zatoki po drugiej stronie. Byla to miejscowosc, gdzie prym dzierzyli wlasciciele domow, zamknieta dla obcych, z wlasnymi silami policyjnymi, strzegacymi bram przy obu wjazdach, i wysokim ogrodzeniem z siatki, ktore wzniesiono na granicy prywatnych posiadlosci i pozostalej czesci Coney Island.

Sea Gate zaczyna sie tam, gdzie koncza sie promenada i aleje Coney Island. Ogrodzenie z siatki biegnie daleko, siegajac skraju wody zarowno podczas odplywu, jak i przyplywu, i tworzac barykade, ktora manifestacyjnie dzieli tych w srodku od tych na zewnatrz. Jej istnienie bez watpienia narusza prawo federalne, na mocy ktorego morskie plaze stanowia zazwyczaj teren ogolnie dostepny. Latem, w odleglosci mniej wiecej poltorej mili, na przeciwnym krancu Coney Island bilo serce slawetnej dzielnicy rozrywek, z miliardami elektrycznych zarowek Luna Parku, Steeplechase i setkami innych atrakcji. Nowa spolecznosc Sea Gate odseparowala sie tak skutecznie, jak to bylo mozliwe bez odplyniecia na pelne morze, od zgielku tlumow, a takze ich sezonowych rozrywek i ewoluujacych obok imigranckich subkultur.

Podobnie jak w innych znanych mi miejscach, powolanie „stowarzyszenia' oznacza jego dyktat wobec wczesniejszych mieszkancow w celu ograniczenia kregu posiadaczy i ustalenia warunkow najmu zgodnych z wymaganiami aktualnie urzedujacego zarzadu. Z poczatku prawdopodobnie nie akceptowano tam Zydow ani Wlochow. Siatka przecinajaca plaze i aleje oraz policjanci przy wjezdzie byli oczywiscie nie po to, by zatrzymac mieszkancow w srodku, lecz aby nie wpuszczac wscibskich wedrowcow z zewnatrz. Stanowili rowniez element stalej i niezbyt subtelnej semiotyki podzialu klasowego. Zakaz zakladania wszelkiego rodzaju sklepow procz wzgledow estetycznych wynikal z dosc chlodnej determinacji wczesnych osadnikow, pragnacych zdystansowac sie od niemal wszystkiego, co istnialo na Coney Island, i calkowicie uniezaleznic od uslug, ktore mozna bylo znalezc na zewnatrz. W Sea Gate nie bylo ani jednego sklepu, gdy niczym Kolumb w Indiach Zachodnich albo krepy Cortez u szczytu swojej slawy w Darien, „odkrylem' ten nowy swiat; niewygody, jakie musialy cierpiec rodziny, ktore tam poznalem, byly liczne i dokuczliwe. Bog jeden wie, co robili ci wczesni osadnicy, kiedy bolala ich glowa albo chcieli przyciac wlosy. Aspiryne mozna od biedy przyniesc w kieszeni, ale nie schowa sie przeciez do kieszeni fryzjera, a mieszkancy Sea Gate z cala pewnoscia nie wybraliby sie na Coney Island, aby skorzystac z uslug Maxa, ojca Danny'ego Byka. Dojezdzajac tam, na lato lub jako stali mieszkancy, musieli zabrac ze soba duzo rzeczy niezbednych do zycia, a nie jezdzili przeciez metrem ani tramwajem. Przed zbudowaniem autostrad i tunelu Brooklyn-Battery podroz automobilem z Manhattanu i jeszcze dalszych miejsc nie byla szybka.

Ich awersje do spoufalania sie z tymi po drugiej stronie plotu latwo wyjasnic ustalona i zasluzona reputacja Coney Island jako „miejsca zabaw biedoty'. Biedakow maja w pogardzie nawet ich rodzeni bracia, naucza w wiecej niz jednym miejscu Biblia, a posrednie potwierdzenie tej prawdy mozna dostrzec w przejawianej niemal przez nas wszystkich tendencji do wyniesienia sie stad tak szybko, jak to tylko mozliwe. Nie zawedrowalismy jednak zbyt daleko. I wracalismy tu czesciej niz do innych miejsc, zeby sie rozerwac, a nasze zycie towarzyskie opieralo sie na przyjazniach z ludzmi, ktorzy tu mieszkali, i funkcjonujacych jeszcze klubach z patefonami, sofami, kanciapami i karcianymi stolikami.

Pozar, ktory widzialem w Sea Gate, byl moim pierwszym pozarem, jesli nie liczyc malych kontrolowanych ogni, wzniecanych z polamanych skrzynek po owocach i jarzacych sie w kazdy letni wtorek na plazy Coney Island niczym sygnaly wysylane w odpowiedzi na fajerwerki odpalane z lodzi zakotwiczonej przy koncu mola Steeplechase.

Siedzac przy tych naszych ogniskach zajadalismy upieczone w plomieniach, zapiaszczone i zweglone ziemniaki, ktore nie nadawaly sie do jedzenia, oraz skwierczace i spalone cukierki slazowe, ktory parzyly jezyk. Nazywalismy ziemniaki mickeys, choc sami nie wiedzielismy dlaczego. Po zgaszeniu ognisk sprzatalismy resztki i zostawialismy plaze czysta. Bylismy grzecznymi chlopcami, kiedy bylismy grzeczni. Balismy sie naszych nauczycieli, chociaz ich lubilismy, drzelismy, ze im pod-padniemy, i paralizowala nas sama mysl, ze bedziemy mieli klopoty w szkole.

Pozar w Sea Gate wybuchl w jasny dzien i to byl prawdziwy pozar.

Wielki pozar.

Razem z kolegami z bloku stalem na rogu Surf Avenue, gapiac sie z przejeciem na szeroka lune pomaranczowego ognia i kleby gestego dymu, najpierw czarnego, potem bialego, ktore zaslonily niski horyzont mniej wiecej pol mili od nas. Co takiego sie palilo? Jachtklub, powtarzali ludzie, ktorzy byli starsi i madrzejsi od nas. Nie slyszalem wczesniej tego slowa. Byl to, jak udalo mi sie ustalic pozniej, Atlantic Yacht Club, do ktorego przylgnela etykietka „szpanerskiego'. Ludzie bardziej ode mnie kompetentni potrafia z pewnoscia uscislic, co dokladnie moze oznaczac to okreslenie w odniesieniu do jachtklubu. Ja nie wiedzialem wtedy nawet, co to jest jachtklub.

Teraz, gdy mam o tym jakie takie pojecie, powracam pamiecia do tego pozaru i samego istnienia jachtklubu z przyjemnym rozbawieniem, ktore z uplywem czasu wcale nie maleje.

Jakim cudem jachtklub znalazl sie w tamtym czasie na Coney Island, pozostaje slodka tajemnica, ktorej nie zamierzam odkrywac na drodze zmudnych badan. Bardziej intrygujace sa moje domysly. Z pewnoscia Coney Island byla co najmniej tak samo odpowiednim miejscem na jachtklub jak budynek miedzy Madison i Fifth Avenue, przy Wschodniej Czterdziestej Siodmej na Manhattanie, gdzie obecnie miesci sie siedziba New York Yacht Club. Przede wszystkim blizej tu bylo do wody. Na tylach Coney rozciaga sie zatoka Gravesend, ktora, choc waska, jest przeciez akwenem wodnym. W podstawowce byli nawet tacy, ktorzy przechwalali sie, ze przeszli sucha noga zatoke w ciagu tych kilku dni, kiedy byla scieta lodem w zimie. Za zatoka znajduje sie zachodni brzeg wlasciwego Brooklynu, tworzacy jedno z obramowan olbrzymiego, wspanialego i obecnie w duzej mierze nieczynnego nowojorskiego portu. A jeszcze dalej w pogodne dni mozna z latwoscia dostrzec szare bryly kilku manhattanskich drapaczy chmur.

W zwiazku z tym liczona w milach czy tez wezlach odleglosc z miasta do Sea Gate jest mniejsza, gdy podrozuje sie morzem, a nie ladem, wiadomo zas, ze szajbusom, ktorzy uwielbiaja zagle i motorowki, na ogol nigdzie sie nie spieszy i w zasadzie nie maja co robic z czasem.

Istniejace w tamtych czasach towarzystwo okretowe, Iron Steamboat Company, utrzymywalo regularne polaczenie promowe miedzy Bartery na dolnym Manhattanie i molem Steeple-chase, dowozac gosci bezposrednio do wesolego miasteczka. Towarzystwo najwyrazniej prosperowalo, promy kursowaly bowiem do czasu, gdy z nadejsciem wojny Coney Island zaczela sie zmieniac i jej powab, mistyka nowosci oraz splendor nieodwolalnie odeszly w przeszlosc. Z punktow obserwacyjnych na naszej promenadzie i plazy moglismy przypatrywac sie przybijajacym i odplywajacym bialym parowcom z bocznymi kolami lopatkowymi, a takze sunacym przed nami powoli frachtowcom i olbrzymim oceanicznym liniowcom, ktore probowalismy zidentyfikowac na podstawie liczby kominow. Luksusowy transatlantyk „Morro Castle' stanal ktoregos dnia w plomieniach niedaleko od brzegu; mogl to byc moj drugi pozar na Coney Island, ale kiedy wybuchl, bylem gdzie indziej. Chodzilem jednak kilka razy, zeby obejrzec zniszczony kadlub, kiedy odholowano go na wody zatoki Gravesend (jak moglo sie w pierwszej chwili wydawac, calkiem odpowiednie miejsce spoczynku, nazwa Gravesend sklada sie bowiem z dwu posepnych angielskich wyrazow, z ktorych brzemiennego przeslania nie zdawalem sobie sprawy, poki nie zaczalem o tym pisac; z drugiej strony wiem dzisiaj, ze nazwa powstala calkiem niewinnie z holenderskich slow oznaczajacych ni mniej, ni wiecej tylko „panska plaze'). Podroz droga wodna do Sea Gate nie byla ani niebezpieczna, ani dluga i latwo wyobrazic sobie zeglarzy z przystani na Hudson i East River, a nawet w Westchesterze, w stanie Connecticut, oraz u wybrzezy Long Island, podnoszacych kotwice, by wziac kurs na Coney Island i Atlantic Yacht Club w Sea Gate.

Musieli zabierac za soba walowke albo jesc w restauracji jachtklubu, jesli taka byla, poniewaz w Sea Gate brakowalo nie tylko sklepow, ale i restauracji. W tamtym okresie Zydow nie przyjmowano prawdopodobnie do klubu. Ale Zydzi nie byli rowniez zeglarzami, w kazdym razie nie moi brooklynscy Zydzi, w zwiazku z czym mogla ucierpiec co najwyzej ich duma. W tych poprzedzajacych asymilacje czasach nie grali takze w golfa ani w tenisa i nie jezdzili na nartach. I rzadko kiedy sie rozwodzili; jesli ktorys mial na to ochote, musial zasiegnac jezyka, jak to sie robi.

Kiedy bylem juz dosc duzy, by dzieki uprzejmosci tego czy innego mieszkajacego w Sea Gate kolegi walesac sie po tym osiedlu, nie pozostal tam slad po szpanerskim jachtklubie, ktory sie spalil, ani zreszta po zadnym innym. Byl i zniknal. Modnym punktem stal sie teraz Park Lindbergha, wciaz pamietny z powodu pilota, ktorego nazwisko nosil, a dla mnie z powodu pierwszego uczucia, ktore tam przezylem. Park byl w zasadzie niewielkim skwerkiem – cala Sea Gate nie zajmuje duzej powierzchni – sluzacym niedojrzalym nastolatkom plci obojga jako jedno z kilku miejsc, gdzie w upalne noce odbywaly sie wesole zabawy. Kilku chlopcow z mojej druzyny skautow twierdzilo, ze dwie dziewczyny, ktore znalem z podstawowki, daja sie zlapac za piers, jesli poczeka sie grzecznie razem z innymi w kolejce. Jedna z dziewczat byla drobna i ladna. Druga wieksza i wesola. Zaczekalem na swoja

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату