– A po co? – zdziwil sie Kreol szczerze. – Jesli kareta bedzie pilnie potrzebna, latwiej zrobic ja z ziemi. Albo nawet z powietrza…

– A jeszcze prosciej, poleciec tam, gdzie potrzeba – wtracil swoje trzy grosze Hubaksis. – Van, odpocznij, po co sie tak meczysz? I tak nic nie zrozumiesz, magii trzeba sie uczyc stopniowo…

– A ty niby skad wiesz? – fuknal mag, otwierajac jedno oko. – Wsrod dzinnow byles z pewnoscia najgorszym uczniem.

Gdy powiesisz nad lozkiem kilka zwiazanych pior, uwolnisz sie od nocnych koszmarow. Umieszczony pod poduszka chorego niewielki wianek z pior pozwoli przyspieszyc zdrowienie, ale ten, kto bedzie splatal wianek, musi podczas pracy wyobrazic sobie chorego w dobrym zdrowiu i w pelni sil, inaczej mozna jeszcze bardziej zaszkodzic. Rowniez piora spalone nad lozkiem moga pomoc poloznicy podczas porodu.

Van dobrnela juz do dobrych rad, ktore, scisle rzecz ujmujac, nie byly prawdziwa magia, ale nie byly przez to mniej przydatne. Wiekszosc z nich wygladala jak zwykle przesady, ale roznily sie od nich scislym opisem. Szczegolowo wyjasniono, co stanie sie w takim to a takim przypadku i jak tego uniknac. Na przyklad Vanessa znalazla w tym rozdziale informacje, ze rozbite lustro przynosi pecha, ale zamiast o siedmiu latach, wspomniano o siedmiu tygodniach. Jednakze zaraz wymienione byly sposoby, jak uniknac pecha. Na przyklad, mozna bylo od razu odwrocic sie trzy razy w kierunku odwrotnym do ruchu wskazowek zegara, albo rzucic przez ramie szczypte soli, ale te sposoby okreslono jako malo efektywne. Ksiazka radzila zebrac wszystkie odlamki i spalic je albo przynajmniej okopcic, a potem zakopac. Mozna bylo takze wziac siedem bialych swiec i od razu pierwszej nocy po nieszczesliwym wypadku, o polnocy zgasic je jednym dmuchnieciem. Najbardziej efektywny sposob polegal na tym, aby kawalkiem rozbitego lustra dotknac czyjegokolwiek kamienia nagrobnego. Vanessa zapamietala to na wszelki wypadek.

Oderwawszy oczy od ksiazki dziewczyna zauwazyla, ze Kreol zdazyl usnac. Posapywal cichutko, trzymajac rece zlozone na piersiach tak, jakby spoczywal w trumnie. Vanessa mimowolnie pomyslala, ze mial czas przyzwyczaic sie do takiej pozycji. Spiacy mag byl spokojny i lekko sie usmiechal. Widocznie snilo mu sie cos milego.

– Hubi, a czy przedtem Kreol mial uczniow? – zapytala Vanessa. Glos sciszyla do szeptu, zeby niechcacy nie obudzic surowego nauczyciela.

– Jeden raz… – mruknal Hubaksis jakby niechetnie. – Ale chlopak nie dokonczyl nauki.

– Co, znudzilo mu sie? – Van przyjela to ze zrozumieniem.

– Nie, umarl.

– A wiec to tak… – powiedziala Vanessa z zaklopotaniem. Powinna wspolczuc nieznajomemu chlopakowi, ale jakos nie udalo jej sie wzbudzic w sobie wspolczucia dla kogos, kto umarl piec tysiecy lat temu. Za duzo czasu uplynelo. – A jak to sie stalo?

– Normalna sprawa… – Dzinn wzruszyl ramionami. – Chlopak byl zbyt wscibski, wsciubial nos tam, gdzie nie potrzeba. I doigral sie.

– To znaczy?

– Jak to zwykle bywa… Wzial magiczna ksiege pana, gdy nie bylo go w domu, i przeczytal zaklecie wywolujace demona. Podstawy juz opanowal, mial zdolnosci, wiec wywolal demona… Ale nie mogl sie obronic – uczyl sie wszystkiego dwa lata. Demon rozerwal go na kawalki.

– Okropne! – krzyknela Van.

– Potem, oczywiscie, pan wrocil, uspokoil demona, wygnal go, ale bylo juz za pozno…

– Pewnie bardzo to przezywal?

– Jeszcze jak! – fuknal dzinn. – Do tego czasu demon rozniosl w proch i pyl pol palacu! Wiesz, ile czasu trwala odbudowa?

– Mialam na mysli chlopaka – sucho wyjasnila Vanessa.

– A nie, pan nie musial za niego placic. – Dzinn spojrzal na nia tepym wzrokiem. – Byl sierota, nie mial zadnych krewnych. Tylko zmarnowalismy czas…

– Hubi, czy ty w ogole nie masz zadnych uczuc? – wycedzila Van. – Zupelnie nie bylo ci go zal?

– Znalem go wszystkiego dwa lata… – Dzinn wzruszyl ramionami.

– Wedlug ciebie to malo?

