– Przez kogo? – zainteresowal sie Hubaksis.
– Przez prawo!
– A kto ustanowil to prawo? Bogowie? Imperator?
– Nie… – zastanowila sie Vanessa. – Po prostu ludzie… Senat.
– To niech te twoje senaty zyja zgodnie ze swoim prawem – wyciagnal wniosek Hubaksis. – A my nie bedziemy.
– I w ogole, to magowie stoja ponad prawem – burknal Kreol.
– Nikt nie stoi ponad prawem! – oburzyla sie Van.
– Uczennico… – westchnal Kreol. – Za moich czasow istnialo prawo, zgodnie z ktorym kobieta nie mogla pierwsza odezwac sie do mezczyzny. Jakos nie bardzo go przestrzegasz!
– Ale to wasze prawo! – zaoponowala Van jeszcze energiczniej. – Nie mam zadnego obowiazku…
– W takim razie ja nie mam obowiazku podporzadkowywac sie twojemu – zakonczyl Kreol.
Vanessa znowu sie obrazila. Ostatnimi czasy zaczela podejrzewac, ze Kreol specjalnie sie z nia drazni – wygladal przy tym na zbyt zadowolonego.
Nieoczekiwanie zabrzeczal dzwonek i klotnia natychmiast zamarla. Wszyscy ze zdumieniem spojrzeli na siebie.
– Kto to moze byc…? Hubercie, nie otwieraj! – pospiesznie krzyknela Van.
– Tak jest, ma’am. – Urisk uklonil sie sztywno.
Drzwi otworzyl Mao. Vanessa i Kreol stali z tylu, a nieludzcy mieszkancy domu pochowali sie gdzie popadlo. Hubert zrobil sie niewidzialny, Hubaksis wlazl na zyrandol, Butt-Krillach po prostu wyszedl do drugiego pokoju, sir George… jego w ogole malo kto widzial. Vanessa prawie z nim nie rozmawiala. Na dzwiek dzwonka zjawily sie zaciekawione kocieta Alicja, Nadine, Czarnul oraz Fluffi. Plomyczek i Dymek pewnie bawili sie gdzies dalej.
– Dzien dobry… – niesmialo przywital wszystkich nieoczekiwany gosc. Ku wielkiemu zdumieniu Vanessy, byl nim dopiero co wyleczony narkoman!
– Co za spotkanie! – ucieszyla sie. – Pan Rex?
– Albert Augustyn Rex – przedstawil sie gosc.
– Augustyn? – Dziewczyna uniosla lekko brwi.
– Mama sie uparla… Prosze mnie nazywac po prostu Albert.
– A wiec, w czym moge pomoc… Albercie? – zagail Mao delikatnie. Kreol zachowywal lodowate milczenie, sciskajac rekojesc laski.
– Pomyslalem sobie, ze… – nieskladnie zaczal Albert. – Ja… widzicie… jestem bardzo wdzieczny za to, co zrobiliscie… chociaz nie wiem, jak wam sie udalo. Jesli jakos moglbym…
– Przejdzmy do rzeczy – poprosila Vanessa.
– A wiec ja… w ogole… no…
Albert schylil sie i podniosl cos z ziemi. Cos okazalo sie mloda i, prawdopodobnie, ladna dziewczyna. Prawdopodobnie, bo w obecnym stanie mogla spodobac sie tylko zboczencowi – w naszych czasach niektore trupy wygladaja lepiej.
– Cz…czeeeeesc! – wybelkotala panienka.
– Co to? – Vanessa cofnela sie z obrzydzeniem. – To znaczy, kto to? Boze, Albercie, co z nia zrobiles?!
– Wyglada jak ja zaraz po zmartwychwstaniu – oznajmil Kreol zimno. Na szczescie Albert nie zwrocil uwagi na jego slowa albo po prostu ich nie zrozumial.
– To prawda… – zgodzila sie Vanessa.
– To… moja dziewczyna… – niesmialo przyznal sie Albert. – Widzicie, zaczela cpac jeszcze wczesniej i mnie wciagnela… ale mimo wszystko… Prosze… bardzo prosze…
– Przepraszam, ma’am, nie wiedzialem, ze pan Rex nie mieszka sam – wyszeptal Van do ucha niewidoczny Hubert.
– A dlaczego nie widzielismy jej eee… tam… w domu? – Vanessa podejrzliwie zmruzyla oczy.
– Byla w lazience… ona przez caly czas… rozumiecie? Pomozecie?
– Jego zapytaj. – Vanessa pokazala reka Kreola. – To on leczy…
Albert wbil w maga tak blagalne spojrzenie, ze ten nie wytrzymal.
– Dobrze! – warknal. – Posadz ja gdzies…
Nowa pacjentke dosc dlugo probowano usadowic na kanapie, a potem bezskutecznie namowic, by z niej nie schodzila i wytarla usta. Vanessa patrzyla na to wszystko z obrzydzeniem, myslac, ze z wielka przyjemnoscia wystrzelalaby wszystkich dilerow narkotykow.
– Kiedys – Kreol bez pospiechu wyjal magiczna czare – do Wielkiego Ur przyszedl swiety pielgrzym z polnocy. Byl bardzo dobry i umial leczyc wszystkie choroby, oznajmil wiec, ze bedzie bezplatnie pomagal wszystkim potrzebujacym. I rzeczywiscie, nigdy nie odmawial i nikt nie wracal od niego chory. Wiesci o nim rozeszly sie bardzo szybko… – mag nasypal do czary szarego proszku -…i z kazdym dniem przychodzilo coraz wiecej, i wiecej chorych. Z czasem swiety maz okazal sie tak potrzebny, ze wokol jego siedziby dniem i noca tloczyli sie ludzie. Blagal, by pozwolili mu sie chociaz przespac, ale chorzy odpowiadali przeklenstwami i pogrozkami. – Kreol przejechal nozem po palcu dziewczyny. Albert rzucil sie w jego strone, ale spojrzal na wlasny palec ze swieza rana i uspokoil sie. – A potem jeden z chorych umarl w trakcie uzdrawiania. Byl bardzo stary i cierpial na niezliczone slabosci, tak ze cala wiedza swietego nie mogla mu pomoc. Jednak mial wielu krewnych, ktorzy go kochali… – tym razem Kreol nie tracil many na stworzenie wody z niczego, a po prostu skorzystal ze stojacej na stole karafki -…dlatego od razu oskarzyli uzdrawiacza o spowodowanie smierci i zapragneli zemsty. Jak juz mowilem, swiety pielgrzym byl bardzo dobry. Umial nie tylko uzdrawiac, ale i ranic, jednakze nie chcial czynic szkody zywym stworzeniom, dlatego po prostu uciekl. Tej samej nocy opuscil nasze miasto, ale przedtem odwiedzil moja skromna siedzibe i przyznal sie, ze obszedl pol ekumeny, ale nigdy i nigdzie nie spotkal sie z taka czarna niewdziecznoscia.
– Pouczajaca historia… – powiedzial Albert z wahaniem, obserwujac, jak Kreol mamrocze zaklecia nad cudowna mieszanina.
– Pouczajaca… – zgodzil sie mag. – A jaki z niej plynie moral?
– Moral? Nie wiem…
– Moral jest taki, ze jesli przyprowadzisz do mnie jeszcze kogos takiego jak ona, to wsadze ci noz w brzuch. – Kreol rzucil mu lodowate spojrzenie, wlewajac przy pomocy Vanessy eliksir do gardla pacjentki.
Przestraszony Albert glosno przelknal sline, patrzac na zakrwawione ostrze rytualnego noza. Z pewnoscia nie wyroznial sie nadmierna odwaga.
W tym czasie jego dziewczyna podskoczyla jak oparzona, otwarla oczy i dziko wrzasnela. Zachowywala sie dokladnie tak samo, jak wczesniej Albert. Kreol obserwowal to z nadzwyczaj zadowolonym wyrazem twarzy.
– Dziala, jak zawsze – mruknal. – Mozesz zabrac swoja kobiete, robaku, jest calkiem wyleczona. I pamietaj, o czym cie uprzedzalem.
– Dziekuje! Dziekuje! Dziekuje! – powtarzal uszczesliwiony Albert, wypchniety za prog wspolnymi silami Vanessy i Kreola. W oczach dziewczyny, ktorej imie pozostalo nieznane, powoli zaczynaly odbijac sie mysli, a otaczajaca jej umysl mgla po prostu rozplywala sie.
– Jutro ide do pracy… – ze smutkiem w glosie powiedziala Vanessa, gdy juz za goscmi zamknely sie drzwi.
– Ach tak! – fuknal Kreol. – W takim razie ja tez pojde popracowac. Leng sam z siebie nie padnie… Niewolniku, za mna!
Rozdzial 13
Po raz pierwszy od czterech tygodni Vanesse obudzilo pikanie budzika. Po dlugiej przerwie znienawidzony dzwiek byl jeszcze bardziej nienawistny. Z obrzydzeniem pomyslala, ze bedzie musiala jeszcze jakos wytlumaczyc „zgubienie” odznaki, przekopac sie przez zalegle sprawy… Koledzy mieli okropny zwyczaj nie wykonywac pracy za osoby przebywajace na urlopie, po prostu odkladali papiery na biurko delikwenta, by tam sobie czekaly na zalatwienie. Oczywiscie, nie dotyczylo to rzeczywiscie pilnych spraw, ale i tak zwykle gromadzila sie ogromna sterta wszelkich drobiazgow. Zreszta sama Vanessa zawsze postepowala tak samo, a wiec nie miala powodow