – Z zadowoleniem kiwnal glowa Kreol, wsluchujac sie w nieprzerwane trajkotanie karzelka. – Pyta, ile za ciebie chce… Proponuje swoja cene… oho! Tak w ogole, to niezle pieniadze…!

– Powiedz mu – ledwie mogac opanowac gniew, sucho powiedziala Vanessa – ze jestem wolna kobieta i nie jestem na sprzedaz!

Na twarzy karzelka zagoscil ironiczny wyraz, cicho zachichotal, jakby uslyszal dobry zart i znowu cos wymruczal.

– A co teraz mowi?

– Mowi, ze nie ma kobiet nie na sprzedaz – sumiennie przetlumaczyl Kreol. – Proponuje, zebysmy przestali sie wyglupiac i podali cene. Wyglada na to, ze mu sie spodobalas… Mowi jeszcze, ze musi obejrzec towar, zeby przekonac sie, ze jestes zdrowa i jestes w stanie sprawic mu przyjemnosc.

Karzelek przeszedl od slow do czynow. Sliniac sie, podszedl do Vanessy. Wyciagnal nawet zakonczona krotkimi palcami reke, starajac sie uszczypnac dziewczyne w piers.

Tego Van nie mogla juz wytrzymac. Nigdy nie byla feministka, uwazala, ze rownouprawnienie rownouprawnieniem, ale nie ma co szalec, jednak nie mogla dopuscic do czegos podobnego. Gdyby na miejscu karzelka byl jakis inny potwor, zazadalaby, aby jej czci bronil Kreol, ale z tym malym krasnalem Van swietnie mogla dac sobie rade sama.

Karzelek, odrzucony na sciane prawym sierpowym, zawyl z oburzeniem, wskazujac Vanesse palcem. Prawe oko, ugodzone piescia dziewczyny, momentalnie zabarwilo sie na fioletowo i przypominalo przejrzala sliwke.

– Przeprasza? – starala sie zgadnac Vanessa, zadowolona, ze jest w stanie sama zadbac o siebie. Nie musiala nawet wyciagac pistoletu, ktory zapobiegliwie zabrala ze soba.

– Nie sadze, Van – mruknal Hubaksis.

– Teraz zada, zebym oddal cie za darmo, jako zadoscuczynienie za poniesione szkody – smetnie przetlumaczyl Kreol.

– Co?! – oburzyla sie Vanessa, biorac kolejny zamach na bezczelnego karla. – Chcesz jeszcze, potworku?!

Pokurcz odskoczyl do tylu i znowu cos wytrajkotal, z obawa spogladajac spod oka na piesc Vanessy.

– To cos nowego… – zdziwil sie Kreol. – Grozi, ze poda nas do sadu.

– Maja sady? Nigdy bym nie przypuszczala…

Karzelek z uwaga wysluchal jej odpowiedzi, klasnal w dlonie i zatrajkotal jeszcze szybciej. Tym razem Vanessie wydawalo sie, ze rozpoznaje jakies znane slowa. Jedno z nich brzmialo jak „Ameryka”.

– Co mowi?

– Mowi, ze system prawodawstwa zapozyczyli od was, Amerykanow – melancholijnie przetlumaczyl mag. – Mowi, ze tak im sie spodobal, ze skopiowali go kropka w kropke.

– Tez cos… – zauwazyla Vanessa z lekka nuta dumy. – Nasz system musi byc dobry, jesli korzystaja z niego nawet takie potwory.

– A co teraz mowi, panie?

– Mowi, ze na dwudziestowiecznej Ziemi najbardziej spodobaly im sie trzy rzeczy i zrobili u siebie takie same.

– Co takiego?

– Amerykanski system prawny… – wyliczyl Kreol -…komory gazowe i gulagi. A propos, co to takiego? Mowi, ze to nawet dziwne, ze takie sprytne rzeczy wymyslili ludzie.

Vanessa zasepila sie. Nie spodobalo jej sie, ze potwory traktuja amerykanskie sadownictwo na rowni z radzieckimi obozami i faszystowskimi narzedziami zbrodni. Zlym wzrokiem popatrzyla na karla, az ten zaczal sie krecic nerwowo, chcac ukryc sie przed tym groznym wzrokiem.

– A wiec tak! – zdecydowanie oznajmila Van, wyciagajac palec w strone Kreola. – Powiedz temu bydlakowi, zeby podniosl tylek i zmiatal stad do wszystkich diablow, jesli nie chce, zebym pokazala mu mavasi-giri!

– Mnie, mnie pokaz! – wyrwal sie do przodu podekscytowany Hubaksis.

– Co ci przyszlo do glowy, jednooki? – Dziewczyna popatrzyla na niego z usmiechem politowania. – Mavasi- giri to kopniecie noga w twarz, a nie to, o czym caly czas myslisz, moj ty misiu puszysty.

