– Dla setek milionow martwych ludzi milosc to po prostu chuc, pragnienie, by posiasc cudze cialo. Dla nich wszystko sprowadza sie do jednego: mezczyzna spotyka kobiete, ktora mu sie podoba. Nie zna jej serca, ale jej twarz, figura, chod, smiech pociagaja go. Chce patrzec na te kobiete, byc z nia, dotykac jej. I zaczyna sie choroba pod nazwa „ziemska milosc”: mezczyzna stara sie o kobiete, obsypuje ja prezentami, umizga sie, przysiega milosc, obiecuje kochac tylko ja jedna. Ona zaczyna odczuwac zainteresowanie jego osoba, potem sympatie, potem jej sie wydaje, ze to wlasnie ten czlowiek, na ktorego czekala. W koncu zblizaja sie na tyle, ze gotowi sa dokonac tak zwanego „aktu milosci”. Zamknawszy sie w sypialni, rozbieraja sie, klada do lozka. Mezczyzna caluje kobiete, sciska jej piersi, lezy na niej, wbija w nia swoj czlonek, sapie, steka. Ona jeczy najpierw z bolu, potem z pozadania. Mezczyzna wypuszcza w lono kobiety swoje nasienie. I zasypiaja w pocie, wyjalowieni i zmeczeni. Potem zaczynaja zyc razem, poczynaja dzieci. Namietnosc stopniowo ich opuszcza. Zamieniaja sie w maszyny: on zarabia pieniadze, ona gotuje i sprzata. W tym stanie moga przezyc do samej smierci. Albo zakochac sie w kims innym. Rozstaja sie i z niechecia wspominaja przeszlosc. A wiernosc przysiegaja nowym wybrankom. Zakladaja nowa rodzine, plodza nowe dzieci. I znow staja sie maszynami. Ta choroba nazywa sie ziemska miloscia. Dla nas zas to najwieksze zlo. Bo my, wybrancy, znamy inna milosc. Jest ogromna jak niebo i piekna jak Swiatlosc Pierwotna. Nie opiera sie na plytkiej sympatii. Jest gleboka i silna. Ty, Hram, poczulas mala czastke tej milosci. Tylko jej dotknelas. To dopiero pierwszy promien wielkiego Slonca, dotykajacy twego serca. Slonca o imieniu Boska Milosc Swiatlosci.

Chcialam o cos zapytac, ale nagle wyciagnal do mnie reke. I ujal moje dlonie. Nawet nie zdazylam nic powiedziec, a on zamknal oczy. I jakby zasnal.

Nagle w sercu – szturch!

I wszystko bylo jak wtedy w pociagu. Tylko jeszcze mocniej. Jakbym w odmet wpadla, cala, z glowa – az swieczki mi w oczach stanely. Jakby mi wystrzelil z pistoletu prosto w serce.

A potem zaczelo sie cos zupelnie innego. Jakby zaczal wlec moje serce po schodach do gory. A ono uderzalo o kazdy schodek. Ale za kazdym razem inaczej, jakby kazdy schodek byl zupelnie inny, zupelnie z czego innego zrobiony.

I to bylo tak slodkie i niezwykle, ze po prostu umieralam ze szczescia.

A on dalej wlecze moje serduszko i wlecze.

Wyzej i wyzej.

I to jest coraz slodsze i slodsze.

A potem – raz! Ostatni stopien. Najslodszy.

I nagle pojelam sercem, ze tych schodkow jest dwadziescia trzy.

Ale ich nie liczylam. Pojelam to sercem.

I wtedy on przestal. A ja – jak siedzialam, tak siedze. Wszystko wkolo plynie, a serce po prostu plonie zywym ogniem. I nie moge mowic.

Wtedy on mowi do mnie:

– Teraz rozmawialem z toba jezykiem serca. Wczesniej wszyscy mowili ci sercem tylko pare slow. Ale wszystkich slow serca jest dwadziescia trzy. Ja ci je wszystkie powiedzialem. Teraz znasz wszystkie.

A ja siedze, ruszyc sie nie moge, tak mi dobrze. Nigdy w zyciu nie bylo mi tak dobrze. I nagle wszystko zrozumialam. I rozplakalam sie. Ale tak, ze az mnie cala zmoglo: padlam na podloge i rycze na caly glos. A on wstal i poglaskal mnie po glowie.

– Placz, siostro.

Rycze. Ale tak rycze, jak nigdy: cala mnie wywraca na lewa strone.

Zawolal kogos, zaniesli mnie do sypialni. A ja wije im sie na rekach jak waz, wylewam strugi lez!

Zaniesli mnie do sypialni, rozebrali, polozyli. A ja sie tak rozryczalam, ze nie moge przestac. Zanosze, no, zanosze sie od placzu, az do utraty przytomnosci, calkiem jakbym umierala. W koncu sie ocknelam: gdzie jestem? Leze plackiem w lozku. Ledwie troche mi przejdzie – i znow w placz. I znow cala mnie skreca. I znow rycze do nieprzytomnosci.

I tak przeryczalam siedem dni i siedem nocy.

Wreszcie doszlam do siebie. Leze. Plakac juz mi sie nie chce. W sercu zagoscil spokoj. Taki przyjemny! Jest spokojnie, dobrze. Ale jakos mi slabo. Ze nie moge nawet reka poruszyc. Leze, przez okienko patrze. A tam – choinki w sniegu. I takie sliczne te choinki, takie zgrabne. Snieg na nich lezy, polyskuje w sloncu.

Nie wiem, ile tak przelezalam.

Potem weszla jakas kobieta. Przyniosla mi pic. Napilam sie.

I wszedl staruszek Bro. Usiadl przy mnie na lozku, wzial mnie za reke. I mowi:

– Wszystko juz minelo, Hram. Twoje serce plakalo ze wstydu za minione zycie. To normalne. To spotkalo kazdego z nas. Od tej pory nigdy wiecej nie bedziesz plakac. Bedziesz sie tylko cieszyc. Cieszyc, ze zyjesz.

I tak rozpoczelam nowe zycie.

Czy mozna je opowiedziec? Oczywiscie nie. Pamiec wychwytuje tylko rzeczy wyraziste i drogie nam. A cale moje nowe zycie skladalo sie z rzeczy wyrazistych i drogich.

Trzy lata spedzilam w naszym Domu w Alpach Austriackich. Potem, kiedy wojna dotarla i do naszych gor, porzucilismy Dom i przedostalismy sie do Finlandii. Tam, w lesie nad jeziorem, czekal na nas inny Dom. Spedzilam w nim kolejne cztery lata.

Pamietam wszystko: twarze siostr i braci, ich glosy, ich oczy, ich serca, uczace moje serce tajemnych slow.

Pamietam…

Pojawiali sie nowi niebieskoocy blondyni o sercach rozbudzonych lodowym miotem, wtapiali sie w nasze bractwo, poznawali radosc przebudzenia, plakali lzami serdecznej skruchy, odkrywali boski jezyk serca, zastepujac doswiadczonych i starych, tych, ktorzy w pelni poznali dwadziescia trzy slowa.

Wreszcie nadszedl pamietny dzien: szostego lipca 1950 roku.

Wstalam o wschodzie slonca, jak inni bracia i siostry. Wyszedlszy na polane przed domem, stanelismy w parach, jak zawsze, objelismy sie i uklekli. Nasze serca przemowily tajemnym jezykiem. Trwalo to kilka godzin. Nastepnie rozluznilismy objecia. Wrocilismy do domu, doprowadzilismy sie do porzadku i przygotowalismy posilek.

Po posilku Bro oddalil sie ze mna. Rzekl: – Hram, dzis czeka cie cos waznego. Opuscisz nasze bractwo. Udasz sie do Rosji. Bedziesz szukac zywych posrod martwych. Budzic ich i przywracac do zycia. Przeszlas z nami dluga droge. Posiadlas jezyk serca. Poznalas wszystkie dwadziescia trzy slowa serca. Jestes gotowa, by sluzyc wielkiej sprawie. Opowiem ci, co powinnas wiedziec. Ta legenda zyje tylko w przekazie ustnym, nie zostala przelana na papier. Posluchajze: na poczatku byla tylko Swiatlosc Pierwotna. I swiatlosc jasniala w Absolutnej Pustce. I Swiatlosc jasniala dla Siebie Samej. Tworzyly ja dwadziescia trzy tysiace swiatlonosnych promieni. To bylismy my. Czas dla nas nie istnial. Byla tylko Wiecznosc. I jasnielismy w tej Wiecznej Pustce. I zrodzilismy swiaty. Swiaty zapelnialy Pustke. Tak narodzil sie Wszechswiat. Za kazdym razem, kiedy chcielismy stworzyc nowy swiat, budowalismy Boski Krag Swiatlosci z dwudziestu trzech tysiecy promieni. Wszystkie promienie kierowaly sie do wnetrza kregu i po dwudziestu trzech impulsach w centrum kregu rodzil sie nowy swiat. To byly gwiazdy, planety i galaktyki. I pewnego razu stworzylismy nowy swiat. I jedna z siedmiu jego planet cala byla pokryta woda. To byla planeta Ziemia. Wczesniej nie stwarzalismy takich planet. To byl Wielki Blad Swiatlosci. Jako ze woda na planecie Ziemia tworzyla kuliste lustro. Gdy tylko sie w nim odbilismy, przestalismy byc promieniami swiatla i przeistoczylismy sie w zywe istoty. Stalismy sie prymitywnymi amebami, zaludniajacymi bezkresny ocean. Nasze drobne, polprzezroczyste ciala unosila woda, lecz w nas jak dawniej zyla Pierwotna Swiatlosc. I jak dawniej bylo nas dwadziescia trzy tysiace. Lecz bylismy rozproszeni w przestworach oceanu. Uplynely miliardy ziemskich lat. Wraz z innymi istotami, zamieszkujacymi Ziemie, przebylismy droge ewolucji. Stalismy sie ludzmi. A ludzie sie rozmnazali i zapelniali Ziemie. Kierowali sie rozumem, popadli w niewole ciala. Usta ich mowily jezykiem rozumu i jezyk ten jak blona pokryl caly widzialny swiat. Ludzie przestali widziec rzeczy. Zaczeli je imaginowac. Slepcy bez serca stawali sie coraz okrutniejsi. Zbudowali bron i samochody. Zabijali i rodzili, rodzili i zabijali. Stali sie chodzacymi trupami. Bo ludzie byli nasza pomylka. Tak jak wszystko, co zyje na Ziemi. Ziemia zamienila sie w pieklo. I my, rozproszeni, zylismy w tym piekle. Umieralismy i przyoblekalismy sie ponownie w cialo, nie majac sil, by oderwac sie od Ziemi, ktora sami przeciez stworzylismy. I nadal bylo nas dwadziescia trzy tysiace. Swiatlosc Pierwotna zyla w naszych sercach. Ale one spaly tak, jak spia miliardy ludzkich serc. Co moglo je obudzic, bysmy zrozumieli, kim jestesmy i jakie stoi przed nami zadanie? Wszystkie swiaty, stworzone przez nas przed Ziemia,

Вы читаете Lod
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату