po pochylosci, tak zeby trafily na przycisk.
Najsmieszniejsze bylo to, ze tak naprawde nikt nie lubil kokosowego orzecha ani kokosowego mleka. Ale wszyscy musielismy udawac, ze lubimy, by nacieszyc sie zwyciestwem.
Rywalizacja miedzy Luna Parkiem i Steeplechase trwala od zalozenia obu wesolych miasteczek na przelomie stuleci. Wypadly mi z glowy nazwiska dwoch mezczyzn, ktorzy przyczynili sie do spektakularnego otwarcia Luna Parku kilka lat po Steeplechase, ale Wesole Miasteczko Steeplechase bylo dzielem wylacznie jednego osobnika, niejakiego George'a C. Ti-lyou. Tilyou byl urodzonym przedsiebiorca. Jako chlopak zaczal akumulowac kapital, sprzedajac zachwyconym letnikom fiolki z piaskiem Coney Island oraz buteleczki z tutejsza morska woda. Nawet ludzie, ktorzy mieli u siebie wlasne plaze, wracali do domu z drogocennym piaskiem i morska woda z Coney Island. Na pomysl ustawienia pierwszego na Coney diabelskiego mlynu wpadl, gdy zobaczyl podobny obiekt na Wystawie w Chicago w roku 1893, gdzie spedzal miodowy miesiac. Kazal wzniesc o polowe mniejsza kopie i od samego poczatku budowy reklamowal ja jako najwieksza na swiecie. Kiedy jego pierwsze wesole miasteczko spalilo sie doszczetnie w jednym z pozarow nawiedzajacych co jakis czas Coney Island, zaczal blyskawicznie odrabiac straty, wpuszczajac ludzi za oplata dziesieciu centow, aby mogli obejrzec dymiace zgliszcza. „Jesli Paryz jest Francja – stwierdzil podobno – w takim razie Coney Island miedzy czerwcem i wrzesniem jest calym swiatem'. Troche przesadzil. Tilyou zmarl w roku 1914, dziewiec lat przed moim narodzeniem. Pochowano go na cmentarzu Greenwood w Brooklynie i wiedzielismy o nim tylko tyle, ze jego nazwisko nosi Steeplechase Park oraz jedno z naszych przestronnych kin i ze przy Surf Avenue naprzeciwko wesolego miasteczka stoi badz tez stal kiedys jego rodzinny dom. Byl to cofniety od ulicy, kilkupietrowy drewniany budynek, z rodowym nazwiskiem TILYOU wyrytym na pionowej sciance najnizszego z kamiennych stopni prowadzacych na ganek. Litery zapadly sie juz prawie do polowy w ziemie przy skraju chodnika. Musielismy ogladac ten dom i ten napis w drodze do kina. Nie przyszlo nam do glowy, ze facet nie zyje. Nie przyszlo nam do glowy, ze kiedykolwiek zyl. Nie myslelismy o nim nigdy jako o czlowieku z krwi i kosci. Nazwisko Tilyou nie przystawalo po prostu do jakiejkolwiek osoby, podobnie jak rownie nierzeczywiste nazwisko Loew.
Z dwoch wesolych miasteczek Luna Park jednoglosnie uwazano za lepszy i sklonni bylismy lekcewazyc kazdego, na ogol pochodzacego skadinad, kto zachwycal sie Steeplechase. Moglismy co najwyzej zgodzic sie, ze jest „w porzadku' – nieuczciwoscia byloby twierdzic, ze jest „do dupy'. Wchodzac do Luna Parku, mielismy wrazenie, ze jest tu o wiele wiecej wolnej przestrzeni i ciekawych rzeczy do obejrzenia. Architektura byla fantastycznym, niemal koszmarnym pomieszaniem stylu mauretanskiego i bizantyjskiego w cyrkowo-klaunowych kolorach kredowej bieli i wisniowej czerwieni, z czarnymi i jaskrawozielonymi ornamentami na minaretach, wiezyczkach i cebulastych kopulach. Co kilka godzin w niewielkim namiocie odbywal sie pokaz cyrkowy, ktory mogli obejrzec wszyscy znajdujacy sie akurat w Luna Parku. Zaczynal sie od krotkiej parady kilku apaycznych sloni i innych wykonawcow, przy akompaniamencie bebnow i muzyki na trabce i puzonie. Pamietam wykonywany na dworze z duzej wysokosci skok do wody, daje slowo, ze pamietam; ktos skakal z wysokiego pomostu do tyciego baseniku i przysiegam rowniez, ze widzialem mezczyzn i kobiety wystrzeliwanych na pokazna odleglosc z armaty i ladujacych w sieci cztery albo piec razy w ciagu dnia.
Luna Park zaczynal sie od wodnej zjezdzalni o nazwie Szus w Dol, ktora przyjemnie bylo obejrzec, a takze zaliczyc. Plaskodenna lodz zsuwala sie po sliskiej od wody pochylosci, po czym wpadala z wielkim pluskiem do wielkiego basenu na dole i przybijala do brzegu. Najzabawniejsze bylo niestety czekanie na wlasna kolejke. Obok znajdowala sie Podniebna Mila, najwyzsza diabelska kolejka na Coney Island. Boze, ale byla wysoka! Niesamowity byl widok dlugiego sznuru wagonikow, ktore wjezdzaly na szczyt przed pierwszym zjazdem. Ogarniety podziwem i groza, dlugo zbieralem odwage, zeby zaliczyc ja po raz pierwszy w wieku jedenastu lub dwunastu lat. Bylo czyms oczywistym, ze kazdy chlopak, ktory chcial sie uwazac za doroslego, musi wczesniej czy pozniej przejechac sie Podniebna Mila, tak jak zrobili to przed nim starsi; byl to kolejny stopien inicjacji. Analizowalem czekajace mnie wyzwanie z pragmatycznym i stoickim spokojem, ktory pomogl mi zachowac zimna krew w przytrafiajacych sie potem innych niebezpiecznych sytuacjach i z ktorym dawno temu postanowilem potraktowac nieunikniony proces umierania; jesli inni umarli i nic im sie nie stalo, ja tez chyba to potrafie.
Jak sie okazalo, Podniebna Mila nie byla wcale taka straszna – po pierwszym razie. Choc wysoka, byla calkiem lagodna, nawet w przyblizeniu nie tak szybka, kreta i telepiaca jak Tornado, Piorun lub, najwspanialszy z nich wszystkich, Cyklon, ktory wszyscy zostawiali sobie na sam koniec, jako ostateczne spelnienie snu o roller coasterze. Szykowalem sie do pierwszej jazdy na Cyklonie przez rok albo dwa, przyzwyczajajac sie do mniejszych kolejek i coraz bardziej je lekcewazac. Najlatwiejsza z nich byl dziecinny obiekt w Steeplechase. Niezbyt ciekawy, nie powinien sie raczej znalezc w tym porzadnym skadinad wesolym miasteczku; z wyjatkiem kilku wybojow na samym koncu – wybojow, nie podskokow – nie oferowal zadnych niespodzianek. W Luna Parku mieli o wiele lepsza nieduza kolejke o nazwie Smocza Gardziel, ktora, co bylo czyms nowym, przebiegala na pewnym odcinku pod dachem i czesciowo w ciemnosci. Nie jestem pewien, jak szybko zaliczylem potem Tornado i Pioruna; byly to raczej predkie i turkoczace odmiany tego samego pierwowzoru, z kobietami krzyczacymi w autentycznym i udawanym strachu i mezczyznami, ktorzy rozdziawiali geby, udajac, ze sie smieja. Ale najpierw nadszedl dzien, kiedy zadebiutowalem na Podniebnej Mili, wspierany, jak to bylo w zwyczaju, przez kilku kolegow, ktorzy juz ja zaliczyli i zapewniali, ze to male piwo.
Nie tylko nie byla taka straszna, ale wkrotce stala sie nudna. Przez jakis czas eksperymentowalem, jezdzac w pierwszym, ostatnim i srodkowym wagoniku, i niebawem potrafilem z zamknietymi oczyma przewidziec dokladnie kazdy szus i zakret Podniebnej Mili – lepiej niz po latach udawalo mi sie kiedykolwiek z otwartymi oczyma czytac mape lotnicza podczas sluzby w silach powietrznych i udaje mi sie do dzis czytac mape samochodowa. W gruncie rzeczy czesto zaliczalismy te i inne kolejki z zamknietymi oczyma, starajac sie zazwyczaj na prozno poczuc dreszcz emocji. Wkrotce jedyna przyjemnoscia, jakiej doznawalismy w trakcie przejazdzki, byla mozliwosc pokazania podziwiajacym nas widzom, jak dzielnie poczynamy sobie w obliczu oczywistego niebezpieczenstwa.
Zadnego z nas, ani wtedy, ani pozniej, nie bylo nigdy stac na taka nonszalancje w stosunku do Cyklonu. Zwolniono mnie z wojska w maju 1945 roku – wojna przeciwko Japonii wciaz trwala, kiedy nasz rzad rozpoczal demobilizacje – i znalazlem sie z powrotem w domu, nie majac wiekszego pojecia, czym zajac sie w ciagu dnia. Pogoda byla piekna. Wszystkie piwniczne kluby umarly smiercia naturalna. Wolny jak ptak, ruszylem Surf Avenue w cywilnych spodniach i wojskowej polowej kurtce, szukajac jakiegokolwiek starego znajomego, z ktorym moglbym sie razem zabawic.
W wyniku szczegolnego polaczenia pecha i fartu znalazlem sie wsrod pierwszych zwolnionych do cywila na mocy swiezo wprowadzonego systemu punktowego. Pech polegal na tym, ze stracilem wiekszosc kieszonkowego, grajac w kosci lub w karty w bazie w San Angelo w Teksasie i w zwiazku z tym bylem pod reka w weekend, kiedy przyslano rozkaz zwolnienia pewnej liczby oficerow. To ostatnie bylo usmiechem losu. Kiedy dotarlem do domu, wszyscy, ktorych znalem w sasiedztwie, najwyrazniej jeszcze nie wrocili. Idac Surf Avenue, spostrzeglem nagle Daveya Goldsmitha, ktorego nie widzialem od trzech lat. Przyjechal do domu na urlop i przyswiecal mu ten sam cel co mnie, to znaczy szukal kogos, z kim moglby zaszalec. Usciskalismy sie serdecznie, po czym ruszylismy szybko, prawie biegiem do wesolego miasteczka w poszukiwaniu dawnych czasow i naszego oddalajacego sie dziecinstwa. W szkole radzilem sobie lepiej od Daveya, ale wszedzie poza tym byl ode mnie sprytniejszy i bardziej pewny siebie. (Kiedy sie z nim ostatnim razem widzialem, byl wlascicielem fabryczki produkujacej wstazki do kapeluszy, w ktorej pracowal od ukonczenia szkoly sredniej). U slynnego Nathana przelknelismy kilka hot dogow oraz dwie torebki jego niezrownanych frytek i poczulismy sie rzeczywiscie jak w dawnych czasach. Nawet lepiej, poniewaz mielismy teraz dosc forsy, zeby fundnac sobie wszystko, na co mielismy ochote. (Jako oficer sil powietrznych, pelniacy sluzbe bojowa za oceanem, wysylalem do domu mase szmalu). Kiedy poszlismy na wieze spadochronowa, ponownie bylem spiety i zemocjonowany przez kilka sekund, ktore poprzedzaly calkiem zwyczajny skok wewnatrz ochronnej siatki. Spadajac zastanawialem sie, dlaczego ktos chcialby skoczyc stad jeszcze raz. Wrazenie, jakie wywieral Cyklon, nie oslablo z uplywem lat – o ktore postarzal sie zarowno Cyklon, jak ja. Przejechalismy sie nim raz. Nie wiem, co robil Davey, ale ja trzymalem sie z calej sily poreczy w trakcie dzikich szusow i wirazy i wylazlem z wagonika z lomotem w glowie i zdretwiala szyja. I natychmiast, nie potrzebujac ubierac tego w slowa, zdalem sobie sprawe, ze ta czesc mojego zycia jest juz bezpowrotnie skonczona. Po szescdziesieciu misjach bojowych stalem sie selektywny w wyborze przygod i nie mialem watpliwosci, ze nigdy nie nabiore ochoty na przejazdzke ta ani jakakolwiek inna diabelska kolejka. Davey Goldsmith moze i o tym marzyl, ale Joey Heller nie. Skonczylem dwadziescia dwa lata, wkrotce mialem wstapic w zwiazek malzenski i bylem za stary. Niczym ktos o wiele starszy, doznalem juz bowiem przedtem podobnego poczucia straty, uswiadomilem sobie ze smutkiem, ze rozstaje sie na zawsze z czyms drogocennym, i jednoczesnie rozstawalem sie z tym czyms z olbrzymia ulga. Satysfakcje sprawia czesto pozegnanie rowniez z dobrymi