bracia-blizniacy, ktorych nie sposob rozroznic. Siedzieli w kucki oparci dlonmi o ziemie kazdy w innym rogu duzego kwadratu. Byc moze, ktorys z nich byl owym pierwszym Hedonczykiem, ktorego Ziemianie spotkali w Aorze.
Wokolo nie bylo nikogo – ani ciekawskich widzow, ani przypadkowych przechodniow. Tylko posrodku placyku, w ktorego rogach zamarli nieruchomi, jak posagi sirgowie, stala niewielka grupa pieciu czy szesciu kobiet. Kapitan nie mogl ich dokladnie policzyc: cos mu przeszkadzalo, najprawdopodobniej to samo, co nie pozwalalo im uciec, ukryc sie przed niespodziewanym niebezpieczenstwem. Hipnoza? Nie, cos materialnego, kolyszaca sie mgielka, rozwodniona mgla, owijajaca kobiety przezroczystym kokonem. Wcale nie probowaly sie wyrwac, pogodzone z nieuniknionym losem, sparalizowane czyms jak narkoza.
Wytrwaly i jego towarzysz usiedli bezposrednio na dachu, nad zagadkowym placykiem, na ktorym mial sie odbyc ni to sad przejmujacy wszystkich wokolo strachem, ni to tajemniczy obrzed rytualny. Niemniej jednak nadludzie przyszli, wzgardziwszy niebezpieczenstwem, o ktorym najwidoczniej wiedzieli i z ktorym sie liczyli. Coz ich tu sprowadzilo? Prawa goscinnosci w stosunku do Ziemian, chec pokazania im wszystkiego, co w miescie zasluguje na uwage? Chyba nie, doszedl do wniosku Kapitan. Kosmonauci nie spotkali tu altruistow, a oprocz tego Ziemianie byli dla przedstawicieli wyzszych klanow Aory tylko wolnymi, niewyksztalconymi ludzikami ze znikomym zapasem tak wysoko cenionej tu informacji. Nie, zapewne to wlasnie strach sciagnal tutaj nadludzi. Czlowiek obdarzony wolna wola zawsze stara sie przelamac swa slabosc i Hedonczycy nie byli tu wyjatkiem.
Wszyscy trwali w bezruchu: kobiety bezwolnie, widzowie z wytezona uwaga, sirgowie beznamietnie, jak kaplani, ktorzy zastygli przed obrzedem w takich samych, hieratycznych pozach. A obrzed wlasnie sie zaczal.
Mgielka wokol kobiet stala sie wyrazniejsza, szklana kolba czy tez plastikowy worek. Rosl powoli, rozdymal sie, jego scianki rozpelzaly sie na boki i kobiety rowniez poplynely w powietrzu, pozbawione jakiejkolwiek opory.
– Cyrk – szepnal Maly, traciwszy Kapitana lokciem. Ale ten spojrzal na niego surowo: jezeli nie rozumiesz, to nie gadaj glupstw. Lecz trudno bylo zrozumiec to, co sie dzialo. Kobiety przerwaly lot, zamarly, powstrzymane jakims niewidzialnym ogrodzeniem areny i nagle cos jakby peklo w otaczajacej je przestrzeni, a moze to sama przestrzen przelamala sie na dwoje tworzac szklany cylinder przeciety po przekatnej. Widok byl do tego stopnia straszny i nieprawdopodobny, ze Kapitan na chwile zamknal oczy – maligna czy halucynacja? Ale to nie byla maligna. Razem z przestrzenia „przelamaly sie” i kobiety: cos niewidzialnego obcielo je od dolu, pozostawiajac tylko gorne polowy cial zawieszone w powietrzu. Dolne wyparowaly bez sladu, zniknely. Moze to efekt optyczny? Kapitan popatrzyl na siedzacych obok nadludzi: w ich zahipnotyzowanym spojrzeniu nie mozna bylo odczytac zadnej mysli. Ale milczace pytanie Kapitana zostalo „uslyszane”.
– One, te kobiety, juz nie zyja. Prosto stad poszly do sal regeneracyjnych.
– Dlaczego?
– Nikt nie moze wytrzymac zakrzywienia przestrzeni.
Kapitan az gwizdnal ze zdziwienia:
– Zakrzywienie przestrzeni! Bez hipergeneratorow? Bzdura, psiakrew! Psow na Hedonie nie bylo i okreslenia „psiakrew” Hedonczyk nie zrozumial. Nawet oczyma zamrugal, zaskoczony, ale nie zablokowal mysli.
– Bzdura to zrozumiale, ale nieprawdziwe. Zejdz na dol i sprawdz, jezeli sie nie boisz.
– Czego mam sie bac?
I ruszyl w strone krawedzi dachu. Maly poderwal sie rowniez, ale Kapitan go powstrzymal:
– Zostan, bohaterze. Pomozesz, jesli zajdzie potrzeba.
Byl juz na dole i szedl skrajem, starajac sie trzymac tuz przy scianie tunelu i jak najdalej od przezroczystej blonki hiperpola, w ktorej – widnialy juz tylko kobiece glowy. Nie odczuwal zadnego wspolczucia w stosunku do skazanych na zaglade. Gdyby go spytano, skad w nim takie okrucienstwo, zdziwilby sie. Dawno juz doszedl do wniosku, ze nie uwaza Hedonczykow za ludzi. Ludzi nie w biologicznym, ale moralnym aspekcie tego slowa. Mysl ta nie byla jeszcze sprecyzowana, nie uzyskala nalezytego ksztaltu i chwilowo wywolywala tylko dziwna obojetnosc, jakby przejeta od Wytrwalego i jego wspolbraci.
Teraz bardziej zainteresowala go techniczna strona zagadnienia: hiperpole wytworzone przez sirgow nie wiadomo w jaki sposob. Orientowal sie, ze takie zakrzywienie przestrzeni wymagalo kolosalnej ilosci energii. Jakiej energii i skad przekazywanej, takze nie wiadomo. Moze otrzymywali ja skads z zewnatrz, ze zdalnie sterowanego zrodla? Sirgow jest czterech, a wiec hiperpole ma cztery punkty oparcia. Ciekawe, co by sie stalo, gdybym usunal jeden z nich?
Kapitan podszedl bezszelestnie do jednego z sirgow i przykucnal za nim. „Dlaczego uwazani sa za nieuchwytnych? – pomyslal. – Przeciez mozna podejsc i wziac ich golymi rekami”.
I nagle uslyszal cudza, bezdzwieczna mysl:
– Nie radze. Mozesz siedziec z tylu, ale nie przeszkadzaj.
Kapitan az sie wzdrygnal, zaskoczony. Przeciez zablokowal mysl.
– Blokada nie jest dla mnie przeszkoda – znowu „uslyszal” – uprzedzam jeszcze raz: nie przeszkadzaj, bo bedzie zle. Kiedy doswiadczenie sie skonczy, odpowiem na wszystkie pytania.
– A wiec to jest doswiadczenie?
– Oczywiscie.
– Ludzie w charakterze krolikow doswiadczalnych.
– Nie wiem, co to znaczy „krolik”, ale to nie sa ludzie.
– A kto?
– Wiedzmy. Skazane. Tak czy owak trafilyby do sal regeneracyjnych.
– Dlaczego?
– Nie zgromadzily koniecznego zasobu informacji.
– Ale dlaczego „wiedzmy”?
– Nie przeszkadzaj.
Kapitan zastanowil sie, skad tu wiedzmy? Dlaczego sens, ktory nadaja temu pojeciu Hedonczycy, nabiera w swiadomosci Ziemianina takiego wlasnie znaczenia? Wiedzma to upostaciowanie sily nieczystej i, byc moze, jest to po prostu nazwa zlej, niegodnej przebywania wsrod ludzi kobiety. Moze tak wlasnie rozumieja to Hedonczycy? Smieszne. Chcemy przez jedna dobe poznac caly ten swiat, a przeciez nawet przez rok nie bedziemy w stanie odkryc wszystkich zagadek, okreslajacych zasady jego funkcjonowania. Nie chodzi tu o zagadki techniczne, ich rozwiazanie zalezy tylko od poziomu ziemskiej wiedzy, ale spoleczne, ktorych my, zadowoleni z siebie, nawet nie traktujemy powaznie. Przeciez pozornie wszystko widoczne jest jak na dloni, dostepne dla kazdego. Lecz dlon nagle zaciska sie w piesc i nie mozna rozprostowac jej palcow, nawet jezeli gospodarze sami wyciagaja do ciebie rece.
Tymczasem zdarzylo sie cos nieprzewidzianego. Towarzysz Wytrwalego skoczyl w dol. Nie zrobil tego bynajmniej ze wspolczucia dla skazanych, ani ze strachu przed tym, co dzialo sie na placu. Takich emocji jak zal czy wspolczucie Hedonczycy w ogole nie znali, a bali sie tylko o siebie, o swe prawo do nieograniczonych i niezakloconych zadan. Dlaczego wiec towarzysz Wytrwalego schwycil noz elektronowy? Moze po prostu chcial sprobowac swych sil w walce z godnym tego przeciwnikiem?
Cisniety celnie noz nawet nie zdolal doleciec do sirga. Przezroczysta blonka hiperpola rozciagnela sie, ugiela jak batut pod uderzeniem ciala, napiela sie, zawinela wokol atakujacego Hedonczyka jak kokon i wrocila z powrotem do sirga, „punktu oparcia”, ale juz pusta. Cialo towarzyszacego Wytrwalemu gatra zniknelo bez sladu.
– Co z nim zrobiles? – Kapitan chwycil sirga za ramie.
– Pusc mnie i poczekaj chwile: doswiadczenie zaraz sie skonczy. A gdzie jest tamten, nie wiem. Gdzies daleko.
– Zyje?
– Oczywiscie, ze nie. Czlowiek nie moze wytrzymac uderzen hiperpola.
Kapitan spojrzal ku gorze. Wytrwalego juz nie bylo, a Maly siedzial na krawedzi dachu, zwiesiwszy w dol nogi, jak chlopak na moscie nad rzeka. Brakowalo mu tylko wedki w reku.
– Gdzie jest Wytrwaly?! – zawolal Kapitan.
– Poszedl sobie. Nawet adresu nie zostawil.