– Boze, co jej jest? – Lida trzymala ja przerazona.
– Dajcie amoniaku! – poradzil glosno grubawy mezczyzna. – To typowy atak histerii.
Kelner schylil sie, zaczal glaskac Nikolajewa. Ta puscila siarczystego baka. Zaszlochala z nowa sila. Podeszla jakas kobieta.
– Cos jej sie stalo?
– Ktos ja zle potraktowal. – Lida patrzyla przerazona. – Koszmar! Nigdy jej takiej nie widzialam… Ala, slonko… no, Ala! Ojej, moze wezwijmy lekarza!
Kobieta wyjela komorke. Wybrala 03.
– A co mam powiedziec?
– Co za roznica! – Lida zamachala reka. – Nie moge na to patrzec!
– No… ale przeciez trzeba cos powiedziec…
– Niech pani powie, ze… – Zatroskany kelner otworzyl male usta. – Placze dziewczyna…
Karowi
21.40.
Srebrzyste audi A8 stalo z wylaczonymi reflektorami. W aucie siedzieli: Dato, Wolodia Sloma i Lom. Z przejezdnej czesci skrecil ciemnogranatowy lincoln navigator. Podjechal. Zatrzymal sie dwanascie metrow od audi. Wysiedli z niego Uranow i Frop. Uranow trzymal w reku walizke.
Dato, Sloma i Lom wyszli z samochodu. Dato podniosl reke. Uranow w odpowiedzi podniosl swoja. Uranow i Frop podeszli do Dato.
– Witaj, kochany. – Dato wyciagnal mala dlon z pulchnymi palcami.
– Witaj, Dato. – Uranow podal mu dluga i chuda reke.
Wymienili krotki uscisk.
– Skad takie opoznienie? – zapytal Uranow. – Jakies problemy?
– Byl jeden problem, kochany. Ale juz go wyeliminowalismy. Teraz wszystko jest w porzadku.
– Cos z dostawa?
– Nie. Sprawy wewnetrzne.
Uranow kiwnal glowa. Rozejrzal sie.
– No co, zaczynamy?
– Zaczynaj, kochany.
Uranow podniosl reke. Frop otworzyl tylne drzwi jeepa. Wysiadla z niego Mer. Podeszla do samochodu Dato.
Lom otworzyl bagaznik. Lezal tam kufer-lodowka. Lom go otworzyl. W kufrze poblyskiwal lod.
Mer zdjela granatowe skorzane rekawiczki, schowala je do kieszeni. Przez chwile stala i patrzyla na lod. Potem polozyla na nim rece. Zamknela oczy.
Wszyscy zamarli.
Minely 2 minuty 16 sekund.
Mer otworzyla usta. Z gardla razem z wydechem wyrwal jej sie jek. Zdjela rece z lodu i przycisnela do swoich zaczerwienionych policzkow.
– W normie.
Mezczyzni odetchneli z ulga. Uranow przekazal Dato walizke. Dato otworzyl ja, spojrzal na paczki dolarow. Kiwnal glowa, zamknal walizke. Mer odwrocila sie i poszla do swojego samochodu. Lom zamknal kufer, wyjal z bagaznika, podal Fropowi. Frop zaniosl do samochodu. Lom zatrzasnal bagaznik.
– Kiedy nastepna partia? – zapytal Dato.
– Mniej wiecej za dwa tygodnie. Zadzwonie. – Uranow wlozyl rece do kieszeni bezowego plaszcza.
– Dobrze, kochany.
Uranow energicznie uscisnal mu dlon, odwrocil sie i raznym krokiem ruszyl do samochodu. Dato, Lom i Sloma wsiedli do audi.
– Przelicz. – Dato podal walizke Slomie. Ten otworzyl, zaczal liczyc pieniadze.
Lincoln navigator zapalil i szybko odjechal.
Lom odprowadzil go dlugim spojrzeniem.
– Mimo wszystko nie jarze tego, Dato.
– Co? – Dato zapalil papierosa.
– No, ci blondyni… co to za lod?
– Co cie to obchodzi? Zdales towar i szlus. Jedziemy.
Lom uruchomil samochod, wyjechal na szose:
– No to jasne. Ale co, nie mozna im podsunac innego lodu? Bo to, kurwa, szkoda. Jakis kawalek lodu i taki smrod dookola: lod, lod, lod. A co to za lod? Nikt nie wie. A jeszcze schodzi za sto patoli. Jakies to wszystko popierdolone.
– A ja nie chce wiedziec. – Dato wypuscil klab dymu. – Kazdy doi jak mu stoi. Wazne, ze nie jest radioaktywny. I nie toksyczny.
– Sprawdzales?
– A jak?
– No to tym bardziej – mozna podlozyc lewuche. Co, zamrozimy dwa wiadra wody. I chuj! – zarechotal Lom.
– Szczaw jestes. Chociaz garowales – ziewnal Dato.
– Juz byli tacy madrzy – wymamrotal Sloma, przeliczajac dolary.
– Kto? – zapytal Lom.
– Wowik Szaturski. Potem go znalezli. Na wysypisku, kurwa. Z poderznietym gardlem.
– O kurwa! – zdziwil sie Lom. – To ten… poczekaj! Co, on tez wozil lod?
– Wozil. Przed nami i Hasanem. Wozili razem z Zorikiem.
– A teraz razem robia podziemne biznesy. – Sloma potrzasnal walizka, podal ja Dato.
– W spolce akcyjnej „Matka ziemia”. Slyszales o takiej? – spytal z usmiechem Dato. – Firma z perspektywami. Chcesz, dam ci telefon?
Dato i Sloma zasmiali sie.
– O, kurwa! – Lom krecil glowa ze zdziwieniem, nie odrywajac wzroku od szosy. – A ja myslalem, ze Wowika to ululali pikowi.
– Nie, bracie. – Dato polozyl walizke na kolanach i zaczal bebnic po niej krotkimi palcami. – Nie pikowi. Karowi.
– Ale jak to? A ten… Dato, powiedz, a ten lod, on w ogole… – ciagnal Lom.
Dato przerwal mu.
– Jaki, kurwa, lod! O czym ty ze mna nawijasz, pacanie? Lod! Pikowi! Zorik! Mam na lbie powazniejsze sprawy!
– A co jest? – przycichl Lom. – Znow merostwo czy jak?
– Jakie, kurwa, merostwo?!
– Szyszka znow narobil syfu?
– Jaki, do chuja, Szyszka?!
– Czyli z Tarasem?
– Ja-a-a-aki, kurwa, Taras?! – Dato z wsciekloscia wybaluszyl oczy. – Odzywki dla niemowlat, kurwa twoja mac! To jest, kurwa, najwazniejsza rzecz na swiecie!
Przez chwile jechali w milczeniu.
Potem Sloma zaczal rechotac. Nic nierozumiejacy Lom wlepil oczy w odbicie Dato w lusterku.
Dato odchylil sie do tylu i wybuchnal orientalnym, rozbrzmiewajacym roznymi tonami smiechem.
Mineli stacje metra „Tioply stan”.