swiatlo starej zarowki, namoczona w misce brudna bielizna.
Lapin i Ilona lezeli nadzy w przepelnionej wannie. Ilona okrakiem usiadla na Lapinie i palila papierosa. Jego czlonek tkwil w jej pochwie. Ilona lekko sie poruszala. Lapin w poldrzemce zamykal i otwieral oczy.
– No i… on… nie zna sie na sztuce… sztuce aktorskiej… – szybko mamrotala Ilona suchymi wargami. – Keanu Reeves tez jest lajtowy, centralnie, wymiekam, bo on moze zagrac milosc uczciwie, a ten niby taki jedwabisty… caly z czekolady… a ja mu w ogole… nie wierze… nawet zdeka… a na chuja wydawac forse, jesli sie nie wierzy aktorowi, jesli nie ma wiary… wow, ale masz twarde jaja!
Wykonala gwaltowny ruch. Woda chlupnela poza brzeg wanny. Oblazle drzwi sie otworzyly. Wszedl nagi Komar. Mial wzwod.
– No co, machniom, mc gyvery!
– Dobra. – Ilona wyszla z wanny.
– O, kurwa, alescie wody nalali… – Komar popatrzyl na podloge. – Znowu sasiedzi sie przychrzania…
– Macie mniej wiecej takie same. – Ilona wziela do reki czlonek Komara.
– Rozmiar ma znaczenie? – spytal z ochryplym smiechem.
– A jak?
– To idziemy.
– A huknac?
– Spuszcze sie – i hukniemy.
Wyszli. Lapin wyjal reke z wody. Popatrzyl na swoje paznokcie. Byly niebieskie. Jak kafelki. Weszla naga Wika.
– Co, w wodzie?
Lapin otworzyl oczy. Wika weszla do wanny. Ujela jego czlonek, wlozyla sobie do pochwy.
– Zimno… – Lapin rozkleil wargi.
– Chodz, te wypuscimy i nalejemy nowej. – Wika zaczela sie poruszac.
– Dobra…
Siegnela po korek. Szarpnela za lancuszek. Woda zaczela splywac.
– Mialam chlopaka – tez grzejnik – lubil jaja wkladac do tej dziury, kiedy woda splywala, no, jeszcze jak byl maly.
– Co?
– No, gadalismy o tym, kto jak w dziecinstwie robil sobie dobrze… ja… to… oo, ale masz super siurdala… lubilam siadac na rogu stolu i zakladac nogi na krzyz… a on normalnie kucal w wannie, napuszczal wode, wyjmowal korek i wsadzal jaja. A sam marszczyl freda. I myslal o komunizmie.
– Po co?
– No, nie o samym komunizmie, sam komunizm na chuja komu potrzebny… nie za goraca? – puscila goraca wode.
– Spox.
– Bo tam, w tym komunizmie, byly wspolne kobiety… i on… oj, oj, oj… on… oj, oj, oj… to… oj, oj, oj…
– Jebal je wszystkie? – Lapin zlapal Wike za piersi.
– Oj, oj, oj… – krzywila twarz. – Oj, dochodze… o-o-o-o-o…
– A ja jakos… w ogole nie moge skonczyc…
– Oj… oj… – Przestala sie ruszac. – Zaraz Komar nam huknie – i sie spuscisz.
– Teraz chce. – Lapin wciaz sie poruszal.
– Jak chcesz, to wsadz mi w dupe. Komar tak samo, jak nie moze sie spuscic, to wsadza mi w dupe – i od razu strzela. Chcesz?
– Nie wiem… nigdy w zyciu nie probowalem… tam jest przeciez gowno.
– Kutasiku, jakie gowno! No, chcesz, czy nie? No to chodz, zrobie ci dobrze.
– Ty?
– Zajebiscie to robie. Chodz, odwroc sie na bok… a ja sie poloze z tylu. Juz goraco.
Zakrecila kran. Wlozyla korek.
Lapin odwrocil sie na bok. Wika polozyla sie z tylu. Wziela do prawej reki jego czlonek. Lewa wsunela mu miedzy nogi. Scisnela mu jadra.
– Ale sie naprezyly… biedny.
Zaczela go masturbowac.
Lapin przymknal oczy. I zapadl w sen.
Jest starcem. Ma osiemdziesiat lat, jest chudy, wyschniety. Schodzi po ciemnych i zimnych schodach w kamienicy. Na schodach poniewieraja sie kawalki tynku i rozbitego szkla. Ma na sobie ciezkie zimowe palto, na nogach walonki, na rekach rekawice z jednym palcem, jest bardzo zimno. Wstrzasaja nim dreszcze, zimno przeszywa go na wylot. Slaba para wylatuje z zaschnietych ust. Prawa reka jest na wpol zgieta. Na zgieciu lokcia zwisa raczka miedzianego czajnika. Pusty czajnik kolysze sie kolo biodra. Schodzac Lapin przytrzymuje sie drewnianej poreczy. Kazdy krok przychodzi mu z trudem. Serce wali ciezko jak stary zajezdzony motor. Lapinowi brakuje powietrza. Chciwie wciaga je ustami. Zimne powietrze opala gardlo. Glowa delikatnie drzy, przez co wszystko, co widzi Lapin, tez sie trzesie i kolysze. Lapin przystaje na pierwszym pietrze i opiera sie plecami o szara spekana sciane. Lewa reka przytrzymuje czajnik. Stoi, ciezko oddychajac Patrzy na sciane miedzy jednymi drzwiami a drugimi. Na scianie ktos wydrapal: KUZOWLEWOWIE TO KULACY! i SLONIK KLESZCZ. Jedne drzwi sa wylamane. Zionie zza nich czarna otchlan spalonego mieszkania. Na drugich olowkiem kopiowym narysowany jest emblemat zespolu pilkarskiego „Zenit”. Lapin stoi z polotwartymi oczyma. Dyszy. Z dolu ktos wchodzi po schodach. Lapin otwiera oczy. Wyrasta przed nim zgarbiona postac w szarym waciaku. Na brudnej betonowej podlodze stawia oblodzone wiadro z woda. Jeczac, prostuje plecy. Ma czarna marynarska uszanke, przewiazana podarta szara chustka, wielkie rekawice z jednym palcem; wyszmelcowane watowane spodnie wpuszczone sa w walonki. Ukazuje sie szarozolta, chuda, brodata twarz czlowieka w nieokreslonym wieku. Bialawe oczy patrza na Lapina.
– Druga jest calkiem zawalona. Pol domu zburzone.
– A… to?-pyta.
– Teraz trzeba chodzic przez dom numer 12.
Brodacz zaglada do spalonego mieszkania:
– Kiedy mysmy sie gapili, palacz i Janek wszystko powynosili. Wczoraj z rana zaszedlem – ani szczapy. Dranie, mogli sie podzielic. A ci siedza zamknieci w kotlowni – i juz. Nie dostukasz sie. Warto by ktorego rozstrzelac. Gorsi sa od faszystow.
Brodaty lapie wiadro, podnosi je, pojekujac. Nagle Lapin bardzo chce zapytac brodacza o cos waznego. Ale zaraz zapomina o co. Zdenerwowany odpycha sie od sciany.
– Ale… Andrieju Samojlowiczu… ja przeciez… jestem bezpartyjny. Nie macie sklejki?
Ale brodaty dzwiga juz wiadro na gore, wysuwajac daleko lewa reke.
Lapin odprowadza go dlugim spojrzeniem. Potem rusza na dol. Wychodzi z na wpol ciemnej klatki schodowej i od razu oslepia go blask: wszystko wkolo tonie w sloncu. Lapin stoi przez chwile, otwiera oczy. Podworze wciaz to samo: ogromne zaspy, pniaki po dwoch scietych topolach, wrak spalonej ciezarowki. Waska sciezka prowadzi przez zaspy na ulice. Lapin stapa ostroznie. Nad glowa ma czarny luk bramy. Tu jest niebezpiecznie. Bardzo niebezpiecznie! Porusza sie wzdluz muru, dotykajac go lewa reka. Nagle widzi swiatlo: ulica. Jest coraz jasniej, jeszcze krok i Lapin wyjdzie na prospekt. Tu juz jest szerzej. Srodek prospektu jest oczyszczony. Ale kolo domow stoja pryzmy sniegu. Prospektem chodza ludzie. Jest ich nieduzo. Poruszaja sie wolno. Ktos wiezie cos na sankach. Sanki! On tez mial sanki. Ale ukradli je Borisowowie. Spalili je w „kozie”. A na zelaznym szkielecie woza wode. On nosi ja w czajniku. Daleko ma do Newy. Mozna oczywiscie topic snieg. Ale trzeba go duzo. I tez jest ciezki…
Przygotowuje sie do wyjscia na srodek prospektu. Opodal dozorczyni rozmawia z Lidia Konstantinowna spod osemki. Stoja kolo trupa lezacego w sniegu twarza do ziemi. Trup ma sciete oba posladki.
– Loo, wszyskie nieboszczyki majom tera dupy powycinane! – chrypi zamotana w kupe szmat dozorczyni. – A pytam sie – czego? Bandyci na Priazce! Smazom kotlety z trupow na towocie! I wymieniajom na