jest w zimie wyludniona i ciemna dziura, po ktorej hulaja wiatry. Znani mi dobrze palacze marihuany siedzieli czesto w zimie, zeby sie ogrzac i pobyc razem, na klatce schodowej mojej kamienicy, ktora nie miala oczywiscie odzwiernego i byla otwarta dla kazdego, kto chcial wejsc. Znalem ten zapach. Znalem ich nazwiska. Nikt ich nie przeganial.
4 Praca
Z roznych prac, ktore wykonywalem przed pojsciem do wojska, tylko jedna, umundurowanego poslanca Western Union, byla jak na warunki Coney Island czyms egzotycznym. Zatrudnienie sie w charakterze pomocnika kowala bylo bardziej zaskakujace, ale zanim to zrobilem, przynajmniej kilkunastu innych moich ziomkow wyjechalo juz wczesniej na poludnie, aby pracowac w stoczni marynarki wojennej Norfolk w Portsmouth w Wirginii. Poki tam nie trafilem, nikt z nas nie podejrzewal, ze w dalszym ciagu zatrudnia sie kogos takiego jak kowal, i to nie na torach wyscigow konnych, lecz w supernowoczesnej wielkiej amerykanskiej stoczni. Zatrudnieni tam inni mieszkancy Coney Island pracowali w zawodach rownie niezwyklych jak nieprzewidzianych – pomocnikow instalatorow, maszynistow i blacharzy – w fabrycznych hangarach, ktore zajmowaly prawie caly plaski teren stoczni, z wyjatkiem suchych dokow, gdzie przy kadlubach statkow harowali bez przerwy malarze i takielarze. Nad glowna brama stoczni powiewal sztandar z napisem W jak WYDAJNOSC, zdobyty jeszcze przed moim przyjazdem.
Zakwaterowano nas w pojedynczych pokojach w rozleglym labiryncie jednopietrowych drewnianych barakow, ktore czasami zdawaly sie ciagnac bez konca. Troche starszy od nas facet z Coney Island, ktory mial juz papiery hydraulika, przyjechal tam swoim autem. Lepiej od nas oplacany i bardziej doswiadczony w sprawach mesko- damskich, szybko przygruchal sobie panienke, wesola pulchna mloda blondynka pracujaca w jednej z kawiarenek w miescie. Ktoregos wieczoru przywiozl ja na krotko do swojego pokoju w naszym baraku i nazajutrz kazano mu sie wynosic. Chlopak z innej czesci Brooklynu, z ktorym sie zaprzyjaznilem, tez wpadl w jakies klopoty z powodu dziewczyny. Pewnego popoludnia, gdy skonczylismy prace, przyjechala policja i zabrala go na przesluchanie; nastepnego dnia zniknely jego rzeczy oraz on sam i tak oto bez slowa pozegnania znalazl sie z powrotem w domu. Polaczylo nas glownie upodobanie do muzyki klasycznej. W spokojne wirginijskie noce lapalismy na malych radiach muzyke nawet z nowojorskiej stacji WQXR. Bedac niezbyt wytrawnymi melomanami, spieralismy sie z oburzeniem z bardziej doswiadczonymi krytykami, przedkladajacymi Bacha i Mozarta nad melodyjne romantyczne kompozycje Czajkowskiego i Cesara Francka, wowczas przez nas preferowane. Domyslam sie, ze od tego czasu jego smak rowniez sie wyrobil.
Musze zaznaczyc, ze to nie chec wykrecenia sie przed wojskiem zawiodla nas na poludnie do nalezacej do przemyslu obronnego stoczni w Wirginii, ktora nie dawala wcale odroczen zwyklym pomocnikom. Po Pearl Harbor nie znalem prawie nikogo, kto chcialby uciec przed sluzba. Nawet pulchny Marvin Winkler zapisal sie do piechoty morskiej, kiedy tylko osiagnal odpowiedni wiek. (Ozenil sie za to, zanim osiagnal odpowiedni wiek, przypomnial mi ostatnio; poniewaz nie mial jeszcze dwudziestu jeden lat, jego matka musiala towarzyszyc panstwu mlodym w urzedzie stanu cywilnego i swoim podpisem potwierdzic zgode na zawarcie aktu. Tego rodzaju rodzicielskiej autoryzacji nie wymagano od panny mlodej). Nie wynikalo to rowniez z patriotyzmu. Ani w wojsku, ani poza nim nie przypominam sobie zadnych patriotycznych apeli procz tych, ktore wystosowywala nasza oficjalna propaganda; te ostatnie podejmowane byly w ramach lekcji „wychowania obywatelskiego'. Do pracy w przemysle obronnym sklaniala nas raczej szansa kolosalnej podwyzki w stosunku do zarobkow, ktore moglismy uzyskac gdzie indziej: w stoczni dostawalismy dolara za godzine, pracujac osiem godzin dziennie i czterdziesci tygodniowo. Ponadto mozna bylo zarobic o piecdziesiat procent wiecej za nadgodziny w weekend: dwanascie dolcow dziennie, jesli chcielismy tyrac w sobote i niedziele, co dawalo razem szescdziesiat cztery dolary za siedmiodniowy tydzien pracy! W Nowym Jorku mielismy szczescie, jesli udalo nam sie zarobic dwadziescia dolarow tygodniowo; malo ktory z nas wyciagal wiecej. Trzydziesci bylo fortuna, i to fortuna, trafiajaca sie nielicznym szczesciarzom, ktorzy mieli wujow, starszych braci i szwagrow, prowadzacych intratny interes i mogacych ich zatrudnic.
W Wirginii juz na samym poczatku postanowilismy naturalnie zasuwac w weekendy, w ten sposob mozna bylo bowiem najwiecej zarobic. Pracowalismy fizycznie i to bylo cos nowego. Po kilku tych siedmiodniowych tygodniach pracy wyslalem do domu swoja fotografie, na ktorej wygladam (dla wyglupu staralem sie spotegowac to wrazenie) dosc zalosnie. Otrzymawszy je, cala rodzina stwierdzila, ze powinienem dac sobie spokoj i zwiac z Norfolk jeszcze szybciej, niz to ostatecznie zrobilem. Na zdjeciu wrocilem wlasnie z roboty w stoczni i jestem chudszy niz wtedy, gdy wyjezdzalem z Coney Island. Ubrany w nie uprasowane, za duze robocze spodnie i koszule oraz metalowy fabryczny kask, rzeczy, ktore wybral z przesadna troskliwoscia moj brat Lee – obaj kompletnie nie znalismy sie na tego rodzaju odziezy – mam zbolala trupia mine i podkrazone oczy. Lypiac chytrze w bok okiem, udaje, ze jestem skrajnie wyczerpany i ledwie trzymam sie na nogach. Ta poza nie byla calkiem falszywa. W kuzni naprawde dostawalismy w kosc. Temperatura byla wysoka, praca fizyczna na ogol ciezka, a smugi potu plamiace koszule i zlobiace twarz jak najbardziej prawdziwe.
Moja siostra przypomniala sobie niedawno inna, o wiele wczesniejsza historie zwiazana z moimi ubraniami, ktora zupelnie wyleciala mi z glowy. Rzecz dotyczy elegancko zapakowanej walizki i dwutygodniowego wakacyjnego obozu, na ktory, ku mojemu zdumieniu, zostalem wyslany. Zorganizowano go w ramach charytatywnej akcji dla ubogich miejskich dzieci. Prawdopodobnie dowiedzial sie o niej Lee, wyslal podanie w moim imieniu i zostalem zakwalifikowany. Oboz pamietam dosc dobrze, nie przypominam sobie jednak w zadnym kontekscie walizki. Moja rodzine zdumialo i ubawilo, ze po powrocie zapakowana byla dokladnie tak samo porzadnie jak przed wyjazdem. Nie przyszlo mi po prostu do glowy, zeby ja rozpakowac. Wyjalem lezaca na gorze szczoteczke do zebow, grzebien i sportowy stroj na pierwszy dzien i lacznie z tym, co mialem na sobie podczas podrozy, udalo mi sie jakos przetrwac cale dwa tygodnie. W koncu nikt nie kazal mi sie rozpakowywac, wyjasnialem.
I bez watpienia lepiej bylo w ogole nie ruszac walizki. Cale moje zycie wygladalo tak samo – o wiele latwiej bylo pozwolic, by inni ludzie zadbali za mnie o te sprawy. W ksiazce „Ostatni rozdzial' pisze o jednym z bohaterow, Yossarianie, ze nie potrafil poslac lozka i predzej umarlby z glodu, niz cos ugotowal. To czysta autobiografia.
Letni oboz, ktory mial byc frajda, stanowil dla mnie niezrozumiala i doznawana w samotnosci udreke, ktorej towarzyszyly nieustanne fizyczne uciazliwosci: prycza nie byla moim wlasnym lozkiem; musialem ja sam slac; rozpoczynalismy codziennie zajecia wczesniej, niz mialem na to ochote; balem sie pszczol; jezioro bylo zimne i mniej plawne niz ocean, do ktorego przywyklem, i mialo sliskie dno; wszedzie roilo sie od owadow, ktorych nie znalem. Ekologia lasu byla tajemnicza i malo pociagajaca. Jak ja sie cieszylem z powrotu!
Dowiedzialem sie znacznie pozniej, ze Mario Puzo mial podobne doswiadczenia w mniej wiecej tym samym wieku, ale jego reakcja byla diametralnie rozna od mojej. Oboz, na ktory go wyslano, sponsorowala inna organizacja charytatywna, Fundacja Swiezego Powietrza „New York Herald Tribune'. Puzo wspomina swoj pobyt w lesie jako byc moze najpiekniejszy okres w calym zyciu – do momentu, przypuszczam, kiedy bezsporny sukces odniosl „Ojciec chrzestny' (notabene, jego trzecia powiesc). Ale Mario uciekl na letni oboz z dusznego tygla i roztapiajacych sie w upale kocich lbow Hell's Kitchen na Manhattanie.
Ja mieszkalem na Coney Island.
Ciekawe, czy jest jakis zwiazek miedzy tym wyjazdem na oboz – moim pierwszym pobytem poza domem – i czarna rozpacza, jaka ogarnia mnie za kazdym razem, kiedy wybieram sie w doroslym wieku w jakas podroz. Te przejawy desperacji nie maja zadnego konkretnego powodu. Ale nienawidze pakowania, samej o nim mysli; nie znosze sie rozpakowywac. Juz na kilka tygodni przed wyjazdem zadreczam sie, dumajac, jaki zabrac garnitur, jakie buty beda pasowac do jakich spodni, jaki krawat jest dobry do tej czy innej koszuli oraz marynarki i jakie zabrac koszule. Jestem zdecydowany nie zabierac zbyt duzo bagazy i zawsze zabieram ich zbyt duzo. Przed wyjsciem z domu niepokoje sie, ze samochod odwozacy mnie na lotnisko albo dworzec kolejowy w ogole nie przyjedzie albo zepsuje sie po drodze, ze wsadze w zle miejsce albo zgubie swoj bilet lub paszport. W rezultacie pojawiam sie na ogol na lotnisku godzine wczesniej, niz ktokolwiek, lacznie ze mna, chcialby mnie tam widziec. Przychodzac na rozne spotkania, jestem zwykle bardziej punktualny niz zegar. Kiedy juz znajde sie na pokladzie samolotu i zajme bezpiecznie zarezerwowane dla mnie miejsce, wszystkie obawy ulatniaja sie i ogarnia mnie uczucie triumfu: sprawa, w zwiazku z ktora wyruszylem w podroz, jest juz uwienczona sukcesem. Nie boje sie samego lotu, lecz ulegajac przesadowi, ktory odrzucilem w dziecinstwie i do ktorego z rozmyslem wrocilem w