paleczka, Kreol z uwaga kontrolowal proces.

– Dzien dobry! – ziewnela Vanessa, przeciagajac sie, az jej stawy zatrzeszczaly.

– W Lengu jest teraz noc… – poprawil ja mag obojetnie.

– Tu zawsze jest noc… – burknal dzinn.

– Bo w Ciemnych Swiatach zazwyczaj nie bywa jasnej pory doby. Za to w Jasnych jest na odwrot – usmiechnal sie Kreol. – Zapamietuj, zapamietuj, kobieto, myslisz, ze tak sobie gadam?

– W takim razie po co? – nie zrozumiala Van.

– Ucze cie, po to… Uczen maga powinien zdobywac wiedze caly czas, bez przerwy… Nawet w czasie posilku, w czasie snu, nawet podczas… mmm, tak… w ogole wszystkiego pozostalego. A propos, to tez czesc lekcji. Ale moze rozmyslilas sie? – zapytal z nadzieja. – Jeszcze nie jest za pozno, na razie nie doszlismy do niczego powaznego.

Van w milczeniu pokrecila glowa.

– W takim razie przystapimy do lekcji – westchnal mag.

Kolejne godziny okazaly sie jednymi z nudniejszych w zyciu Vanessy. Moglyby nawet pretendowac do miana najnudniejszych, gdyby nie lekcje matematyki w szkole. Co robic, Van i w szkole nie byla przykladna uczennica. Dobre oceny miala tylko z wf i z biologii. Vanessa zawsze lubila przyrode. Swego czasu chciala nawet wstapic do „zielonych”, ale potem rozmyslila sie. Rzecz w tym, ze bardzo aktywnie kontaktowala sie z nimi jej mamusia, a Van dawno przekonala sie, ze wszystkie organizacje, z ktorymi wspolpracuje Agnes Lee, zasluguja na miano swirnietych.

Tak czy inaczej, Kreol rozpoczal nauczanie Van magii. Na poczatek na chybcika przygotowal sniadanie, komentujac przy tym szczegolowo wszystkie swe czynnosci. Okazalo sie, ze magia to bynajmniej nie tylko wypowiadanie zaklec i smieszne gesty rekami. To wszystko bylo tylko zewnetrzna powloka, niemajaca wiekszego znaczenia, dopiero pod nia kryl sie potezny szkielet, utrzymujacy calosc. Magia rzadzi kilka surowych praw, ktorych nie jest w stanie obejsc zaden mag. Najwazniejszym z nich jest prawo zachowania materii i energii. Kreol wyjasnil, ze bynajmniej nie tworzy jedzenia z niczego – cos takiego jest z zasady niemozliwe. Podczas wypowiadania zaklecia materia, nie wiecej niz kilkaset molekul z otaczajacego powietrza lub z ziemi pod nogami, zamienia sie w energie – magiczna energie, mane, a potem z powrotem w materie – zadany pokarm. Podczas tej dwukrotnej przemiany liczba molekul wielokrotnie zwieksza sie, a one same calkowicie zmieniaja sie, przyjmujac inna postac, ale prawo zachowania materii nie zostaje naruszone – dokladnie taka sama liczba molekul znika skads w tym samym czasie. Gdzie konkretnie, nie wiadomo, bo straty nie mozna wykryc – jest rownomierna. Jedna molekula tu, inna – tam. W tym przypadku kazde slowo zaklecia bylo wazne – wystarczy pomylic jedna gloske i powstanie cos zupelnie niejadalnego, jakies swinstwo. Kreol wspomnial, ze zdarzaja sie sytuacje, gdy zaklecie nie ma wiekszego znaczenia, ale nie przytoczyl zadnych przykladow.

Vanessa zapytala, skad zaklecie wie, jakie konkretnie dania maja byc dostarczone – nie zauwazyla w tekscie ani jednej nazwy, oprocz informacji, ze posilek ma byc „jadalny”, „sycacy” i jeszcze, z jakiegos powodu „miesny”. Kreol postukal laska w narysowane na stole kregi i wyjasnil, ze kazde danie rozmiarem dokladnie odpowiada jednemu z kregow, a nazwy dan sa napisane w srodku. Van sprobowala rozszyfrowac dziwne znaczki, ale nic z tego nie wyszlo.

– To s’mshit, Stary Jezyk – z powaga odpowiedzial Kreol. – Stosuje sie go czasem w Sztuce. Nie martw sie, jego tez sie nauczysz.

– Z gory sie ciesze… – westchnela Vanessa.

– Tak, Van, mag musi znac wiele jezykow – ucieszyl ja Hubaksis. – Pan zna ich kilkadziesiat!

– Nie przeszkadzaj nam, niewolniku. – Kreol groznie zmarszczyl sie. – I tak, na czym to skonczylem?

W trakcie posilku uczyl Van tego samego procesu – zamiany materii w mane, ktora nastepnie mozna stosowac wedle zyczenia. Mozna zamienic ja znowu w materie i w ten sposob stworzyc cos materialnego, a mozna tez pozostawic w postaci energii i takze wykorzystac wedle zyczenia. Kazdy proces magiczny wymaga many i Kreol uczyl Vanesse, jak podtrzymywac w sobie caly czas pewien jej zapas, aby w odpowiedniej chwili nie tracic czasu na wchlanianie. Opowiadal i kazal powtarzac. Potem glosno klal, znowu opowiadal, pokazywal i zadal powtarzania. I tak w kolko, az w koncu Vanessie cos wyszlo. Uczucia, ktore bylo jej udzialem, gdy cialo przenikala mana, nie mozna byly z niczym porownac – trzeba to samemu przezyc, zeby zrozumiec. Kreol byl zadowolony i oznajmil, ze na dzis koniec lekcji.

– Gratuluje, Van. – Dzinn ledwie wyczuwalnie poklepal ja po plecach. – Najwazniejszy jest pierwszy sukces. Dalej bedzie latwiej. Chociaz, mowiac miedzy nami, pochlonelas nic nieznaczaca ilosc many…

– Tak, mniej niz potrafi wchlonac moj niewolnik. – Usmiechnal sie Kreol, patrzac jak odwraca sie obrazony Hubaksis. – I nie wyobrazaj sobie za wiele: pochlanianie many to najlatwiejsza czesc procesu, znacznie trudniej jest ja wykorzystac. Ale na dzisiaj starczy.

– Jak chcesz. – Vanessa bezskutecznie, starajac sie przybrac rozczarowany wyraz twarzy, wziela z talerza ostatnia nozke bazanta. – A nie zrobilbys dla mnie filizanki kawy?

– Nie – sucho odpowiedzial Kreol. – Nie moge.

– Dlaczego? – zdziwila sie Van, wodzac spojrzeniem po stworzonym przez niego sniadaniu. – Co za roznica – kawa czy wino?

– Jeszcze jedna lekcja – powiedzial mag ze zmeczeniem w glosie. – I tak, aby stworzyc cokolwiek, mozna zastosowac jeden z kilku podstawowych sposobow. Metale jest mi bardzo trudno stworzyc z niczego, wiec w takich przypadkach stosuje najczesciej transmutacje, przy czym jedne metale poddaja sie przemianie latwiej niz inne. Metalowe przedmioty mozna tworzyc tak, jak stworzylem dzisiejsze sniadanie, ale, powtarzam, dla mnie jest to bardzo trudne. To nie moja specjalizacja. Duzo latwiej jest pracowac z jedzeniem lub innymi przedmiotami, ktore niegdys byly czescia zywego stworzenia.

– Nazywamy to „substancjami organicznymi” – podpowiedziala Van, widzac, ze Kreol bezskutecznie stara sie znalezc odpowiednie slowo.

– Niech bedzie organicznymi – zgodzil sie mag. – Z kazdym konkretnym przedmiotem lub grupa przedmiotow zwiazane jest inne zaklecie i inny rysunek. Mozna i bez rysunku, ale z rysunkiem jest latwiej. Aby stworzyc zaklecie, potrzebuje przede wszystkim wzorca. Nie moge stworzyc przedmiotu, ktorego nigdy nie widzialem. Zaczynam od skopiowania wzorca za pomoca zaklecia Kopiowania. Pomaga mi to poznac parametry przedmiotu, a potem moge zaczac tworzenie zaklecia. Za pierwszym razem nigdy nie wychodzi. Zazwyczaj potrzebne jest siedem lub osiem prob – po kazdej z nich koryguje wstepny wariant. W koncu na swiat przychodzi nowe zaklecie, zapisuje je w ksiedze i moge wykorzystywac. Twojej kawy nigdy nie robilem, tak ze nie masz co na nia liczyc. Zrozumialas, uczennico?

– Zdaje sie, ze zrozumialam. – Van bez przekonania pokiwala glowa, zauwazajac jednoczesnie, ze Kreol zwraca sie teraz do niej nie per „kobieto”, ale „uczennico”. Byl to bezsprzeczny postep. – A dlaczego w ten sam sposob nie tworzysz roznych ziol i lisci do przygotowania lekarstw i innych rzeczy?

– Dlatego, ze stworzone substancje organiczne mozna jesc, nosic na sobie i tak dalej, ale nie zawieraja one w sobie ani grama magii. – Kreol popatrzyl na nia jak na idiotke. – Stworzyc mozna tylko najprostsze skladniki, takie jak woda. Sa jeszcze jakies pytania?

– Tak… Mowisz, ze tworzenie metali z powietrza jest dla ciebie za trudne? A co to takiego?

Van postukala palcem w najblizszy talerz z brazu.

– Uczennico – mag rozciagnal usta w ironicznym usmiechu – powiedz mi, gdzie sa naczynia z poprzedniej uczty?

Vanessa rozejrzala sie – rzeczywiscie, podloga byla zupelnie czysta. Pamietala, jak mag zrzucil resztki kolacji ze stolu, ale teraz niczego tam nie bylo.

– Nie wiem…

– No wlasnie! – Kreol podniosl palec. – To nie jest prawdziwy braz, a tylko twarda iluzja. Rozplywa sie po kilku godzinach wraz z resztkami uczty.

– Sprytne… – ocenila Vanessa. – Do tego nie trzeba wyrzucac smieci… Ale w takim razie nie rozumiem czegos innego: jesli tak latwo mozesz zrobic z niczego dowolne dania, to dlaczego w domu zawsze zmuszasz mnie albo naszego skrzata do gotowania?

– Uczennico! – podniosl glos Kreol. – Masz samojezdny rydwan? Jak go tam zwa… samochod?

– Mam – Kiwnela glowa Van, zastanawiajac sie, o co mu chodzi.

– I mozna nim poruszac sie znacznie szybciej niz na piechote, prawda?

– Oczywiscie.

Вы читаете Arcymag. Czesc II
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату