– Jest braterstwo serc – cicho wyrzekla Ar.
– To jak jeden drugiemu sprzedaje zastawke sercowa? A sobie wstawia sztuczna? Slyszalem o czyms takim. Niezly biznes.
– Moho, twoj cynizm jest nudny. – Ekos ujela go za lewa reke. Ar – za prawa.
– Bo ja w ogole jestem nudnym czlowiekiem. Dlatego zyje samotnie. A cynizm to jedyne, co mnie ratuje. A raczej – ratowalo. Do drugiego marca.
– Dlaczego do drugiego marca? – Ekos glaskala pod woda jego nadgarstek.
– Bo drugiego marca podjalem bledna decyzje. Postanowilem jezdzic tylko z kierowca, bez ochroniarza. Chwilowo oddac go Ricie Solouchinej. Ktora? Potrzebowala kierowcy. Bo? Oparzyla sobie reke. Kiedy? Przygotowywala fondue. Roztopionym serem, oparzyla reke serem
– Zalujesz, ze jej pomogles? – Ar glaskala jego druga reke.
– Zaluje, ze na chwile zdradzilem swoj cynizm.
– Zrobilo ci sie jej zal?.
– Nie, nie to… po prostu podobaja mi sie jej nogi. I to, jak pracuje.
– Moho, to dosc cyniczny argument.
– Nie, gdyby byl naprawde cyniczny, nie zrobilbym z siebie dupka. Dupka. Ktorego zlapali golymi rekami.
– Czyzby nie byli w rekawiczkach? – Ekos uniosla waskie brwi. Obie z Ar sie rozesmialy.
– Tak – Barenboim na chwile zacisnal usta – te skurwysyny byly w rekawiczkach. A przy okazji, dziewczynki, gdzie sa moje okulary?
– Wchodzisz do wanny w okularach?
– Czasem.
– Przeciez zachodza para.
– To mi nie przeszkadza.
– Widziec?
– Myslec. No wiec gdzie one sa?
– Z tylu.
Odwrocil sie. Kolo jego glowy, na marmurowym podium lezaly okulary i zegarek. Zegarek wskazywal
Wlozyl okulary. Zaczal wkladac zegarek.
W uchylonych drzwiach stanela naga
Niezgrabnie przerzucila noge przez niewysoki brzeg wanny, weszla do niej. Zblizyla sie do Barenboima i uklekla przed nim.
– Witaj, Moho.
Barenboim spojrzal na nia posepnie.
– Jestem Ip.
Juz chcial cos odpowiedziec, kiedy zauwazyl na piersi dziewczynki duza biala blizne. Popatrzyl na swoj siniak.
– Moge polozyc reke na twojej piersi? – zapytala dziewczynka.
Barenboim przeniosl wzrok na jej blizne, potem spojrzal na kobiety. Obie mialy posrodku piersi taka sama blizne.
– Co, was… tez? – Poprawil okulary.
Kobiety kiwnely glowami, nie przestajac sie usmiechac.
– Szesnascie razy uderzyli mnie lodowym mlotem w piers. – Ar uniosla sie na kolanach. – Spojrz.
Zobaczyl zabliznione rany na jej piersi.
– Trzy razy tracilam przytomnosc. Poki moje serce nie przemowilo i nie wypowiedzialo mego prawdziwego imienia: Ar. Po tym odniesli mnie do kapieli, obmyli, zalozyli opatrunek na rany. A potem jeden z braci przylgnal swoja piersia do mojej. I jego serce zaczelo rozmawiac z moim sercem. A ja plakalam. Pierwszy raz w zyciu plakalam ze szczescia.
– A mnie uderzyli siedem razy – odezwala sie Ekos. – O… widzisz… jedna duza blizna i dwie niewielkie. Po prostu broczylam krwia. Zlapali mnie w domku letniskowym. Przywiazali do debu. I bili lodowym mlotem. A serce milczalo. Nie chcialo mowic. Nie chcialo sie przebudzic. Chcialo spac do samej smierci. Zeby w stanie uspienia zgnic w trumnie, jak u miliardow ludzi… Mam cienka skore. Lod przecial ja od razu. Poplynelo duzo krwi. Caly mlot ociekal krwia. A kiedy serce przemowilo i podalo moje prawdziwe imie: Ekos, „stukacz” mnie pocalowal. W usta. To byl moj pierwszy braterski pocalunek.
– Pocalowal?
– Tak.
– „Stukacz”?
– „Stukacz”.
– Czyli jestes teraz stuknieta? – Barenboim usmiechnal sie nerwowo, patrzac w duze oczy dziewczynki.
– Mozesz tak mnie nazywac, jesli ci to odpowiada – spokojnie odparla Ekos.
Ar glaskala jego reke.
– Twoj cynizm to twoj pancerz. Jedyna ochrona przed szczeroscia. Ktorej zawsze sie bales.
– Kiedy w koncu zniknie, bedziesz nie tylko szczesliwy; zrozumiesz, czym jest prawdziwa wolnosc – dodala Ekos.
Dziewczynka nadal kleczala. Jak male dziecko pytajaco patrzyla na Barenboima.
– O tak… z pewnoscia… – Z trudem oderwal wzrok od oczu dziewczynki. – Ale „stukacz” mnie nie calowal. A szkoda.
Zdecydowanym ruchem poprawil okulary. I nagle gwaltownie wstal. Woda plusnela na kobiety.
– Tak, moje dziewczynki. Podwodny masaz dzis mnie nie rajcuje. Czyli relaksowac sie teraz nie bedziemy. Nie mam czasu. Zawolajcie swoich karkow. Niech powiedza normalnie po rosyjsku: ile, gdzie i kiedy.
– Tu nie ma zadnych karkow. – Ekos dlonia otarla twarz.
– Jestesmy tylko my i sluzaca – usmiechnela sie Ar.
– I jeszcze kotka – dodala dziewczynka. – Ale ona teraz spi w pudelku. Niedlugo bedzie miala male kotki. Czy moge polozyc reke na twojej piersi?
– Po co? – zapytal Barenboim.
– Zeby porozmawiac z twoim sercem. Barenboim wyszedl z wanny. Zlapal recznik. Przetarl okulary. Zaczal sie wycierac. Skrzywil twarz z bolu.
– Znaczy, karki stoja na zewnatrz. Jasne.
– Na zewnatrz? – Ekos poglaskala swoje ramie. – Tam tez ich nie ma. Tam sa tylko brzozy.
– I snieg. Ale juz brzydki – dodala dziewczynka. Barenboim zerknal na nia ponuro. Obwiazal chudy tors recznikiem.
– Gdzie moje ubranie?
– W sypialni.
Wyszedl z lazienki. Znalazl sie w obszernym wielopokojowym pomieszczeniu. Urzadzone bylo z przepychem: dywany, kosztowne meble, krysztalowe zyrandole, obrazy starych mistrzow. Cicho plynela muzyka Mozarta.
Podszedl do okna. Odsunal zielona aksamitna zaslone. Spojrzal: noc, brzozowy las, bielejace w polmroku resztki sniegu. Gdzies w oddali szczekal pies.
– Co pan ce pic? – rozlegl sie kobiecy glos z obcym akcentem.
Obrocil sie.
Opodal stala
– Gdzie jest sypialnia? – Barenboim z obrzydzeniem popatrzyl na jej stopy.
– O, tutej. – Odwrocila sie. Wyszla.
Ruszyl za nia.
Zaprowadzila go. Pomarszczona reka wskazala pokoj.
Sypialnia byla niewielka: na scianach indyjskie lniane tkaniny z zolto-zielonym ornamentem, lustro ze stolikiem, indyjski brokatowy puf, w katach dwie duze brazowe wazy, dwuosobowe lozko nakryte indyjska kapa. Na lozku lezaly ubrania Barenboima, zlozone w kostke.