Van nadal stukala – teraz noga. Jednak w domu nie bylo slychac nawet lekkiego szmeru.

– Sprawdz, niewolniku – zwiezle rozkazal Kreol. Hubaksis, wbrew swym zwyczajom, ani jeknal, bez narzekania przeniknal przez drzwi. Kreol zamknal oczy, najwidoczniej przelaczajac sie na wzrok swojego ducha- doradcy.

– Tak… tak… Skrec w lewo… Sprawdz w tym pokoju… Fuj, co za ohyda… Zajrzyj za rog… aha, tutaj jest, golabeczek! Wracaj!

– On cie slyszy? – upewnila sie Vanessa.

– A jakze by inaczej…

Hubaksis wynurzyl sie z wizytowki na drzwiach i z oddaniem wpatrywal sie w swego pana. Gdyby mial ogon, zaczalby nim merdac.

– Van, tam jest okropnie – podzielil sie wrazeniami. – Do pana nic nie dociera, lezy jak martwy…

– Cos ty powiedzial, zarazo?! – rozzloscil sie Kreol, natychmiast wyciagajac laske.

– Panie, ja nie o tobie, ja o panu tego domu! – Hubaksis oburzylo niesprawiedliwe oskarzenie.

– W takim razie dobrze, nie bede bic. – Kreol schowal swoja ulubiona bron, caly czas jednak patrzac podejrzliwie na dzinna. – Czyli nie zamierza nam otworzyc…

Mag przykryl dlonia dziurke od klucza, kilka sekund poruszal ustami i… voila! Zamek zgrzytnal, drzwi stanely otworem.

– Do tego jeszcze jestes wlamywaczem… – Van z nagana pokiwala glowa, przechodzac przez prog. Zreszta, gdy tylko weszla do srodka, natychmiast zapomniala o umiejetnosciach Kreola czyniacych zen potencjalnego przestepce.

W srodku bylo okropnie brudno. Nie po prostu nabalaganione – dom sprawial wrazenie, jakby nikt tutaj nie sprzatal od piecdziesieciu lat. Nawet w siedzibie Katzenjammera, gdy weszli tam po raz pierwszy, bylo czysciej. Co prawda, mieszkal tam pracowity Hubert, a tutaj, jesli nawet kiedykolwiek mieszkal jakis skrzat, to z pewnoscia dawno juz uciekl.

Po meblach nie zostalo nawet wspomnienie. Kiedys pewnie mieszkancy nie mogli narzekac na brak pieniedzy – sam dom nie byl tani. Jednak teraz watpliwe, czy obecny mial wiecej gotowki niz na kolejna dzialke – w zadnym z mijanych pokojow Vanessa nie zauwazyla nic, co przedstawialoby jakakolwiek wartosc.

Jedyny mebel, ktory jeszcze sie ostal, znalezli w ostatnim pokoju – byla to na wpol rozwalona lezanka. Na niej wlasnie lezal pan Rex.

Juz na pierwszy rzut oka bylo jasne, ze znajduje sie w glebokiej nirwanie. Oczy mial otwarte, ale wywrocone tak, ze zrenice celowaly niemal we wnetrze czaszki, z ust kapala mu slina. Obok na podlodze walala sie strzykawka. Rex wygladal na jakies czterdziesci piec lat, choc mogl miec mniej, a do tego stopnia wyniszczyly go narkotyki. Wlosy zwisaly mu brudnymi pasmami po bokach twarzy, ubrany byl w jakies szmaty.

– Heroina – blyskawicznie ocenila Vanessa, rzuciwszy na nieszczesnika tylko jedno spojrzenie. – No to, Hipokratesie, zaczynaj…

Kreol z obrzydzeniem tracil narkomana czubkiem buta i, burczac z niezadowolenia, wyjal z torby magiczna czare oraz buteleczke z szarawym proszkiem. Wzial szczypte, starajac sie nie rozsypac ani odrobiny i wrzucil ja do czary. Nastepnie nacial rytualnym nozem kciuk pacjenta i wydusil do naczynia kilka kropel krwi. Na zakonczenie dwa razy pstryknal palcami i nad czara zmaterializowala sie niewielka kula zwyczajnej surowej wody. Powisiala tak przez chwile, a nastepnie chlupnela na pozostale skladniki. Kreol wymieszal wszystko paleczka i wymamrotal nad mikstura:

– O Inanno, zwana Isztar, wygnaj zlo z ciala smiertelnego czlowieka, aby naczynie bylo czyste, cialo lagodne, dusza z imieniem twym na ustach. W imie Isztar, niech tak sie stanie, teraz i na wieki.

Hubaksis, ktory wczesniej pomagal panu przy leczeniu podobnych chorob, wbil pazur w podbrodek narkomana, dzieki czemu polotwarte usta Rexa rozchylily sie tak, jakby ich posiadacz ziewal. Kreol przechylil czare, z usmiechem obserwujac, jak czerwonawa ciecz wlewa sie do gardla nieszczesnika.

Rezultat byl natychmiastowy. Pan Rex, dopiero co blogo wylegujacy sie na swej lezance, podskoczyl jakby lezal na ogromnej sprezynie. Zlapal sie za gardlo i zawyl dziko, wytrzeszczajac niewidzace oczy gdzies w przestrzen.

– Smak ma okropny – oznajmil Kreol ze zlosliwa satysfakcja. – Ale to szybko minie.

Minelo juz po kilku sekundach. Uzdrowiony zamrugal, zbierajac mysli, z glupim wyrazem twarzy gapil sie na nieoczekiwanych gosci i niepewnie wymamrotal:

– Kim jestescie? Przyslal was Greg? Przeciez powiedzial, ze poczeka… Zaplace, slowo daje, potrzebuje tylko jednej dzialki, bo… Chociaz nie, chwile… – Zamyslil sie, analizujac nowe doznania. – Dziwne, dawno sie tak dobrze nie czulem…

– Posluchaj mnie, glupku… – Vanessa przyjaznie poklepala go po ramieniu. – Dopiero co cie wyleczylismy. Nie potrzebujesz juz narkotykow, zrozumiales? Reszta to juz twoj problem. I nie waz sie zaczac od nowa, bo cie zastrzele! Chodzmy, moj drogi… – zwrocila sie do Kreola.

Pan Rex stal nadal na srodku pokoju, patrzac bezmyslnie na plecy swych dobroczyncow i starajac sie zrozumiec: co sie tu, u licha, wydarzylo?

– Moj drogi? – Kreol spojrzal na Van ciezko, gdy tylko znalezli sie za drzwiami. – Wydaje mi sie, uczennico, ze za duzo sobie pozwalasz…

– Dobrze, nie zlosc sie juz. – Van delikatnie wziela go pod reke. – Powiedz mi lepiej, co bedzie, jesli on rzeczywiscie znowu zacznie cpac?

– Po raz drugi tego swinstwa nie da sie wyleczyc – usmiechnal sie Kreol smutnawo. – Cierpliwosc Najpiekniejszej jest ograniczona. Pozostaje tylko modlitwa do Nergala…

– I co, to pomaga?

– Oj, Van! – rozesmial sie Hubaksis piskliwie. – Cos ty! Do Nergala modla sie o lekka smierc! Przeciez to wladca Krolestwa Zmarlych, nie wiesz tego?!

– Pierwszy raz slysze.

– Dzikusy…

– No i co, wszystko w porzadku? – przywital ich na progu Mao.

– W jak najlepszym! – odpowiedziala Van. – Zalatwione, tato, nie mamy juz sasiada narkomana!

– Mowilem, ze pan Kreol go zabije. – Zza drzwi wyjrzal Butt-Krillach. – Przegral pan, Mao.

– Co za bzdury! – rozzloscila sie dziewczyna. – Chodzilo mi o to, ze mamy teraz calkiem normalnego sasiada! Kreol go wyleczyl!

– Tak, bezplatnie, i dwie zlote monety przeszly mu kolo nosa – wymamrotal Hubaksis z gorycza. – Och, panie, zbankrutujemy, pojdziemy na zebry…

– Milcz, niewolniku!

– W pewnym sensie ma racje – powiedzial Mao w zadumie. – Kreolu, nie zastanawiales sie nad ponownym otwarciem praktyki? Moglbys ratowac tych, wobec ktorych medycyna jest bezradna…

– Tato, co za bzdury! – Zmarszczyla sie Vanessa. – Chcesz dac ogloszenie „Mag zawodowiec uzdrowi beznadziejnie chorych”?

– A co w tym dziwnego? Coreczko, poczytaj gazety, tam az roi sie od wszelkich czarownikow. Tyle ze nasz jest prawdziwy, ot i cala roznica.

Vanessa zamyslila sie. W zasadzie pomysl nie byl wcale taki zly… Oczywiscie, mogli nadal sprzedawac magicznie stworzone zloto, ale ostatnio taki sposob zdobywania pieniedzy przestal jej sie podobac. Bylo w nim cos takiego… czula sie jak falszerz. Sumienie to straszna rzecz.

– Nie! – momentalnie rozwial jej plany sam Kreol. – Co za glupota! Dorabialem w ten sposob, gdy bylem mlodym magiem, ale potem zostalem osobistym magiem imperatora, a potem Pierwszym Magiem calego Sumeru! A wy proponujecie mi znowu zajac sie uzdrawianiem za pieniadze?! Na Marduka, jeszcze tak nisko nie upadlem! Juz lepiej wyczyszcze skarbiec waszego krola!

– Tak, lepiej! – wyszczerzyl sie uszczesliwiony Hubaksis. – Pamietasz, panie, jak ograbilismy grobowiec Mummy?

– Po pierwsze, nie mamy krola, tylko prezydenta – przypomniala Vanessa lodowato. – Po drugie, nikogo nie bedziecie grabic!

– Nie bedziemy grabic, tylko ukradniemy! – pisnal dzinn.

– Krasc tez nie bedziecie! – jeszcze bardziej oburzyla sie Van. – To jest zakazane!

Вы читаете Arcymag. Czesc II
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату