– To znaczy, ze nastepnego swieta juz nie bedzie? – usmiechnal sie sarkastycznie Kreol.
– Nie spiesz sie grzebac nas przed czasem, czlowieku! – Noszacy Zolta Maske widac nie zrozumial zartu. – Tak, umieramy! Ale umieramy juz szesc i pol tysiaclecia, a pociagniemy jeszcze drugie tyle! Jestes pewien, ze twoj swiat przetrwa dluzej? – zlosliwie zaskrzeczal spod maski. – Powstanie shoggothow o malo nas nie wykonczylo, ale i to przetrwalismy! Jeszcze pozyjemy!
– A ja tak sobie mysle… – nieoczekiwanie odezwala sie Vanessa.
– Tak? – Noszacy Zolta Maske odwrocil sie w jej strone.
– Nie, nic waznego… – Dziewczyna natychmiast sie wycofala. Nie bardzo miala ochote dzielic sie mysla, ktora niespodziewanie przemknela jej przez glowe, z czerwonymi ogniami plonacymi w szczelinach obrzydliwej maski. Potem na pewno opowie wszystko Kreolowi, bo przyszedl jej do glowy bardzo ciekawy pomysl.
– Zwroc uwage na jeszcze jeden fakt, czlowieku – ciagnal Noszacy Zolta Maske, odwracajac sie do niej tylem. – Minelo prawie pietnascie wiekow od czasu, gdy nasi emisariusze po raz ostatni odwiedzili wasz swiat. Przez caly ten czas nawiedzal was tylko Nyarlathotep, gdy dostarczal zaproszenia, no i kilka razy Yog-Sothoth. A wiesz, po co? Zeby ukarac odstepcow! To kpina – wielki Yog-Sothoth, nosiciel duszy Azatotha, musial osobiscie rozprawic sie z tymi, ktorzy nas zdradzili! Oczywiscie, sa jeszcze demony, ktore wy, magowie, wzywacie do siebie na sluzbe, ale tego przeciez nie kontrolujemy! I nie ma takiej potrzeby.
– Wiec co mi chcesz powiedziec, kaplanie? – Kreol popatrzyl na niego obojetnie. – Nie bede wam dostarczal dusz, przez wszystkie te wieki nie zmienilem zdania. A moze chcesz mnie zmusic?
– Chcialbym… – Noszacy Zolta Maske westchnal tesknie, opierajac sie o balustrade. – Ale w czym moze nam pomoc jeszcze jeden dostawca dusz? Nie, dawno juz odwolalismy wszystkich emisariuszy. Nie zostawilismy zadnych sil w twoim wymiarze, czlowieku… Takie tam, nedzne resztki…
– W takim razie, po co mi to wszystko mowisz? – Mag zmarszczyl brwi z rozdraznieniem. – Nie interesuja mnie wasze problemy.
– Jestes okrutny i egoistyczny, czlowieku. – Noszacy Zolta Maske pokiwal glowa. Choc nie bylo widac jego twarzy, czulo sie, ze wyraza ona w tej chwili smutek zmieszany z gniewem. – Ale takich wlasnie potrzebujemy. Powiedz, nie chcialbys popracowac dla nas… w inny sposob?
– To znaczy jak? – Kreol zmruzyl oczy podejrzliwie.
– Niedawno odkrylismy pewien… interesujacy swiat – zaczal slodkim glosem Noszacy Zolta Maske. – Nazywa sie Rari. Bardzo mily swiatek. Jest tam malo ludzi, a ci, ktorzy sa…
– Rozumiem! – szybko przerwal mu Kreol. Vanessa, w przeciwienstwie do niego, nie zrozumiala, co mial na mysli najwyzszy kaplan Lengu, ale postanowila sie nie dopytywac.
– Nie chcesz pomoc nam tam dotrzec? – lagodnie upewnil sie Noszacy Zolta Maske. – Nie mamy duzych wymagan, a nagroda bedzie ogromna…
– Rozumiem… – Kreol usmiechnal sie od ucha do ucha. – Chcesz, zebym zostal nowym Azatothem? Myslisz, ze nie pamietam, iz kiedys byl on takim samym smiertelnikiem jak ja? Ani ZA CO otrzymal swa moc? Uwazasz, ze zapomnialem, jak w calym Sumerze nie bylo bardziej znienawidzonego imienia? I sadzisz, ze nie wiem, jak skonczyl?
– Azatoth jest wladca Lengu! – wyprezyl sie Noszacy Zolta Maske, urazony.
– Azatoth to marionetka Yog-Sothotha! – odparowal Kreol. – Nie ma nawet wlasnego ciala! Nie ma wolnej woli! Lepiej zeby mnie pozarla Tiamat, niz mialbym stac sie takim jak on! I jesli…
Drzwi, przez ktore weszli na taras, uchylily sie i wyjrzala zza nich czerwona mordka jakiegos drobnego demona.
– Szanowny najwyzszy kaplanie, pan general bardzo prosi, by do niego zajrzec – piskliwym glosikiem oznajmil poslaniec, po czym znikl z powrotem za drzwiami.
– Nasza rozmowa jeszcze sie nie skonczyla, czlowieku. – Noszacy Zolta Maske energicznym krokiem opuscil taras widokowy. Bez wzgledu na to, w jakiej sprawie chcial sie z nim widziec Shub-Niggurath, kaplan najwyrazniej o niej wiedzial i uwazal za wystarczajaco wazna, by przerwac rozmowe w pol slowa.
Kreol nawet nie spojrzal w slad za nim. Mag oparl sie o balustrade, patrzyl gdzies w dal i o czyms rozmyslal. Hubaksis niezdecydowanie podlecial do niego blizej i usiadl na ramieniu pana. Vanessa podeszla z lewej strony i wziela Kreola pod reke. Jej nauczyciel byl smutny, wiec chciala jakos poniesc go na duchu.
– Rzeczywiscie jest z nimi tak zle? – zapytala cicho.
– A? Co? – ocknal sie Kreol. – Tak, oczywiscie. To dobrze! Nawet nie wiesz, jak dobrze!
– Dlaczego? – Van byla zdezorientowana. Wiedziala, oczywiscie, ze Kreol jest egoistyczny, ale nie sadzila, ze moze tak otwarcie cieszyc sie z cudzego nieszczescia.
– Powiedz mi, uczennico – zaczal mag cierpliwie. – Twoim zdaniem, po co w ogole zaczalem te zawieruche z przespaniem calej epoki?
– Zeby uratowac dusze. Sam tak powiedziales! – Vanessa wskazala na niego palcem.
– Slusznie. – Kreol z zadowoleniem kiwnal glowa. – To jedna z przyczyn. Druga to niesmiertelnosc. Wspominalem przeciez, ze bylo KILKA przyczyn. Czyli co najmniej trzy. Jaka jest trzecia?
Zapadlo niezreczne milczenie. Van nic nie przychodzilo do glowy. Hubaksis najwyrazniej tez nic nie wiedzial.
– Nie mowiles mi panie… – powiedzial, lekko obrazony.
– Oczywiscie, ze nie mowilem – zgodzil sie mag spokojnie. – A dlaczego? A dlatego, ze nie bylem pewien, czy moje zamysly sie powioda. Plan sklada sie z szesciu punktow, a ciebie zaznajomilem tylko z pierwszym. Pierwszy punkt planu – przeniesc sie do przyszlosci. Jak mozna najdalej. W mojej umowie widniala liczba „piec tysiecy”, wzialem ten wlasnie okres. Zeby nie budzic podejrzen. Wykonanie pierwszego punktu zakonczylo sie sukcesem. Drugi punkt planu – urzadzic sie w nowym swiecie. Wtopic sie, jak nalezy, w nowe spoleczenstwo, zbudowac dom… Dobrze byloby stworzyc wlasna Gildie, ale… Zrealizowalem mniej wiecej dwie trzecie drugiego punktu – wyglada na to, ze z Gildia sie nie uda. Trzeci punkt planu wlasnie wypelnilem. Przekonalem sie, ze w ciagu pieciu tysiecy lat Leng ostatecznie przegnil. Gdy Noszacy Zolta Maske zaproponowal mi, bym zostal praktycznie nowym Azatothem, przekonalem sie o tym ostatecznie.
– A dlaczego odmowiles, panie? – zdziwil sie Hubaksis.
– Jeszcze raz zapytasz mnie o cos takiego, a spiore cie na kwasne jablko! – obiecal Kreol, a zabrzmialo to jak najbardziej powaznie. – Czwarty punkt planu… na razie nie powiem. Chociaz Kamien bardzo mi w tym pomoze. Piaty punkt… tez przemilcze. A nuz by ktos podsluchal. A szosty…
Kreol wymamrotal cos pod nosem i nakryla ich jasnopurpurowa kopula, przepuszczajaca swiatlo, ale powaznie znieksztalcajaca widziane dokola przedmioty.
– Kopula Tajemnicy – krotko poinformowal Kreol. – Przez kilka minut jestesmy chronieni przed wszystkimi ciekawskimi oczami i uszami. A wiec tak, szosty punkt planu to zniszczenie Lengu!
– Uch, uch, uch, uch!!! – krzyknal z zachwytem Hubaksis. – Panie, jestem twoim wiernym sluga, zawsze ci pomagam, nie zapominaj o tym!
– Milcz, niewolniku… – rozkazal Kreol niedbale. – O, to bedzie taka wojna… taka wojna, jakiej swiat nie widzial! Ja ich wszystkich… wytne w pien!
– Nie rozumiem – powiedziala Van. – Po co?
– A co, podoba ci sie to, co tutaj widzisz? – usmiechnal sie mag ironicznie.
– Nie… Ale to sa ich problemy. – Wzruszyla ramionami. – Do nas przeciez juz nie wlaza?
– W ogole to leza. Po prostu, odkad Marduk Potezny Topor zapieczetowal ich swiat, kiepsko im to wychodzi.
– Wszystko jedno. Od kiedy to jestes taki humanitarny?
– Hum… co?
– Dobry taki, ot co!
– Jestem wiernym czcicielem mojego boga! – Kreol przyjal dosc falszywa poze. – Chce skonczyc to, co zaczal Marduk.
Vanessa milczala, patrzac mu prosto w oczy, a mine miala w pelni sceptyczna.
– Dobrze, poddaje sie! – warknal mag. – Marduk, zanim zrobil porzadek z Lengiem, byl czlowiekiem; poteznym czlowiekiem, jednym z najwiekszych magow swoich czasow, ale mimo wszystko smiertelnym. Ale kiedy pozbawil Leng sily, cala wyzwolona ba-chon… potem wyjasnie, co to takiego… zleciala sie do niego. I tak oto zostal bogiem – zakonczyl mag.
Van na kilka sekund otworzyla usta jak wyrzucona na brzeg ryba.