– Chcesz… chcesz zostac bogiem?! – wyszeptala jednoczesnie z panika i z zachwytem w glosie.
– Nie zeby az tak – z zalem westchnal Kreol. – W owych czasach Marduk byl znacznie silniejszy, i Leng tez. To, co z niego zostalo wyglada zalosnie… do tego, trzeba sie bedzie podzielic z… piatym punktem planu. Ale Najwyzszym zostane na pewno! Takim Najwyzszym, jakiego nie bylo od czasow Adema! A potem mozna bedzie piac sie wyzej. Teraz rozumiesz?
– Prawie wszystko. Ale jednak – po co bylo klasc sie spac na piecdziesiat wiekow?
– O, Szamaszu! – jeknal Kreol z desperacja. – A co tu jest do rozumienia? Wtedy faktycznie bylem ich niewolnikiem. Teraz jestem wolny. Wtedy Leng byl jeszcze bardzo silny. Teraz zostalo z niego… to co widzisz. Wtedy mialem tysiace przeciwnikow. Teraz nie zostal prawie nikt. Co prawda, na to ostatnie akurat nie liczylem… I nie moge powiedziec, ze to dobrze – nie ma przeciwnikow, ale pomocnikow tez nie ma! Dobrze, niewazne. Czy teraz rozumiesz, dlaczego musialem przeniesc sie w czasie?
– Rozumiem… – Pokiwala glowa Van, obserwujac, jak wokol rozplywa sie Kopula Tajemnicy. – Ale jesli wszystko tak doskonale sie uklada, dlaczego jestes taki smutny?
– Mysle, ze pan jest smutny z innego powodu – slodziutkim glosikiem podpowiedzial dzinn.
– Milczec, niewolniku! – warknal Kreol. – Nikt cie nie pyta o zdanie!
– Pan po prostu boi sie, ze Mey’Knoni umarla… – odgadywal Hubaksis, obserwujac swego pana.
– Do kogo mowie?! – krzyknal mag, uderzajac laska w miejsce, gdzie jeszcze przed sekunda byl Hubaksis. Zwinny dzinn jak zwykle umknal w ostatniej chwili.
– Panie! Panie! – Dzinn nadaremnie wzywal maga do opamietania. – Panie, nie trzeba mnie bic, jestem grzeczny!
– Nieprawda! – zaryczal przez zacisniete zeby Kreol, wciaz jeszcze walac swym magicznym orezem gdzie popadlo. Kamienne okruchy lataly we wszystkie strony – okazalo sie, ze laska jest nadzwyczaj twarda, a i zmartwychwstaly Sumeryjczyk odkryl w sobie niespodziewany zapas sil.
– Ej, ej…! – zawolala Vanessa z oburzeniem, starajac sie przerwac te awanture. Madrzejszego okrzyku nie byla w stanie wymyslic. Zreszta i tak nikt jej nie sluchal: dzinn, starajac sie umknac przed gniewem pana, polecial wyzej, a Kreol wskoczyl na balustrade i podskakujac staral sie dosiegnac do latajacego wstretnego licha. Na to, ze w kazdej chwili ryzykuje upadkiem z dobrych trzystu metrow, w ogole nie zwracal uwagi. Za to Van serce stawalo w gardle za kazdym razem, gdy po raz kolejny opadal o kilka milimetrow od krytycznego punktu.
Polowanie na dzinna zakonczylo sie po niespelna dziesieciu minutach, gdy obaj uczestnicy zabawy stracili sily. Zmeczony Kreol usiadl na poreczy, a Hubaksis przycupnal obok. Ale mimo wszystko nie za blisko.
– I o co cale to pieklo? – zapytala Van z przesadnym spokojem. – Co to za Majowy Kon i dlaczego tak was zdenerwowal?
– Mey’Knoni – skwapliwie poprawil ja dzinn, nie zwracajac uwagi na gniewne spojrzenie Kreola. – Stara przyjaciolka pana, jeszcze z dawnych czasow. Mieszkala w pieczarze, o, pod tamta skala.
Vanessa przyjrzala sie gorze. Ledwie bylo ja widac na horyzoncie, wiec trudno bylo zgadnac, czy jest w niej pieczara. Zreszta caly problem wydawal jej sie glupi.
– Oczywiscie, umarla! – Ze zdziwieniem wzruszyla ramionami. – Ej, moje wy wykopaliska, od tego czasu minelo piec tysiecy lat, nie zapomnieliscie czasem?
– Nie, Van, nie rozumiesz – zachichotal Hubaksis. – Byla maginia, jak pan. I tez dazyla do niesmiertelnosci, tylko w inny sposob.
– W jaki?
– No, miala siedemdziesiat dwa lata, gdy zawarla umowe z Algorem. Nie wiem, czym mu zaplacila, ale od tamtej pory przestala sie starzec. Tyle tylko, ze musiala na zawsze przeniesc sie do tamtej pieczary. Jesli stamtad wyjdzie – pufff! Zostanie z niej tylko kupka prochu… – Dzinn obrazowo machnal raczkami.
Vanessa od razu sie uspokoila. Gdy tylko rozmowa zeszla na stara znajoma, z najglebszych zakamarkow podswiadomosci wyplynelo nieznane dotad uczucie zazdrosci. Ale skoro jest to staruszka-pustelniczka, mieszkajaca gdzies, gdzie diabel mowi dobranoc, a do tego nie wiadomo czy w ogole jeszcze zyje…
– Panie, a moze po prostu sprawdzimy? – zaproponowal Hubaksis. – I tak nie mamy nic do roboty.
– Masz racje, niewolniku. Trzeba sie przekonac… – Mag ponuro kiwnal glowa.
– Ide z wami – oznajmila natychmiast Vanessa. Staruszka czy nie staruszka – nie miala zamiaru puszczac Kreola samego nie wiadomo gdzie.
Mag i dzinn popatrzyli na siebie, jakby sie bezglosnie naradzali, a potem Kreol przyzwalajaco skinal glowa.
– Niech tak bedzie, uczennico. Wlaz.
– Gdzie? – Vanessa lekko uniosla brwi.
– A ty co, zamierzasz isc na piechote? – obruszyl sie Kreol. – Wlaz mi na plecy.
– Panie, a moze sie poscigamy? – Malenki dzinn wyszczerzyl sie psotnie.
– Nie rozumiem… – zdziwila sie Van. – Chcesz tam leciec?!
– A ciebie to dziwi? – odpowiedzial Kreol pytaniem na pytanie.
– Nie wiedzialam, ze latac tez umiesz!
– Duzo rzeczy umiem… – Mag machnal lekcewazaco reka, najwyrazniej nie przywiazujac do tego wagi. – To co, lecisz czy zostajesz?
Vanessa niezgrabnie sprobowala wdrapac mu sie na grzbiet, ale nie udalo jej sie. Ostatni raz siedziala u kogos na plecach w wieku osmiu lat, gdy dziadek nosil ja barana.
– A na miotle nie latasz? – sprobowala zaproponowac inny wariant podrozy.
– Na miotle? A co ma do rzeczy miotla?
– No, myslalam, ze czarnoksieznicy lataja na miotlach…
– Jestem magiem! – Kreol wsciekle zgrzytnal zebami. – I dlaczego akurat na miotlach? To glupie… A dlaczego nie w fotelu? Pamietam, zrobilem kiedys imperatorowi latajace krzeslo…
– A jego synowi drewnianego konia! – przypomnial sobie Hubaksis. – Pamietasz, panie, jak ten gluptas wlecial na iglice palacowej wiezy i nie mogl zejsc na dol? Imperator grozil, ze cie zabije!
– Pamietam, pamietam… Nie, w zasadzie moge zmusic do latania dowolny przedmiot, ale dlaczego akurat miotle? – Pytanie o miotle nie wiadomo dlaczego dotknelo Kreola do zywego. – Po pierwsze, to niewygodne. Kobieta moze jakos sie usadowi, ale mezczyzna…
– Po polgodzinie zamieni sie w eunucha – ochoczo podtrzymal ciekawy temat Hubaksis.
– Tobie to nie grozi – usmiechnal sie Kreol zlosliwie. – Poza tym jest jeszcze prawo stosunku mas…
– A co to takiego? – nachmurzyla sie Van.
– No coz, brzmi prosto. Zaczarowane cialo moze podniesc ladunek nie wiekszy, niz czternascie i osiem dziesiatych jego wlasnej masy. Nie, jakos inaczej, ale sens jest taki – w zamysleniu przyznal Kreol. – To znaczy, ze miotla moze podniesc… eee… w waszych jednostkach miary… ze czterdziesci kilogramow. W najlepszym wypadku czterdziesci piec.
– I wygladaloby to smiesznie – dodal Hubaksis. – Wyobraz sobie pana latajacego na miotle!
– To tez argument – zgodzil sie Kreol. – Nie, obejdziemy sie bez miotly.
– A dywan? – Vanessa nie poddawala sie.
– Jaki znowu dywan? – burknal mag niecierpliwie.
– Latajacy. A moze nie istnieja?
– Prawda, panie – zgodzil sie Hubaksis – co z dywanami? W domu na nich czasami latalem.
– No i co z tego?
– Przeciez waza niewiele! Co z prawem stosunku mas?
– Do zaczarowania dywanu stosuje sie inna metode – Pole Lewitacyjne. Latajace dywany, latajace sandaly, latajace deski – jedna i ta sama metoda. Jesli na artefakcie siedzi sie ze zwieszonymi nogami – Pocisk Lewitacyjny, wtedy dziala prawo stosunku mas. A jesli lata sie stojac lub siedzac – Pole Lewitacyjne, wtedy prawo mas nie dziala. Ale z miotla ten numer nie przejdzie – jest za waska, nie da sie na niej w ten sposob utrzymac. I nie usiadziesz normalnie – nogi zawsze beda zwisac.
– Na czym polega roznica? – zainteresowala sie Van.
– Roznica polega na tym, ze w przypadku Pola Lewitacyjnego jezdziec powinien znajdowac sie nad artefaktem. Rozumiesz? Zaczarowana jest ograniczona przestrzen – tylko z jednej strony. A w przypadku, powiedzmy, tejze miotly, w zaden sposob nie dasz rady znalezc sie z jednej strony. Rozumiesz? Wedlug mnie wszystko jest proste… Oczywiscie, jest jeszcze Pocisk A, z jego pomoca mozna latac na czymkolwiek, ale