zlapac oddech, podbudowac morale i uzupelnic zuzyte zapasy energii. Potem, za ogolna zgoda, ruszalismy nie w strone boi, lecz prosto przed siebie, liczac na to, ze prad poniesie nas ku unoszacemu sie na wodzie obiektowi. Plynelismy niespiesznie, na zmiane pieskiem i wygodna odmiana stylu bocznego. Posuwajac sie naprzod, prowadzilismy urywana rozmowe, ktorej wylacznym celem, choc nie mowilismy tego glosno, bylo wzajemne dodanie sobie odwagi. Im dalej znajdowalismy sie od brzegu, tym bardziej staralismy sie trzymac razem. Stopniowo zblizalismy sie do boi dzwoniacej. Nie byl to jakis nadzwyczajny wyczyn, naprawde; wymagal bardziej cierpliwosci niz hartu ducha – chlodnej cierpliwosci. Pracowalo sie po prostu spokojnie nogami i rekoma i spokojnie rozmawialo; po jakims czasie mozna bylo rozroznic znaki na czerwonej farbie i bylo sie prawie u celu. Niepokoj mogl pojawic sie tylko, kiedy czlowiek obejrzal sie, zobaczyl kurczacy sie, miniaturowy brzeg i uswiadomil sobie – jesli mial tak niespokojna wyobraznie jak ja – jak daleko jest ewentualna pomoc. Nagle wszystko, co normalnie bylo duze, stawalo sie takie malutkie! (Dzisiaj samo przypomnienie tego lilipuciego obrazu wystarcza, zeby przeszedl mnie dreszcz). Oczywiscie na jakas pomoc mozna bylo zawsze liczyc ze strony plynacych obok kolegow. A prad przez caly czas niosl nas coraz blizej. Kiedy znajdowalismy sie jakies pietnascie albo dwadziescia jardow od boi, zmienialismy styl na dynamiczny, jak go wtedy nazywalismy, australijski kraul, i mlocac wsciekle wode, pokonywalismy blyskawicznie pozostala czesc dystansu. Dotarlszy do celu, wdrapywalismy sie na platforme i hustajac sie parami po obu stronach, uruchamialismy z triumfem dzwon, zeby zwrocic na siebie uwage calej plazy. Rewelacyjny byl widok spienionych fal, ktore rozbijaly sie o podstawe boi.

Droga powrotna nigdy nie miala w sobie tego dramatyzmu, ktory ekscytuje mlodego chlopca podejmujacego meskie wyzwanie, glownie dlatego, ze, jak sadze, z kazda minuta nie oddalalismy sie, lecz wracalismy w bezpieczne miejsce. I tym razem naszym celem byla dluga na kilka mil plaza, ktorej nie sposob bylo ominac. Ale kiedys pewien chlopiec w czteroosobowej grupie bardzo sie zmeczyl i oznajmil, ze nie da rady wrocic. Bez wiekszego pospiechu, nawet bez poczucia jakiegos realnego niebezpieczenstwa, kazdy z nas zlapal go po prostu za jakas czesc ciala i wspolnie doholowalismy go wystarczajaco blisko trzeciego pala, zeby zdolal przeplynac samodzielnie kilka ostatnich jardow. Nikt sie tym specjalnie nie przejal. Nie sadze, bysmy zdawali sobie sprawe, ze wlasnie uratowalismy mu zycie; tak naprawde nie wierzylismy, ze mogl utonac.

Nie przypominam sobie jednak, bym poplynal kiedys po tym wydarzeniu do boi. Watpie rowniez, zeby on to zrobil. Nazywal sie Irving Kaiser, ten sam Irving Kaiser, ktory mieszkal pietro nizej – o rok mlodszy i chudszy ode mnie, a ja bylem dosyc chudy – ten sam, ktorego szesc lat pozniej zabil we Wloszech pocisk artyleryjski. Jego smierc zasmuca mnie bardziej teraz, kiedy o tym pisze, niz, jak sadze, pozwolilem, by zasmucala mnie, gdy sie o tym dowiedzialem i nawet potem, gdy wrocilem na Coney Island i widywalem sie czesto z jego matka. Mysle, ze nauczylem sie juz wowczas tlumic bolesne emocje. Jestem zywym dowodem przynajmniej czesciowej slusznosci freudowskich teorii represji i nieswiadomosci, a piszac w ten sposob tutaj i w innych ksiazkach, ktore wydalem, byc moze rowniez teorii zaprzeczenia i sublimacji.

Dzisiaj nie poplynalbym tam za milion dolarow wolnych od podatku, chociaz nie watpie, ze bez trudu pokonalbym dystans tam i z powrotem. Powodem jest moja wciaz nie okielznana wyobraznia.

Moj brat nie przypominal sobie w ogole epizodu z samochodem, kiedy kilka lat temu poruszylem ten temat podczas jednego z rzadkich seansow niemrawych rodzinnych reminiscencji. Dzieki lagodnym korektom, jakich dokonal w jego percepcji czas, w wielkodusznej pamieci Lee bylem zawsze „grzecznym chlopcem' i choc skonczylem dawno szescdziesiat lat, dla niego nadal nim pozostalem. Byl dumny ze mnie i ze swojego syna Paula, ktory zrobil kariere jako agent doradztwa personalnego, a pozniej producent telewizyjny. Razem zrealizowalismy sen o sukcesie, ktory bez watpienia wysnil dla samego siebie.

Ja jednak pamietam wyraznie. Byla ciemna noc i kiedy zobaczylem Lee, ktory wyszedl z domu, by mnie zlapac i zaprowadzic na gore do lozka albo do wanny, blyskawicznie i beztrosko przeobrazilem swoje nieposluszenstwo w uliczna zabawe w poscig. Byl ode mnie starszy i szybszy, ale ja bylem zwinny i mialem na nogach tenisowki. Uskakujac i robiac zwody w lewo i w prawo, zmuszalem go do irytujacej pogoni z jednej na druga strone ulicy, zanoszac sie niepohamowanym smiechem za kazdym razem, gdy udalo mi sie umknac. I nagle oslepily mnie reflektory, rozlegl sie potworny zgrzyt hamulcow i moja wesolosc skonczyla sie, gdy obaj znalezlismy sie na zderzaku samochodu, ktory zatrzymal sie w miejscu o ulamek sekundy wczesniej.

Wspomne tu o jeszcze jednym incydencie, gdy, mowiac gornolotnie, o malo nie wyprawilem na tamten swiat siebie i jeszcze jednego czlonka naszej rodziny. Byl to figiel, ktorego zadne z nas nie zapomnialo, ale nawet dzisiaj robi na mnie mniejsze wrazenie niz na innych.

Przy naszym budynku stal tuz przy krawezniku slup telefoniczny z wbitymi po obu stronach hacelami, ktore mialy ulatwic monterowi wspiecie sie na siodelko przy skrzynce naprawczej zawieszonej na wysokosci mniej wiecej drugiego pietra. Nietrudno bylo sie po nich wdrapac, jesli dotarlo sie do punktu startowego, solidnego drewnianego kloca przybitego do slupa jako pierwsze oparcie dla nogi, mniej wiecej trzy stopy nad ziemia. Odkrylem, ze jest to calkiem latwe, pewnego dnia, gdy kolega podsadzil mnie na pierwszy stopien, i zaczalem sie wspinac, lapiac sie kolejnych haceli i opierajac na nich stopy. Zasiadlszy na gorze na siodelku, zorientowalem sie z radosnym zdumieniem, ze zagladam przez otwarte okno prosto do naszej kuchni. Zobaczylem tam matke, ktora krzatala sie przy piekarniku zaledwie kilka stop ode mnie.

– Czy moge dostac szklanke mleka? – zapytalem swoim najbardziej niewinnym glosikiem.

Wyraz kompletnego oslupienia, nastepnie zas czystej grozy, ktory ukazal sie na jej twarzy, gdy sie odwrocila i zobaczyla mnie zawieszonego w powietrzu tuz za oknem, wywarl na mnie tak silne wrazenie, ze ja rowniez o malo nie skonalem ze strachu. Moze to wlasnie wowczas matka po raz pierwszy wyglosila poglad na temat mojego poczucia humoru, poglad, ktory powtarzala pozniej wielokrotnie z matczynym zdziwieniem i podziwem, potrzasajac przy tym czesto z przerazeniem glowa.

– Masz (on ma) pokrecony umysl.

Wyraz jeszcze wiekszego oburzenia i oslupienia zobaczylem na jej twarzy, kiedy innym razem, patrzac jej prosto w oczy podczas jednego z moich dziecinnych atakow zlosci, nazwalem ja bekartem.

Uwazalem blednie, ze skoro nie zna zbyt dobrze angielskiego, nie uslyszala nigdy przedtem tego brzydkiego ulicznego slowa i nie bedzie miala pojecia, co oznacza, w nie wiekszym przynajmniej stopniu, niz wiedzialem to ja sam. Przekonalem sie natychmiast z przerazeniem, ze jestem w bledzie. Zabraklo jej powietrza i dala chwiejny krok do tylu. A ja zdalem sobie natychmiast sprawe, ze juz nigdy nie chce zobaczyc na jej twarzy tak glebokiej urazy. Modlilem sie, zeby nigdy nikomu nie powiedziala.

Bylo jeszcze jedno wydarzenie, ktore chcialem zachowac w tajemnicy. Krecac sie samemu po kuchni i jak zwykle czujac, ze ssie mnie w zoladku, znalazlem w kredensie glowke czosnku z kilkoma oderwanymi zabkami. Pomyslalem, ze jesli zjem jeden albo dwa, na pewno nikt sie nie dowie. Wkrotce sie dowiedzieli. Wszyscy. W ciagu najblizszych kilku dni dowiedzieli sie nawet ci, ktorzy mieszkali po drugiej stronie ulicy.

3. Sea Gate

Sea Gate, lezaca na zachodnim krancu nadmorskiej brooklynskiej drzazgi, przeoranej i wyplutej przez ustepujacy lodowiec pod koniec ostatniego glacjalu, pojawi sie na kartach tych annalow z racji dwoch pozniejszych i bardziej dramatycznych wydarzen – pozaru oraz uczucia – a takze domniemanych zwiazkow, jakie lacza ja z dygnitarzem Alfredem E. Smithem, ktorego obecnosc odnotowano tu latem w trzeciej dekadzie tego stulecia. Innym slynnym mieszkancem Sea Gate byl wczesniej John Y. McKane, polityczny watazka i samozwanczy szef policji Coney Island, pilnujacy, by wszystkie tutejsze sprawy zalatwiane byly w preferowany przezen pokojowy sposob, az do momentu gdy sam zostal przeswietlony przez wyzsze wladze, nastepnie zas oskarzony, osadzony i osadzony.

Plotki o finansowym zaangazowaniu Alfreda E. Smitha w rozwoj Sea Gate moga byc bezpodstawne, on sam jednak istnial naprawde. Al Smith, wczesniej bardzo popularny demokratyczny gubernator stanu Nowy Jork, byl pierwszym katolickim kandydatem – niestety przegral – na prezydenta. Rzadki okaz, z powodu, jak czytalem, niecheci do wykorzystania swego stanowiska w celu nabicia sobie kabzy, zostal w pozniejszym czasie wyzyskany, z racji posiadanych kontaktow i prestizu, przez bardziej dalekowzrocznych ludzi, zainteresowanych zyskownymi inwestycjami w nieruchomosciach. Jedna z nich byl Empire State Building. Innym przedsiewzieciem, ktore przypisuje mu lokalna tradycja, jest zalozenie Stowarzyszenia Sea Gate w celu nabycia oraz konsolidacji dzialek na zachodnim skraju Coney Island i przeksztalcenia tego pierwszorzednego terenu w luksusowe nadmorskie osiedle, zagladajace skromnie do wejscia nowojorskiego portu, z Atlantykiem po jednej i spokojnymi wodami

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату