– Moho!
– Moho? – Sawwa patrzyl na niego malymi oczkami krotkowidza.
– Nazywam sie Moho! – krzyknal Barenboim i zachichotal. Odchylil sie na oparcie krzesla z nierdzewnej stali. Zlapal sie za serce. Skrzywil sie. Zachwial.
Sawwa obserwowal go z uwaga.
Barenboim nerwowo chichotal. Kolysal sie na krzesle. Wyjal chustke. Wytarl oczy. Wysiakal nos. Potarl piers.
– Boli, kiedy sie smieje. Tak, Sawka. Ale to jeszcze nie wszystko. Siedzielismy i siedzieli w tym jacuzzi.
I nagle weszla dziewczynka. Jeszcze zupelnie mala… no, pewnie miala z jedenascie lat. Taka blondynka, z duzymi niebieskimi oczami. I z takimi samymi bliznami na piersi. Weszla i usiadla obok mnie. Mysle: aha, teraz mi malolate nadzieja na chuja. Ale ona po prostu siedzi. Nagle widze, ze one wszystkie sa niebieskookimi blondynkami. I ci dwoje, co mnie jebali mlotem, tez byli niebieskookimi blondynami. Tak jak ja! Rozumiesz?
Sawwa przytaknal.
– W koncu dotarlo do mnie, ze to nie byl taki calkiem zwykly napad. Mowie: dziewczynki, koniec pluskania, wolajcie waszych karkow, zapytam, czego chca. One na to, ze tu nie ma zadnych karkow. A ja od razu uwierzylem. Tak! A ta dziewczynka… ta niebieskooka calineczka, jak lalka powtarzala w kolko to samo: czy moge porozmawiac z twoim sercem, czy moge porozmawiac, czy moge porozmawiac… A ja po prostu wstaje i ide stamtad w pizdu! Lezalo tam moje ubranie. Ubralem sie. Porozgladalem. Typowa chawira nowobogackich, full wypas. Nikogo tam nie ma oprocz sluzacej. Wyszedlem do ogrodu, ide do bramy. Ta dziewczynka – golusienka – za mna. A sluzaca brame otworzyla: prosze. Wyszedlem. Normalna ulica, same domki letniskowe, miejscowosc nazywa sie Kratowo. A dziewczynka – za mna, gola! I dalej: pozwol mi porozmawiac z twoim sercem. A, chuj ci w dupe – masz, gadaj! No i podeszla do mnie, objela i przylgnela mi do piersi, jak mokra koszula. I wiesz co, Sawwa – glos Barenboima zadrzal – ja… no znasz mnie dwanascie lat… jestem doroslym czlowiekiem, biznesmenem, pragmatykiem, ja, kurwa, wiem, ze jak bys sie nie obracal, zawsze dupa z tylu, i nie tak latwo mnie skolowac, ale… rozumiesz… to, co bylo potem… – waskie nozdrza Barenboima zadrgaly – ja… do tej pory nie wiem, co to bylo… i w ogole co to takiego…
Zamilkl, wyjal chustke i wysmarkal nos. Pociagnal ze szklanki.
Sawwa nalal mu jeszcze.
– No i?
– Zaraz… – Barenboim wypuscil powietrze, oblizal wargi. Westchnal i kontynuowal: – Rozumiesz, ona mnie objela. No, objela to objela. A potem nagle pojawilo sie takie dziwne uczucie… jakby… wszystko we mnie stalo sie… jakies powolniejsze, powolniejsze. Mysli i w ogole… wszystko. I jakos tak mocno poczulem wlasne serce, jakos tak zajebiscie mocno… to jakies silne i jednoczesnie delikatne uczucie. Trudno to wyjasnic… no, jakby cialo bylo po prostu bezdusznym miesem, a w nim serce, i to serce… wcale nie jest takim miesem, to cos innego. Zaczelo sie tak nerwowo tluc, jakbym mial arytmie… no wlasnie. A ta… dziewczynka… zastygla… nieruchomo. I nagle poczulem ja swoim sercem. Normalnie jak swoja reka czyjas reke. I jej serce zaczelo rozmawiac z moim. Ale nie slowami, tylko takimi… jakby… blyskami… a moje serce jakos probowalo odpowiedziec. Tez takimi blyskami…
Nalal sobie whisky, wypil. Wzial z pudelka papierosa, zaczal kruszyc go w palcach. Westchnal. Wlozyl papierosa z powrotem do pudelka.
– Kiedy to sie zaczelo, wszystko wokol, w ogole wszystko, caly swiat, tak jakby sie zatrzymal. I wszystko stalo sie jakos tak… od razu… takie dobre i jasne… bylo tak dobrze… – zaszlochal – ja… nigdy tak… nigdy tak… nigdy nic takiego… nie czulem…
Barenboim zaszlochal. Zatkal reka usta. Ogarnela go fala bezdzwiecznego placzu.
– Sluchaj, moze ci… – Sawwa zaczal sie podnosic.
– Nie, nie, nie… – potrzasnal glowa Barenboim. – Siedz… po… posiedz…
Sawwa usiadl.
Barenboim uniosl okulary i otarl oczy. Pociagnal nosem.
– To jeszcze nie wszystko. Kiedy to cos miedzy nami sie skonczylo, ona poszla do domu. Ja tam… stalem i stukalem. W brame. Bardzo chcialem… zeby byla ze mna jeszcze. Nie ona. Tylko jej serce. No. Ale nikt nie otworzyl. Takie, kurwa, zasady gry. No to poszedlem. Doszedlem do stacji, zatrzymalem tam jednego dupka. Tak! A kiedy zajrzalem do kieszeni, w portfelu znalazlem cos takiego…
Barenboim wyjal portfel. Wyciagnal karte VISA Electron. Rzucil na stol. Sawwa podniosl ja.
– No i teraz to juz wszystko. – Barenboim wypil whisky. – Mam przeczucie, ze to nie jest po prostu kawalek plastiku. Tam cos jest. Widzisz, tu w rogu?
– PIN?
– A co innego?
– Calkiem mozliwe. – Sawwa oddal mu karte.
– Jugrabank. Znasz taki?
– Slyszalem. Filia Gazpromu. W Jugorsku, troche daleko.
– Znasz tam kogos?
– Nie. Ale to zaden problem, zeby kogos znalezc. Ale czego wlasciwie chcesz sie dowiedziec?
– No, kto wplacil. Jestem pewien, ze tam sa pieniadze.
– A co tu snuc domysly? Poczekaj do rana. Sluchaj, a ci… co cie lomotali?
– Wiecej ich nie widzialem.
Sawwa zamilkl. Poruszyl ustami. Dotknal swojego malego nosa.
– Boria, jak on mogl przystawic ci gnata, skoro zawsze masz przy sobie ochroniarza?
– O to wlasnie chodzi! Wczoraj oddalem ochroniarza pracownicy. Oparzyla sobie reke i sama nie moze prowadzic. No to… pomoglem dziewczynie, oddalem czlowieka. Masz, kurwa, milosc blizniego.
Sawwa pokiwal glowa.
– No i co na to powiesz?
– Na razie nic.
– Dlaczego?
– Sluchaj, Boria. Tylko sie nie obraz. Czesto… koksujesz?
– Juz miesiac nawet nie jaram.
– Serio?
– Przysiegam.
Sawwa zmarszczyl czolo.
– No i co ja mam zrobic? – Barenboim wzial papierosa. Przypalil.
Sawwa wzruszyl umiesnionymi ramionami.
– Zadzwon do Platowa. Albo do swoich ludzi.
Lekko wstawiony Barenboim usmiechnal sie.
– Tak wlasnie zrobie! Za jakies trzy godziny. Ale chcialbym zrozumiec… uslyszec twoje zdanie. Co o tym myslisz?
Sawwa milczal. Spogladal na ostry podbrodek Barenboima. Widnialy na nim paciorki potu.
– Sawwa?
– Tak.
– Co o tym myslisz?
– Bo ja wiem… nic.
– Dlaczego?
– Nie wiem.
– Co, nie wierzysz mi?
– Wierze. Wierze. – Sawwa pokiwal glowa. – Boria, ja teraz we wszystko wierze. Trzy dni temu przylezli mi do banku z Sanepidu. Tepili karaluchy w sasiedniej piwnicy. No to i u nas za jednym zamachem. Zaczeli od karaluchow, a znalezli gory szczurzego gowna. Wiesz gdzie? W systemie wentylacyjnym. Normalnie gory, cale zloze. Totalny zjeb! A najlepsze, ze samych szczurow nikt nigdy nie slyszal. Ani pracownicy, ani ochroniarze, ani sprzataczki. A i zywic sie u nas nie mialy czym. To od czego by tak duzo sraly? No wiec co – zarly gdzies tam, a do mnie do banku przychodzily sie wysrac? Czarna magia! Myslalem, myslalem. Zebralem rade dyrektorow. Mowie, panowie, wyglada mi to na prowokacje. Szczurow tu ni chuja nie bylo! A gowno jest. Czyli ze ktos je specjalnie