– Aaaa… – Rozczarowany dzinn wycofal sie. – W takim razie nie chce.

Kreol caly czas nie mogl dojsc do siebie z oburzenia. Vanessa osmielila sie pokazywac go palcem… Jego! Bylo to prawdziwym ciosem w jego milosc wlasna. W poprzednim zyciu nikt… nikt! nie osmielilby sie zrobic niczego podobnego. A tym bardziej kobieta. Jednak Kreol stopniowo pozbywal sie nawykow wlasciciela niewolnikow. Dlatego po prostu pokazal czekajacemu caly czas karzelkowi drzwi i za pomoca gestow wyjasnil, co go czeka, jesli nie spelni polecenia Vanessy. Karzelek cos wybelkotal z oburzeniem, jedna reka wskazujac Van, a druga – sliwke pod okiem. Kreol zaprezentowal mu lancuch przeciw demonom, wiec tamten nie odwazyl sie wiecej dyskutowac.

Vanessa na pozegnanie dala paskudnikowi kopniaka w tylek, zeby czasem nie przyszlo mu do glowy wrocic. Wyjrzala na korytarz i zbaraniala. Holem, bez pospiechu, dostojnie, nie zwracajac uwagi ani na Van, ani na wciaz jeszcze rozcierajacego bolacy zadek karzelka, szedl najprawdziwszy aniol. Nadety facet w bialym chitonie, ze zlotymi lokami i labedzimi skrzydlami u ramion.

– O… o… o… – Dziewczyna starala sie cos powiedziec, wskazujac palcem oddalajacego sie aniola.

– Co, Van, znowu zobaczylas Hastura? – zyczliwie zainteresowal sie Hubaksis, podlatujac blizej. – I to wszystko? – powiedzial z rozczarowaniem, gdy zobaczyl obiekt, ktory wywolal takie wrazenie. – Co ty, nie widzialas aniola?

– Oczywiscie, ze nie – odpowiedziala Vanessa. – A niby gdzie go mialam widziec?

– Pewnie tam, gdzie mieszkaja anioly – zasmial sie Kreol. – W Raju. To Jasny Swiat, jeden z sasiadujacych z nami.

– Bylismy tam kiedys razem z panem! – pochwalil sie dzinn.

– Byliscie w Raju?! – Oczy Vanessy rozszerzyly sie z zachwytu. Sumeryjski mag znajdowal coraz to nowe sposoby, by zrobic na niej wrazenie. – I… jak tam jest?

– Fajnie… – westchnal Hubaksis. – Szkoda, ze nas nie zaproszono w gosci tam, a nie do tego Lengu…

– Tak, ale nieproszonych gosci oni tez nie lubia – zimno przypomnial Kreol.

– Ale czy nie tam trafia sie po smierci? – zastanowila sie Van. – Sadzilam…

– Oczywiscie. – Mag kiwnal glowa. – Sprawiedliwi po smierci trafiaja do ktoregos Jasnego Swiata, a grzesznicy – do Ciemnego. Ale jedenastu ludzi z tuzina balansuje gdzies posrodku, wiec trafiaja po prostu do Swiata Martwych.

– A gdzie on jest? – zapytala Vanessa, czujac, ze jest troche zmeczona. – To tez sasiedni swiat?

– Swiat Martwych to swiat wtorny – odpowiedzial Kreol. – Nie jest ani Jasny, ani Ciemny, tylko Martwy. Taki swiat jest prawie w kazdym wymiarze.

– A co to znaczy „wtorny”?

– Przyczepiony do naszego. Mozna sie do niego dostac tylko z naszego swiata, a z niego – tylko do naszego. No, albo do jakiegos innego wtornego. Jesli nasz wymiar z jakichs powodow zginie, zwina sie tez wszystkie jego wtorne swiaty – wyjasnil Kreol rowniez mocno juz zmeczonym glosem. – Teraz rozumiesz?

– Moze by cie tak wyprawic do Instytutu Fizyki? – odpowiedziala Vanessa pytaniem. – Wyjasnilbys im, jak jest zbudowany Wszechswiat, bo ci jajoglowi bezskutecznie lamia sobie nad tym glowy… Maja tylko hipotezy.

– Wszystko jest zbudowane bardzo prosto! – wesolo zapiszczal Hubaksis. – Stworca stworzyl wiele, wiele swiatow, a wszystkie one skladaja sie z malutkich cosiow… jak zesz one sie nazywaja…?

– Molekuly? – podpowiedziala Van.

– Nie wiem, jak je teraz nazywacie. Te malenkie cosie skladaja sie z innych, jeszcze mniejszych, te z kolejnych, znow mniejszych, a dalej to juz nie wiem.

– Milcz, niewolniku! – Kreol dal lekkiego klapsa dzinnowi. Bal sie silniej uderzyc, aby nie rozbic malutkiej

Вы читаете Arcymag. Czesc II
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату