Potem stacje „Konkowo”.
Lom w koncu tez zarechotal.
Spokoj
10.02.
Waska i dluga przestrzen gabinetu, szarobrazowe sciany, wloskie biurowe meble. Przy wygietym faliscie stole z hiszpanskiej czeresni siedzial
Naprzeciw siedzial Barenboim.
– Motia, wybacz na milosc boska, ze cie zameczam bladym switem. – Barenboim wyprostowal sie. – Ale sam rozumiesz.
– No cos ty. – Winogradow nadpil kawe. Wzial ze stolu karte VISA Electron:
– Szescdziesiat dziewiec tysiecy, tak?
– Szescdziesiat dziewiec – potaknal Barenboim.
– I PIN zapisany. Super. Powazna sprawa, Boria. Takie prezenty brzydko pachna.
– Bardzo.
– Sluchaj, i nikt do ciebie nie dzwonil, nie przyjezdzal, tak?
– Dokladnie.
Winogradow kiwnal glowa.
Weszla
– Tak wlasnie myslalem. Mozesz juz odejsc, Nataszka.
Sekretarka wyszla.
– No i co? – nachmurzyl sie Barenboim.
– Zrobili to w absolutnie prosty sposob. Calkiem legalnie, zgodnie z ustawa o Banku Centralnym i kodeksem cywilnym. Czyli: ofiarodawca zalatwia formalnie podstawowa karte na dowod jakiegos zajaca, a jednoczesnie w oswiadczeniu wpisuje prosbe o dodatkowa karte. Na twoje nazwisko. Przy odbiorze kart te podstawowa, na podstawionego zajaca, wycofuje sie i niszczy. Zostaje tylko twoja. Odnalezienie tego zajaca, w twoim przypadku – Radija Awtandilowicza Kurbaszacha, urodzonego w miescie Tujmazy 7 sierpnia 1953 roku, jest praktycznie niemozliwe. W jakim wymiarze przebywa teraz ten Kurbaszach – jeden Allach wie. Tak w ogole, to niezle pomyslane. Chociaz…
– Co?
– Ja bym to zrobil jeszcze prosciej. Jest juz zupelnie anonimowy produkt: VISA Travel Money. Tam w ogole nie ma nazwiska wlasciciela. Nie korzystales?
– Nie… – Barenboim z niezadowoleniem odwrocil wzrok.
– Kazdy Pietrow czy Iwanow moze otworzyc konto i dostac taka karte, a potem oddac ja jakiemus Sidorowowi. Mialem taki przypadek. Jedna baba sprzedala w Kijowie szesc mieszkan i zeby nie wiezc szmalcu przez ukrainska granice, poprosila o wydanie wlasnie tej karty VISA Travel Money. Ale jest jeden problem: limit jednorazowych operacji w naszych rosyjskich bankomatach to nie wiecej niz 340 dolcow dziennie. W kazdym razie ta baba przez prawie piec miesiecy doila bankomaty jak kozy, a skonczylo sie to wszystko tak, ze jeden bankomat polknal jej karte, a ona…
– Motia, co ja mam robic? – przerwal mu Barenboim, tracac cierpliwosc.
– Wiesz co, Boria – Winogradow podrapal sie w czolo koscianym nozem – musisz porozmawiac z Tolanem.
– Jest u siebie? – Barenboim nerwowo kolysal sie
– Nie. Teraz plywa.
– Gdzie?
– W „Olimpijskim”.
– Tak wczesnie? Twardziel.
– W odroznieniu od nas Tola jest porzadnym czlowiekiem! – Winogradow rozesmial sie. – Rano plywa, w dzien pracuje, wieczorem spiduje i kopuluje, w nocy spi. A u mnie wszystko na odwrot! Jedz. W dzien go nie zlapiesz. To nierealne.
– Nie wiem… czy to wypada. Spotkalem go pare razy, ale nie znamy sie blisko.
– Niewazne. To czlowiek czynu. Powolaj sie na mnie albo na Sawke, jak chcesz.
– Tak myslisz?
– Jedz, jedz, wlasnie teraz. Nie trac czasu. Twoi kolesie z FSB ni cholery nie wiedza. A on ci pomoze to wyjasnic.
Barenboim gwaltownie wstal, krzywiac twarz, zlapal sie za piers.
– Co ci jest? – Winogradow sciagnal piekne brwi.
– A… cos w rodzaju… osteochondrozy. – Barenboim wyprostowal chude ramiona.
– Trzeba plywac, Boria – powaznie poradzil Winogradow. – Przynajmniej dwa razy w tygodniu. Ja tez bylem wczesniej taka ruina. A teraz prosze: nawet palenie rzucilem.
– Jestes silny.
– Nie silniejszy od ciebie. – Winogradow wstal, wyciagnal reke. – Zadzwon do mnie pozniej, dobra?
– Oczywiscie. – Barenboim uscisnal chude, ale twarde palce Winogradowa.
– No i w ogole, Boria. Czemu sie tak rzadko widujemy? Jak ludzie bez serca.
– Co? – zapytal czujnie Barenboim.
– Rzadko razem loimy gaz, Boria. Stalismy sie ludzmi bez serca!
Barenboim pobladl gwaltownie. Wargi mu zadrzaly. Zlapal sie za piers.
– Nie. Ja… mam serce – rzekl twardo. I wybuchnal placzem.
– Boria… Boria… – Winogradow lekko sie podniosl.
– Ja… mmam… se… serce! – zaszlochal Barenboim i padl na kolana. – Mam… mmmaam… e… e… e… e… aaaaa!!
Zalewal sie lzami, jego cialem wstrzasal placz. Zgiety wpol, upadl na dywan. Zaczal sie wic w ataku histerii.
Winogradow nacisnal guzik interkomu.
– Tania, szybko! Szybko!
Obiegl fantazyjne biurko, pochylil sie nad Barenboimem:
– Boria, kochany, co ci jest?… Znajdziemy tych bydlakow, nic sie nie boj…
Barenboim plakal. Urywane szlochy zlaly sie w jedno ochryple wycie. Twarz mu poczerwieniala. Wierzgal nogami.
Weszla sekretarka.
– Daj wody! – krzyknal do niej Winogradow.
Wybiegla. Wrocila z butelka mineralnej. Winogradow nabral wody w usta, prysnal na twarz wciaz wyjacego Barenboima. Ale ten wyl nadal.
– Mamy cos na uspokojenie? – Winogradow podtrzymywal mu glowe.
– Tylko analgine… – wymamrotala sekretarka.
– Nie ma waleriany?
– Nie.
– Nic nie masz… – Winogradow zmoczyl chustke do nosa, probowal przylozyc ja do czola Barenboima.
Ten wyl i wil sie.
– O, w morde… coz to za… – Winogradow kleczal. Nie wiedzial, co robic.