– Zrozumiale – nad podziw wyraznie, bez cienia obcego akcentu, odparla po rosyjsku cala sala.

– A wiec, rozumiecie? – spytal ponownie Kapitan.

– Rozumiemy, rozumiemy.

– Tak czy nie?

– Tak, tak!

– Nauka w ekspresowym tempie – usmiechnal sie Kapitan i powiedzial do Bibla polglosem: – Zaczynamy druga lekcje. Najpierw wyjasnimy znaki: ja, ty, on, my, wy, oni. Prosciutkie.

Wyjasnili.

– Jeszcze jedna scenka. Robie kilka krokow, pan stoi. Mowie: „Ja ide, on nie idzie”, akcentujac „nie”. To samo z czasownikiem: „jesc” i „pic”. A teraz zwracam sie do audytorium: „Nie rozumiecie?”

– Rozumiemy – chorem odparla sala.

– Jednego nie pojmuje – szepnal Kapitan do Bibla – w jaki sposob oni tak latwo sobie to wszystko przyswajaja?

– Po pierwsze, emocjonalne echo. Po drugie, helmy. Widzi pan, oni wszyscy sa rowniez w helmach. Nalezy przypuszczac, ze niezbyt dokladnie odgadlismy ich przeznaczenie. Najprawdopodobniej wzmacniaja one rowniez sens wypowiadanego slowa i bezposrednio przekazuja obraz. Nazwijmy to umownie: cyberpatia.

Cy-ber-patia – powtorzyl wyraznie ich znajomy, siedzacy nie opodal, w pierwszym rzedzie. – „Nie helmy” niezrozumiale, „tak helmy” zrozumiale. Tylko helmy. Bez nich nie mozna.

– Przeciez nie wyjasnilismy im slow „tylko” i „nie mozna”. I odmiany zaimkow tez ich nie uczylismy – zdziwil sie Kapitan.

Zamiast Bibla odpowiedzial czlowieczek w niebieskiej kurtce.

– Wiele slow my rozumiec z rozmowy ty i on. – Wskazal kolejno ich obu. – Wy mowic wiecej, my rozumiec wiecej.

Kapitan gwaltownie odwrocil fotel w strone Bibla.

– O, to rozumiem, to jest kontakt. Jeszcze trzy lekcje i uczniowie beda mogli zdawac mature. Na piatke. Wszystko beda mowic i wszystko rozumiec. Trzy lekcje – powtorzyl, zginajac palce. – Trzy!

– Jedna – zaoponowal niebieskoskory i sam z kolei zagial jeden tylko palec. – Jedna. My rozumiec i slowa mysli. Mowic w mysli – widziec. A my – rozumiec.

– Maja juz teraz niezbedny zasob slow – powiedzial Kapitan do Bibla – tylko dlaczego ta nauka jest jednostronna? Bez wzajemnosci.

– Najwidoczniej sa bardziej od nas uzdolnieni lingwistycznie, no a poza tym jezyk ich jest, jak sadze, zupelnie dla nas niewymawialny i oni to zauwazyli.

– Dziwny jezyk. Albo przydechy, albo jodlowania. Jak u tyrolskich spiewakow.

– Niech sie pan uwaznie wslucha – powiedzial Bibl rozgladajac sie po amfiteatrze. – Slyszy pan? Zupelnie po ptasiemu. Jak w lesie. Klaskaja i poswistuja.

Jeszcze raz spojrzal na otaczajace ich fotele. Niebieskie kurtki siedzialy cicho, jak grzeczne dzieci, nie krecac sie i nie zmieniajac miejsc. Teraz Bibl mogl juz dostrzec pewne roznice w ich wygladzie. Nie bylo tu tej jednolitej mlodosci, jaka widzieli w sloneczno – zielonej szkole – otaczaly ich twarze mlodziencze i dorosle, niekiedy pomarszczone, a nawet i nie ogolone. Byly rowniez i kobiece – charakteryzowal je nieco wydluzony owal twarzy, drobniejsze rysy i kokieteryjna roznorodnosc krotko przystrzyzonych, chlopiecych fryzur. Kim oni sa? Jesli przyjac hipoteze Alika o rezerwatach, to gdzie te rezerwaty sie znajduja? Tu czy w Aorze? Jaka role spelniaja nieroby – konsumenci z Aory i pracujacy na nich madrzy niebieskoskorzy obslugujacy swietlne i kolorowe cuda techniki. Co prawda ci drudzy nie maja takich zdolnosci porozumiewania sie, jakimi dysponuja Hedonczycy – telepaci z zielonej i granatowej fazy, ale to ograniczenie towarzyszy najwidoczniej tylko procesowi produkcji. A tutejsze procesy produkcji zwiazane sa z nieslychanie wysokim poziomem nauki i techniki. Z tego by wynikalo, ze gospodarze sa tutaj, a nie tam, w promieniach innych pozornych slonc. Ci ludzie robia smieszne bledy, ale czyz to nie zadziwiajace, ze ich slownik wzbogaca sie szybciej niz slownik najdoskonalszego cybernetycznego tlumacza? A liczba bledow gramatycznych zmniejsza sie odwrotnie proporcjonalnie do liczby nowych slow.

Rozmyslania Bibla przerwal zaniepokojony szept Kapitana:

– Psst… Slyszy pan? Zupelnie inny dzwiek. Zdaje sie, ze juz nie jestesmy w lesie, lecz w pasiece.

Z ciemnego przejscia, ktore laczylo te sale ze skrzyzowaniem ruchomych tasm chodnikow, dalo sie nagle slyszec niezbyt glosne, rownomierne buczenie. Tak buczy albo zuzyty mechanizm, albo zaniepokojony ul.

– Klasc sie na podloge! – krzyknal do nich ich znajomy z pierwszego rzedu. – Nie mowic. Nie halasowac. Cicho.

Kapitan i Bibl wykonali polecenie.

A z przejscia na otwarta przestrzen areny wyplynal powoli miedziany latajacy talerz. Zreszta, byc moze, wcale nie miedziany, a tylko blyszczacy jak dobrze wyczyszczona i wypolerowana miedz. Bibl poruszyl sie i uniosl glowe. Talerz natychmiast skierowal sie w jego strone i zawisl wysoko w powietrzu; niewielki, o srednicy okolo pol metra, wypukly tylko z jednej strony, co czynilo go jeszcze bardziej podobnym do talerza albo raczej do polmiska czy tacy. Z takim samym pszczelim buczeniem zaczal sie opuszczac na arene. Trzy metry, dwa, poltora… „Zaraz nas przydusi albo nakryje jak koldra” – pomyslal Bibl, wciskajac sie w plastik podlogi. Przez chwile ogarnal go strach, ale talerz pokrazyl nad nimi, znowu uniosl sie w gore i kolyszac sie w powietrzu, powoli poplynal nad amfiteatrem. Niebieskoskorzy milczeli w bezruchu, wcisnieci trwoga w fotele. Talerz zas, po wykonaniu kilku kregow i osemek w zacichlej sali, tak samo powoli skryl sie w ciemnym przejsciu -. Jego pszczele buczenie bylo slychac nawet wtedy, kiedy zniknal z pola widzenia, az wreszcie stopniowo ucichlo.

– Nowe cudo – usmiechnal sie Bibl, wstajac. – Co to bylo? Zgadl pan, Kep?

Kapitan zamyslil sie chwile.

– Przypomina latajacy lokator. Widocznie rejestruje jakies uboczne szumy. Ktos zauwazyl cos niezwyklego i zareagowal.

– Koordynator – odparl, zblizajac sie ich znajomy.

– Nie uzywalismy takiego slowa – odparl Kapitan, zaskoczony.

– Uzywaliscie go tutaj. – Niebieskoskory postukal sie palcem w czolo. – A talerz to slyszec i poznawac halas. Wy mowic: obcy, niezwykle. A nie obcy i zwykle – to cicho, halasu nie ma. Ale my zebralismy sie – halas: ztsistzss… – Probowal nasladowac ich poswistywanie.

– Czy to znaczy, ze wam nie wolno rozmawiac? – Niteczka domyslu znowu zaczela wymykac sie Kapitanowi z rak.

– Tam gdzie spac, mozna. Gdzie nie pracowac, odpoczywac, smiac sie. W domu – dodal z duma jeszcze jedno przyswojone bez podpowiadania slowo.

– W domu, to znaczy gdzie?

– Tu, za sciana. A ich dom – wskazal na ciemne przejscie, wyraznie majac na mysli swoich nie mogacych porozumiewac sie z Ziemianami rodakow – dalej. Tam gdzie takie chodniki. – Dotknal niebieskiego kombinezonu Kapitana.

Dlaczego wiec wy jestescie tutaj, a oni tam?

– Dlatego, ze oszukujemy Koordynator.

– Czyz mozna go oszukac?

– Wy widziec talerz? On odejsc. Nie zauwazyc.

– Dlaczego i w jaki sposob go oszukujecie? – zapalil sie Bibl.

– Trudno wyjasnic. Jeszcze malo slow. Wy brac ze soba helmy. Do domu. Rozmawiac – nie zdejmowac. Spac – nie zdejmowac. Wrocicie – bedziemy wiedziec wiecej.

– Jest nas czterech – Kapitan uniosl do gory cztery palce.

– Rozumiem. Brac ze soba cztery helmy. – W rekach rozmowcy pojawily sie jeszcze dwa nowe helmy. – Wrocic wszyscy razem. Gdzie wasz dom?

Вы читаете Wszystko dozwolone
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату