– Kto jest w domu? – zapytal Parwaz Natasze.
– Lenka i Sula. Spia.
– Dawaj je tutaj.
Natasza wyszla.
– Parwazik…
Nikolajewa kleczala. Twarz miala wykrzywiona. Z oczu trysnely jej lzy.
– Parwazik… ja… ja… powiedzialam cala prawde… nawet tyciusio nie sklamalam, przysiegam… przysiegam… przysiegam…
Trzesla glowa. Recznik sie rozwiazywal. Jego rog zaslonil jej twarz.
Parwaz wstal. Podszedl do
– Ja czy wtedy uwerzyl. Ja czy wtedy wybaczyl. Ja czy wtedy pomogl.
– Parwazik… Parwazik…
– Ja czy wtedy oddal dowod.
– Przysiegam… przysiegam…
– Ja wtedy pomyszlal: Ala kobeta. A teraz juz wem: Ala ne kobeta.
– Parwazik…
– Ala szmata.
Z wiadra na smieci wyjal pusta butelke po szampanie. Z obrzydzeniem wzial w dwa palce:
– „Poslodke”.
Gwaltownym ruchem odsunal stol. Postawil butelke na podlodze posrodku kuchni.
Weszla
A zaraz za nia –
Obie stanely w drzwiach. Za nimi pojawila sie Natasza.
– Dzewczynky, mam nedobre weszczy – odezwal sie Parwaz. – Bardzo nedobre.
Wsunal rece do waskich kieszeni. Uniosl sie na palcach, zakolysal.
– Dzysz w nocy Ala zrobyla cosz brzydkego. Zachowala sze jak stara szmata. Skoszyla na lewo. Olala nas wszystkych. Nasrala na nas wszystkych.
Zamilkl. Nikolajewa kleczala. Szlochala.
– Rozberaj sze – rozkazal Parwaz.
Nikolajewa rozwiazala pasek szlafroka. Poruszyla ramionami. Szlafrok zeslizgnal sie z jej nagiego ciala. Parwaz sciagnal jej z glowy recznik.
– Szadaj.
Wstala. Przestala pochlipywac. Podeszla. Nastawila sie. Sprobowala nadziac sie na butelke pochwa.
– Ne pyzdom! Dupom szadaj! Pyzdom na mne zarabacz bendzesz!
Wszyscy patrzyli w milczeniu. Nikolajewa nadziala sie na butelke odbytem. Balansowala.
– Szedzecz! – krzyknal Parwaz.
Siadla swobodniej. Zapiszczala. Wsparla sie rekami o podloge.
– Bez ronk, pyzdo! Bez ronk! – Parwaz kopnal ja w reke. I mocno przycisnal ramiona.
– Sze-dzecz!
Nikolajewa zaczela krzyczec.
Moho
19.22.
Ciemnogranatowy peugeot 607 wjechal na podworze. Zatrzymal sie.
Z tylu za kierowca z gazeta w reku siedzial
Doczytal gazete. Rzucil ja na przednie siedzenie. Podniosl waska czarna teczke.
– Jutro badz o pol do dziesiatej.
– Dobrze – kiwnal glowa
Barenboim wysiadl. Skierowal sie do bramy numer 2. W kieszeni zadzwonila mu komorka. Wydostal ja. Przystanal. Przylozyl telefon do ucha:
– Tak. No? Przeciez juz sie umowilismy. O dziewiatej. Tam. Nie, lepiej na gorze, lepsza kuchnia i ciszej. Co? To czego do mnie do kancelarii nie zadzwonil? Co? Alosza, no co to za rozmowy… jakis gluchy telefon! Jak ja moge zaocznie udzielac porad? Niech normalnie przyjedzie. W ogole z obligacjami teraz jest w porzadku, kursy zwyzkuja juz drugi miesiac, nie ma o czym gadac. Co? Dobra. Tak… A, Alosza, slyszales o Wolodi? Tam normalnie noca podkosili koparke i wykopali czerpakiem dwa bankomaty. Tak! Sawwa mi opowiadal. Zapytaj go, on zna szczegoly. Tak to sie teraz zalatwia. No, czesc.
Barenboim wszedl do bramy.
Skinal glowa
Wsiadl do windy. Wjechal na drugie pietro. Wysiadl. Wyjal klucze. Zaczal otwierac drzwi.
Nagle cos szturchnelo go w plecy. Probowal sie odwrocic, ale ktos mocno zlapal go za lewe ramie.
– Nie ogladac sie. Patrzec przed siebie. Barenboim spojrzal na swoje drzwi. Stalowe. Pomalowane na szaro.
– Otwieraj – rozkazal niski meski glos.
Barenboim dwukrotnie przekrecil klucz.
– Wchodzimy. Szarpniesz sie, to rozwale cie na miejscu.
Barenboim nie szamotal sie. W policzek wpijal mu sie tlumik pistoletu. Pachnial smarem.
– Nie rozumiesz? Licze do jednego.
Barenboim popchnal drzwi. Wszedl do ciemnego przedpokoju.
Reka w brazowej rekawiczce wyjela klucz z zamka. Mezczyzna wszedl za Borenboimem. I od razu zamknal za soba drzwi.
– Wlacz swiatlo – polecil.
Barenboim namacal klawisz wylacznika. Nacisnal. Od razu rozblyslo swiatlo w calym pieciopokojowym mieszkaniu. I rozbrzmiala muzyka: Leonard Cohen,
– Na kolana – mezczyzna szturchnal Barenboima pistoletem miedzy lopatki.
Barenboim uklakl na bezowym dywaniku.
– Rece do tylu.
Wypuscil teczke. Wyciagnal rece do tylu. Na nadgarstkach szczeknely kajdanki. Mezczyzna zaczal obszukiwac mu kieszenie.
– Pieniadze leza w gabinecie na stole. Okolo dwoch tysiecy. Wiecej nie mam – wymamrotal Barenboim.
Mezczyzna nadal go obszukiwal. Wyciagnal z kieszeni portfel. Telefon komorkowy. Zlota zapalniczke Gucci.
Wszystkie przedmioty polozyl na podlodze.
Otworzyl teczke: sluzbowe papiery, dwie fajki w skorzanym futerale, puszka tytoniu, zbior opowiadan Borgesa.
– Wstawac. – Mezczyzna wzial Barenboima pod reke.
Barenboim wstal. Zerknal na nieznajomego.