Tutaj nikt nie zostawia adresu – skrzywil sie Kapitan – i nie chodza w goscie, to nie jest przyjete. Spotkaliscie sie, rozstaliscie sie i czesc. Przypadkowi towarzysze podrozy w przypadkowym swiecie”.
Zakonczono doswiadczenie. Hiperpole zniknelo. Zniknely i kobiety przerzucone poprzez zero przejscie do sali regeneracji. Sirg podniosl sie gestem przywolal pozostalych wspoluczestnikow. Podeszli i zaczeli wpatrywac sie w Kapitana nieruchomymi, podobnymi do brylek lodu, oczyma. „Ryby – pomyslal Kapitan – zimnokrwiste, drapiezne. Rekiny Aory”.
– Czego sie gapicie – zapytal grubiansko. – Nie widzieliscie takich?
– Nie widzielismy – przekazal odpowiedz sirg. – Tylko slyszelismy.
– Co slyszeliscie? – zainteresowal sie Maly, ktory tymczasem zszedl na dol.
– Jestescie w Aorze obcy, ale jestescie tez nietykalni. To rozkaz Nauczyciela.
– Kto wie o tym rozkazie?
– Tylko my, sirgowie.
– A inni?
– Inni? A po co maja wiedziec? Nie moga wam zaszkodzic. Jestescie silniejsi.
– Wiecie, skad jestesmy?
– Z zewnatrz. Pojdziecie sobie, kiedy sie wam znudzi.
– Co sie ma nam znudzic?
– Aora. Przyszliscie poznac miasto, ale wszystko jest dla was niepojete. To normalne. Nikt nie jest w stanie pojac systemu, jezeli nie zna zasady, na ktorej system ten zostal oparty.
– A wy znacie te zasade?
– Nie.
– Ale szczegoly mozna chyba jakos wyjasnic.
– Na to macie zbyt malo czasu. Do nocnego cyklu.
– Nie rozumiemy.
– Zaraz sie zacznie sciemniac. W nocy miasto spi i nikt nie wychodzi na ulice.
– Dlaczego?
– Nie wiemy. Tak bylo zawsze.
Czterej sirgowie znikneli niespodziewanie. Maly az sie wzdrygnal. Ciagle jeszcze nie mogl sie przyzwyczaic do sposobu poruszania sie w Aorze, czlowiek stal, rozmawial z toba – i nagle go nie ma, wyparowal. – Co bedziemy teraz robic?
– Pojdziemy do „Portosa” – zdecydowal Kapitan – mam wrazenie, ze ekspedycja sie skonczyla.
– A rezultat? Zaden?
– Co zrobic? To nie na nasz rozum, zeby pojac te maszynerie.
– Dlaczego maszynerie?
– A coz to moze byc innego wedlug ciebie? Mechanizm, dokladny i niezawodny. Nakrecili go i funkcjonuje, kreci sie, zgrzyta, nawet nie trzeba go oliwic.
– Perpetuum mobile?
– Wedlug koncepcji Nauczyciela – tak. Ale wiesz, chocby ze szkoly, ze perpetuum mobile nie ma i byc nie moze. Kiedys musi sie zatrzymac.
– Ciekawe, z jakiego powodu?
– Spytaj o cos latwiejszego. – Kapitan zasepil sie. – Popatrz, sciemnia sie. Pospieszmy sie.
– Boisz sie ciemnosci?
– Boje sie. Licho wie, co tu sie dzieje w nocy.
Ruszyli po dzwieczacym plastiku niebieskiego placu, myslac kazdy o swoim. Kapitan, niezadowolony z ich bezowocnej wyprawy; milczal, nie patrzac na towarzysza. Maly chwilami pochrzakiwal, jakby chcial cos powiedziec i nie mogl sie zdecydowac.
– Jakiz jednak czlowiek jest ograniczony – gniewnie burknal Kapitan. – Ukoronowanie wszystkiego, pan zycia, a gdy postawi sie go przed czyms niepojetym, ugrzeznie na mur.
– Ciagle filozofujesz – zauwazyl sceptycznie Maly – a cala ta twoja filozofia wynika z bezradnosci. Trzeba dzialac, a nie wdawac sie w rozwazania.
– No to dlaczego nie dzialasz, tytanie mysli?
– Goraczkowac sie, rzecz jasna, nie warto, ale mam jeden malenki umysl.
Slowa te zaniepokoily Kapitana: zbyt dobrze znal swego towarzysza, jego sklonnosc do nierozwaznych poczynan, ktorych pozniej sam czesto zalowal.
– Co wykombinowales? – spytal surowo.
Maly zmieszal sie:
– Niczego nie wykombinowalem. Czas do domu. Lulac.
„Portos” w dalszym ciagu stal tam, gdzie go pozostawili, otoczony metnawa blonka oslony silowej. Kapitan przekrecil wylacznik na bransolecie i blonka zniknela w gestniejacym zmroku, a emitor drgnal i skryl sie pod dachem.
– Wlaz – rozkazal Kapitan.
Maly znowu jakby sie zmieszal.
– Poczekaj – powiedzial – zostawilem promiennik. Rzucilem go, kiedy wmieszalem sie w te bojke.
– No to co, niech sobie lezy – wzruszyl ramionami Kapitan – w stacji mamy tego dobrego pod dostatkiem.
– Nie, nie, lepiej polece. Wroce szybciutko… Raz, dwa i z powrotem.
Przebiegl kilka metrow, zniknal, i w tej samej sekundzie zjawil sie na placu, na ktorym wraz z Wytrwalym wspolzawodniczyli w zrecznosci, likwidujac bezmyslna bijatyke.
Rozdzial VI
Zero przejscie natychmiast przenioslo go na plac, ktory, bezludny, cichy, tonal w niebieskim polmroku wieczoru. Pod tunelem lezaly pokotem martwe ciala zostawione na pastwe losu. Maly pragnal wyjasnic, co sie z nimi stanie. „Ciekawe, jak dlugo trzeba bedzie czekac? – pomyslal z obawa. – Po kwadransie Kapitan zaniepokoi sie i caly moj pomysl diabli wezma. Ale moze cos sie przydarzy, zanim tu przyjdzie? Czy warto bylo ryzykowac? Warto. Czegos sie dowiem, jezeli, oczywiscie, przezyje”.
Ulozyl sie jak najwygodniej na cieplym plastiku nawierzchni kladac dlonie pod glowe i znowu sie zamyslil. Podswiadomie ogarnelo go pragnienie, aby Kapitan zjawil sie, zanim rozpoczna sie tajemnicze wydarzenia, ktore rozgrywaja sie noca w miescie. Dostanie nagane, pare dni aresztu, ale nie bedzie sie narazal na zadne niebezpieczenstwo, bo, znajdzie dzieki temu wymowke: chcialem, ale mi przeszkodzono. „Wymowka tchorzy – westchnal Maly. – Jak sie, bracie, zdecydowales, to doprowadz rzecz do konca”.
…Pojawili sie na placu po jakichs pieciu, szesciu minutach – niespodziewanie i w sposob typowy dla Aory – znikad, z niczego. Na placu panowala ciemnosc, pusta i senna, az nagle zmaterializowaly sie w niej niewyrazne figurki w ubraniach niewiele jasniejszych od otaczajacej nocy. Maly nie mogl sie im przyjrzec jak nalezy: wiedzial, ze kazdy ruch zaradzi jego obecnosc. Wreszcie udalo mu sie dokladnie obejrzec grupke, moze nie karzelkow, ale po prostu niskich ludzi w krotkich kurteczkach o nieokreslonej barwie. Niesli oni dlugie, prostokatne ramy, podobne d ziemskich noszy.
Maly zacisnal powieki i natychmiast czyjes rece uniosly go, polozyly na czyms miekkim, uginajacym sie pod jego cialem i owo „cos”, kolyszac sie miarowo, poplynelo w nieznane.
Potem kolysanie ustalo. Nosze, czy co tam to bylo, zamarly na chwili i znowu ruszyly, ale tym razem rowno i plynnie, jakby na elastyczne tasmie transportera. Maly uchylil lekko powiek i znowu je zacisnal: tak gwaltowne bylo przejscie z gestej ciemnosci nie oswietlonego miasta w jaskrawo blyszczaca biel