– Dla dzinna – bardzo malo. Stajemy sie dorosli dopiero gdzies kolo szescdziesiatki…

– Ach, no tak. A ile masz teraz lat, piecdziesiat szesc, prawda?

Obrazony Hubaksis odwrocil sie do niej plecami. Najbardziej ze wszystkiego na swiecie nie lubil, gdy przypominano mu o dwoch rzeczach – wzroscie i wieku. I jedno, i drugie, jak na dzinna bylo niewielkie.

Drzwi cicho skrzypnely i do srodka zajrzala kedzierzawa glowa. W nastepnej chwili w slad za nia pojawila sie reszta ciala i Vanessa ze zdumieniem zorientowala sie, ze to znowu aniol! Ale inny, nie ten, ktorego widziala przedtem.

– Przepraszam – niesmialo zwrocil sie do niej skrzydlaty przystojniak – nie widzieliscie gdzies moich rodakow?

– Kogo? – zdziwila sie Van.

– No, innych aniolow… – zmieszal sie. – Jestes czlowiekiem, prawda? Przepraszam, niezbyt lubie tutejszych…

– Nie szkodzi, mnie sie tez nie podobaja – powiedziala szybko. – Tak w ogole, kilka godzin temu widzialam, jak korytarzem przechodzil inny aniol.

– Naprawde? A jak wygladal?

– Tak jak ty… – rozlozyla rece. – Troche wyzszy, mial jasniejsze wlosy, i to wszystko…

– Pewnie Nataniel… O, prosze mi wybaczyc niegrzecznosc! Endian, do uslug.

– Bardzo mi milo, Vanessa Lee. – Van sprobowala dygnac. Wyszlo jej kiepsko – brakowalo doswiadczenia. Uczyli ja czegos takiego na lekcjach tanca, ale nigdy nie byla pilna uczennica. – Powiedz, Endianie, co tutaj robisz? Myslalam, ze anioly mieszkaja w Raju!

– Mieszkamy tam. – Endian usmiechnal sie kwasno. – Mysle, ze jestesmy tu z tej samej przyczyny co ty, Vanesso Lee. Wyslano nas jako delegacje na miejscowe swieto. Prosze mi wierzyc, ze z radoscia zrezygnowalbym z tego watpliwego zaszczytu.

– Ilu tu was jest?

– Szesciu aniolow, archaniol i dwa cherubiny – wyliczyl z ozywieniem. – Obawiam sie, ze zgubilem swoja grupe. Z pewnoscia teraz mnie szukaja… Jesli pozwolisz, pojde dalej szukac moich przyjaciol.

– Tak, oczywiscie, oczywiscie. – Van w ostatniej chwili wrocila do rzeczywistosci, patrzac jak nowy znajomy znika za drzwiami.

– Nie znosze ich – podzielil sie swoimi pogladami Hubaksis, ktory nie zamienil z aniolem nawet jednego slowa. – Bezczelne bydlaki, mysla, ze sa lepsi od innych… Sami szwendaja sie caly czas po cudzych swiatach, a do siebie nie wpuszczaja nikogo! Do nich wstep maja tylko sprawiedliwi… Lobuzy!

– A wy dwaj jak sie do nich dostaliscie? – Wesolo mrugnela Vanessa.

– Dobry mag wszedzie wejdzie… – przyznal dzinn. – A pan jest jednym z najlepszych!

– Slusznie, niewolniku, zuch z ciebie… – wymamrotal Kreol, nie przerywajac snu.

Vanessa na wszelki wypadek pstryknela mu kilka razy palcami nad uchem – nie, jednak spal. Najwyrazniej bardzo lubil, gdy go chwalono, gdyz reagowal na komplementy nawet przez sen.

Popatrzyla na zegarek – bylo juz po polnocy. Do tego swiata przeniesli sie wczoraj wieczorem, czyli nie spala juz okolo czterdziestu godzin. Jawna przesada, to dlatego oczy tak sie jej kleily. Do tej pory nie myslala o snie – jakos nie miala do tego glowy, co chwila zaskakiwaly ja nowe wrazenia. Ale teraz czasu miala az za duzo. O, nawet dzinn zdazyl usnac – ulozyl sie u pana na brzuchu i spokojnie drzemal. A gdzie ona ma sie polozyc?

W koncu Van jako tako umoscila sie w fotelu, bo jedyny mebel przeznaczony do spania zajal Kreol. W pojedynke ledwie miescil sie na skladanym lozku.

Gdy otwarla oczy, od razu popatrzyla na zegarek. Wydawalo sie jej, ze zdrzemnela sie nie wiecej niz godzinke, ale w rzeczywistosci minelo juz poludnie. Oczywiscie w rodzinnym San Francisco, bo tutaj najwyrazniej czas biegl jakos inaczej.

Wygladalo na to, ze Kreol obudzil sie juz dawno. Przykucnal na srodku pokoju i cos pichcil w magicznej czarze. Ogien na ruszcie buzowal w najlepsze, wywar gotowal sie, nadasany Hubaksis mieszal go niewielka

Вы читаете Arcymag. Czesc II
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату