– Do nadludzi.
Maly wytarl spocone czolo.
– Dziekuje. Jakos nie mam ochoty. – Ostroznie poruszyl ramionami plecy niemilosiernie piekly, osmalone nozem wolnego.
– Kto im dal te noze? – spytal Kapitan.
– Sirgowie. Ktoz inny?!
– Ale skad sirgowie maja noze?
– Z przestrzeni.
Kapitan nie zrozumial, ale nie zadawal dodatkowych pytan – i tak nie otrzyma bardziej sensownej odpowiedzi. Nierozgarnietych i ciekawskich tu nie lubia.
– Dlaczego daja wolnym bron? Czy nie rozumieja, ze to niebezpieczne?
– Wiedza o tym, ale sirgowie sa przeciwko stabilizacji. To buntownicy.
Kapitan zamyslil sie. Ktoz moze sie buntowac w tym idealnie dopasowanym mechanizmie spolecznym? Wyglada na to, ze nie jest on tak idealnie dopasowany. Komus cos sie nie podoba, ktos probuje cos naprawic. Albo zniszczyc. Sirgowie. Ten czlowiek, ktory nazywal sie kolysaczem przestrzeni byl jednym z nich?
– Czy w Aorze jest ich wielu?
– Nie wiem – wzruszyl ramionami Wytrwaly – ale utrudniaja stabilizacje.
– To powstrzymajcie ich.
– Nie mozna. Sa nieuchwytni.
– Nawet dla was?
– My nie wladamy przestrzenia, a oni sa wladcami kolysan. Bawia sie mirazami. Nie rozumiesz tego.
Dlaczego? – mial ochote spytac Kapitan. O mirazach wiedzial na pewno wiecej niz Wytrwaly, ale na wszelki wypadek przezornie zamilkl.
– A mozna sie gdzies spotkac z sirgami? – zapytal Maly.
– Spotkasz sie. – Wytrwaly nadsluchiwal czegos. – Nawet, byc moze, bardzo predko.
Powiedzial cos swemu towarzyszowi, ale Kapitan nie „uslyszal” tej mysli, byla zablokowana.
– Chodzmy stad, juz nie jestesmy tu potrzebni. – Wytrwaly wzial Kapitana pod reke. – Bojka wkrotce sie skonczy, a poza tymi dwoma nikt wiecej nie mial nozy.
– Co sie z nimi stanie? – Kapitan wskazal ruchem glowy bezwladne ciala Hedonczykow.
– Pojda do przerobki.
– Kiedy?
– W nocy.
– Kto ich stad wezmie?
– Nie wiem. Rano ich juz nie bedzie. Tak jest zawsze.
Kapitan ruszyl w slad za gatrami. Ksor dawno juz zniknal w tlumie: wolal nie pozostawac w towarzystwie nadludzi, a Maly z jakiegos powodu zatrzymal sie na placu, uwaznie go obejrzal, jakby probowal cos zapamietac i omal nie zgubil swoich towarzyszy, ktorzy maszerowali w kierunku centrum miasta, rezygnujac z bajkowej teleportacji.
Tymczasem zacieklosc bojki juz wygasla, Hedonczycy rozchodzili znudzeni, obojetnie mijajac tych, ktorzy nie mogli wstac.
Rozdzial V
„Kto tu moze sie buntowac? – myslal Kapitan. – I jak? I po co? I przeciwko komu? Same znaki zapytania. Okazuje sie, ze logiczny az do znudzenia system Nauczyciela jest nielogiczny w samych swoich zalozeniach. Wszystko jest kontrolowane, tymczasem Aore niepokoja niekontrolowani sirgowie.” Wytrwaly sam to przyznal. Mimo to trudno uwierzyc w rewolucyjny charakter buntu sirgow. Jaki mieliby powod, czyzby system im sie nie podobal? Bzdura, niemozliwe: przywykli do niego w ciagu tysiacleci. Przeciez ten system to oni sami, i zniszczyc go – oznacza zniszczenie samych siebie. A takie samoposwiecenie jest raczej watpliwe. Najprawdopodobniej bunt jest celem samym w sobie, buntem z nudow, z «wszystkodozwolonosci», buntem dla buntu. Ktoz to wie? Moze za te buntownicze wyskoki doliczaja im hojna raczka jednostki info? Dlatego tez ich bunt nie wywoluje protestu i sankcji karnych, a jezeli chodzi o zakres informacji, to najprawdopodobniej jest on nawet wiekszy niz u nadludzi. Zreszta, to wszystko sa domysly”.
– Dokad idziemy? – spytal, nie wiadomo dlaczego szeptem, Maly. Kapitan wzruszyl ramionami. Wytrwaly, przejawszy mysl, odwrocil sie:
– Chcieliscie spotkac sie z sirgami. Idziemy do nich. Wiedza, ze przyjdziemy.
– Skad?
– Zawsze przychodzimy, kiedy urzadzaja polowanie na wiedzmy.
– Tkwimy w niewoli ziemskich skojarzen – mruczal do siebie rozdrazniony Kapitan – a dopoki nie uda sie nam od nich uwolnic, ni czorta nie zrozumiemy. Moze sirgowie to miejscowa inkwizycja? Nawet na Ziemi jednakowo brzmiace slowa moga miec w roznych jezykach rozne znaczenia. Wyzwolic sie od ziemskiego sposobu myslenia, nie porownywac, nie szukac analogii, moze wtedy rozgryziemy ten twardy orzeszek.
Milczacy do tej pory ksor, ktory, jak sie okazalo, podazal za nimi, jakis wyciszony w obecnosci nadludzi, ale ktory wbrew przypuszczeniom Kapitana nie probowal zniknac w tlumie, nagle dal o sobie znac:
– Nie pojde dalej.
– Dlaczego? – zdziwil sie Maly.
– Nie chce.
Ksor stal na skraju tunelu, nastroszony jak ptak, skurczony, z opuszczona glowa, patrzyl gdzies w bok i wydawalo sie, ze stal sie jakby nizszy. Najwidoczniej, czegos sie zlakl. Ale czego? Wokolo nie bylo nic strasznego, nic, co odroznialoby ten wlasnie pejzaz Aory od innych, juz widzianych. Ale ksor jeszcze raz stwierdzil stanowczo, ze nie chce im towarzyszyc i zniknal nagle, tak jak znikaly stoly, krzesla, wszystko co zywe i niezywe, ktoremu rozkazano znikac. Kapitan nawet sie nad tym nie zastanawial.
– Dlaczego wlasciwie uciekl? – Maly w zaden sposob nie chcial pogodzic sie z naglym zniknieciem ksora.
– Boi sie – wyjasnil Wytrwaly.
– Czego?
– Sirgow.
– Tacy sa straszni?
– Sam zobaczysz.
– A wy sie ich nie boicie?
– Nie.
Ale w zaprzeczeniu Wytrwalego byl moment wahania i Kapitan wyczuwajac, czy tez raczej podejrzewajac w tym jakas niepewnosc, zadal jeszcze jedno, podchwytliwe pytanie:
– Kto z was jest silniejszy, wy czy sirgowie?
Wytrwaly odpowiedzial nie od razu i na dobra sprawe nie byla to odpowiedz. Przeslana przez niego mysl byla lakoniczna i miala forme rozkazu:
– Tracimy czas. Sirgowie czekaja.
Rzeczywiscie czekali. Bylo ich czterech – wszyscy w jednakowych bialych chitonach, z jednakowymi przepaskami na czolach, ich usta byly tak mocno zacisniete, ze wargi tworzyly tylko waska linie –