– Tak? – W roztargnieniu rozejrzala sie. – A to co? Hotel?

– Niezupelnie. – Przytulil sie do jej plecow. – Cos w rodzaju sanatorium.

– Dla kogo?

– Dla braci. I siostr.

– Jakich?

– Takich jak ty.

– Jak ja? – Wytarla usta o kolana. – I niby co, ja jestem siostra?

– Siostra.

– Czyja?

– Moja.

– Twoja? – Zadrzaly jej usta, skrzywila sie.

– Moja. Ale nie tylko moja. Masz wielu braci.

– Bra… ci? – zaszlochala. Zlapala go za reke. I nagle zaczela krzyczec na caly glos, gwaltownie i przeciagle. Krzyk przeszedl w placz.

Objal ja, przycisnal do siebie. Nikolajewa plakala, wtuliwszy sie w jego muskularna piers. Zaczal ja kolysac jak dziecko.

– Juz dobrze.

– Po co… jeszcze… po co… oooo! – plakala.

– Juz, juz teraz wszystko bedzie dobrze.

– Oooo!!! Jak to… oj, cos ty narobil… Boze…

Stopniowo sie uspokajala.

– Musisz odpoczac – powiedzial. – Ile masz lat?

– Dwadziescia dwa… – zaszlochala.

– Przez wszystkie te lata spalas. A teraz sie przebudzilas. To bardzo silny wstrzas. Ktory nie tylko cieszy, ale i przeraza. Potrzebujesz czasu, zeby do niego przywyknac.

Kiwnela glowa. Chlipnela:

– A… masz… chusteczke?

Podal jej serwetke. Glosno wytarla nos. Zmiela serwetke, rzucila na podloge.

– Boze… cala sie zaryczalam…

– Mozesz sie wykapac. Siostry pomoga ci doprowadzic sie do porzadku.

– Aha… – Przestraszona zerknela na okno. – A gdzie…

– Lazienka? Zaraz cie ktos zaprowadzi.

Nikolajewa z roztargnieniem kiwnela glowa. Spojrzala na lilie w wazie. Na okno. Znow na lilie. Nabrala wiecej powietrza w pluca. Wyskoczyla z lozka. Rzucila sie do drzwi. Kat siedzial nieruchomo. Szarpnela drzwi. Wybiegla na korytarz. Popedzila. Wpadla na pielegniarke, palaca papierosa przy wysokiej mosieznej popielniczce. Niebieskooka pielegniarka usmiechnela sie do Nikolajewej.

– Dzien dobry, Diar.

Nikolajewa rzucila sie do wyjscia. Bose stopy plaskaly po nowym parkiecie korytarza. Dobiegla do szklanych drzwi. Popchnela pierwsze. Wyskoczyla do przedsionka. Popchnela drugie. Pobiegla po mokrym asfalcie.

Lekarz patrzyl za nia przez szybe. Skrzyzowal rece na piersi. Usmiechal sie.

Jasnowlosy szofer w zaparkowanym srebrzystym BMW odprowadzil ja dlugim spojrzeniem. Jadl jablko.

Naga Nikolajewa biegla po Worobjowych Gorach. Wokol staly nagie drzewa. Lezal brudny snieg.

Szybko sie zmeczyla. Zatrzymala sie. Kucnela. Ciezko dyszala. Po chwili wstala. Kilka razy dotknela mostka. Skrzywila sie:

– Skurwysyny…

Ruszyla. Bose stopy czlapaly przez kaluze.

Przed nia rozposcierala sie szosa. Od czasu do czasu przejezdzaly samochody. Wial mokry wiosenny wiatr. Nikolajewa wyszla na szose. Nagle poczula przejmujace zimno. Zadrzala, objela sie ramionami.

Minal ja samochod. Stary kierowca usmiechnal sie do niej.

Podniosla reke. Przejechal volkswagen. Kierowca i pasazer otworzyli okna. Wyjrzeli. Zagwizdali.

– Dupki… – wymamrotala Nikolajewa. Szczekaly jej zeby.

Podjechalo ziguli. Zatrzymalo sie.

– A ty co, mors jestes? – Kierowca otworzyl drzwi: 40 lat, brodaty, w okularach, z duzym srebrnym kolczykiem w uchu i czarno-zolta bandana na glowie.

– Lod juz przeciez calkiem puscil!

– Slu…chaj… odwiez… m…nie… okradli… – szczekala zebami Nikolajewa.

– Okradli? – Zauwazyl ogromny siniak miedzy jej piersiami. – Pobili cie?

– Oje… bali… chuje…

– Wskakuj.

Wsiadla. Zamknela drzwi.

– Oj, kurwa… straszny ziab…

Kierowca zdjal lekka biala kurtke. Narzucil na ramiona Nikolajewej.

– No co, na milicje?

– Cos ty… – skrzywila sie, otulajac kurtka. Drzala.

– Z tymi palami… nie chce miec nic wspolnego… odwiez mnie do domu. Zaplace.

– Dokad?

– Strogino.

– Strogino… – mruknal strapiony. – Musze do pracy.

– Oj, jaki straszny ziab… – Drzala. – Zrob… wiecej ciepla…

Przekrecil regulator ciepla do oporu.

– Sluchaj, podrzuce cie do Prospektu Leninowskiego, a tam juz cos zlapiesz.

– Ale jak ja mam… znowu… oj, kurwa… odwiez mnie, prosze…

Trzesla sie z zimna.

– Strogino… To calkiem od dupy strony.

– Ile chcesz?

– Ale… nie o to chodzi, kotku.

– Zawsze o to chodzi. Sto, sto piecdziesiat? Dwiescie? Jedzmy za dwiescie. Niech ci bedzie.

Zastanowil sie. Wrzucil bieg. Samochod ruszyl.

– Masz fajke?

Podal jej paczke Cameli. Nikolajewa wyjela papierosa. Podsunal zapalniczke.

– A oni co?… Rozebrali cie i wyrzucili w lesie?

– Aha. – Zaciagnela sie lapczywie.

– Zabrali cale ubranie?

– Jak widzisz.

– Niezle. Ale to przeciez trzeba zglosic?

– Poradze sobie.

– Co, znajomi?

– Cos w tym stylu.

– No to inna sprawa.

Zamilkl, po chwili zapytal:

– Ty co, jestes z tych… „goracych dziewczyn”?

– Raczej – zimnych… – Zmeczona ziewnela, wypuszczajac klab dymu. – Zmarznietych.

Z usmiechem pokiwal glowa.

Polslodkie

12.17.

Вы читаете Lod
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату