–
–
–
–
–
–
–
–
Z
Nikolajewa przebudzila sie. Twarz miala cala we lzach. Tusz do rzes sie rozmazal. Obok wanny stal Andriej w bialo-czerwonym szlafroku.
– Co jest? – zapytal z niezadowoleniem
– Co? – chlipnela. I znow sie rozplakala.
– Co sie stalo? – Nachmurzyl sie sennie.
– Bo… tego… – pochlipywala – przysnila sie przyjaciolka… ona… ja… zabili pol roku temu…
– Kto?
– A… jacys handlarze z bazaru… jacys Azerowie…
– Aaa… – Podrapal sie w piers. – Sluchaj, ide spac. Mam jutro wazne spotkanie. Pieniadze sa w kuchni na stole.
Wyszedl.
Nikolajewa otarla lzy. Wyszla z wanny. Spojrzala w lustro.
– Boze…
Dlugo sie myla, potem wycierala. Wyszla z lazienki, owinieta duzym recznikiem. W mieszkaniu panowal polmrok. Z sypialni dochodzilo chrapanie Andrieja. Nikolajewa na palcach weszla do sypialni. Odszukala swoje rzeczy. Poszla do kuchni. Tu palila sie tylko lampka w okapie nad kuchenka. Na stole lezalo dwiescie dolarow.
Ubrala sie. Schowala pieniadze do portmonetki. Wypila szklanke soku jablkowego. W przedpokoju zalozyla plaszcz. Wyszla z mieszkania. Ostroznie zamknela za soba drzwi.
Gorna warga
2.02.
– Popracuj troche dlonia. – Komar scisnal przedramie Lapina opaska.
– Co ma pracowac – i tak wszystkie sa na wierzchu – usmiechnela sie Wika. – Zebym to ja miala takie kable!
– Komar, kurwa, mnie pierwszej bys huknal! – Ilona patrzyla ze zloscia.
– Pierwszy cent dla goscia, karwia. Tym bardziej, ze on sponsoruje… – Komar trafil igla w zyle. – Ja pierdole, sto lat nie widzialem niezniszczonych kabli.
– Ty, Ilona, to prawda, ze bylas na „Leningradzie”? – zapytala Wika.
– Aha… – Ilona patrzyla na reke Lapina.
– Czadowo?
– Aha.
– A co grali? Stare kawalki?
– Stare! Stare! Stare!… – Ilona ze zloscia zatrzesla rekami.
W strzykawce pojawila sie krew. Komar szarpnal koniec zawiazanej przepaski. Plynnie wprowadzil zawartosc strzykawki do zyly Lapina.
– W porzo.
Lapin przycisnal wate do zyly. Zgial reke w lokciu. Odchylil sie na wyswiechtana poduszke:
– O, kurwa…
– No? – Komar usmiechnal sie.
– Tak… – Lapin z trudem rozkleil usta i usmiechnal sie. Patrzyl na sufit z rdzawymi zaciekami.
– Komar, fiucie, hukniesz mi w koncu?! – krzyknela Ilona.
– Bez problemu, madame. – Komar rozpieczetowal nowa strzykawke.
Wika wysypala na lyzke stolowa bialy proszek z torebki, dodala wody, podgrzala lyzke nad swieca. Komar pobral z lyzki polprzezroczysty plyn do strzykawki.
Ilona sama przewiazala sobie przedramie opaska. Usiadla naprzeciw Komara. Wyciagnela reke. W zgieciu widac bylo kilka sladow ukluc.
– Ilona, bo ja nie czaje, grali same stare kawalki? – Wika zapalila papierosa.
– Nie, nie tylko… – Ilona z rozdraznieniem zaciskala i otwierala piesc.
– „A jak przyjdzie lato, za miasto ruszamy. Lopata do reki i zapierdalamy”? Tak?