w skroniach. „Co oni tam ponapychali – skrzywil sie Maly – smierdzi jak w trupiarni latem”. Czerwonoskorych juz nie bylo widac: krztuszac sie od dymu i torsji zdazyli ukryc sie w zaroslach. Jak do tej pory, jeszcze zadnemu nie udalo sie przedostac do schodow.

– Moze uciekli? – pomyslal na glos Alik.

– Nie sadze. Popatrz przez okno.

Wideoskop nie byl potrzebny. Z wiszacego nad skrzypami i lasem okna widac bylo, jak czerwonoskorzy w kapielowkach omijali rozpelzajaca sie, dymna kielbase, usilujac przeskoczyc tam, gdzie dym rzednial i rozplywal sie.

– Obchodza! – krzyknal Alik. – Rzuc jeszcze granaty z lewej i z prawej. Znowu czarny, kleisty kisiel legl pomiedzy atakujacymi i twierdza.

Maly cisnal jeszcze dwa granaty. Teraz „smog” klebil sie kolo schodow, siegajac az po podest. Zakrywajac oczy i usta chusteczka, duszac sie obrzydliwym zapachem „smogu”, Maly i Alik wycofali sie do pokoju i zatrzasneli drzwi.

– Wrocimy, kiedy sie to swinstwo rozproszy – zadecydowal Maly – moze do tej pory im tez znudzi sie ta zabawa.

– Wydaje mi sie, ze sa niewrazliwi na zapach. Widocznie receptory wechowe maja niezbyt czule.

– Wedlug mnie, jeden z nich wymiotowal – odparl Maly.

„Gracze” rzeczywiscie nie mieli zamiaru przerwac oblezenia, okazujac godne pozazdroszczenia cierpliwosc i upor. Alik przez chwile manipulowal pokretlami wideoskopu i udalo mu sie dostrzec czerwonoskorych rozciagnietych wzdluz calej zaslony dymnej. Korzystajac z doswiadczen poprzednich starc, atakujacy wiedzieli, ze predzej czy pozniej dym sie rozproszy i dostep do twierdzy bedzie swobodny.

Maly otworzyl skrzynke, zajrzal do niej i gwizdnal lekko.

– Z takim zapasem „smogu” mozemy utrzymac sie do nocy, a w nocy wszystkie miraze wygasna.

– A jezeli sprobuja przedostac sie mimo dymu? – zauwazyl Alik. – Chyba przekonali sie, ze jest nieszkodliwy. Moze od razu palnac ich odbojnikiem?

Maly nie odpowiedzial i tylko znowu wyszedl na podest schodow. Oczywiscie mozna rzucic jeszcze pare granatow. Ale metoda przewlekla i niezbyt pewna. Chyba Alik ma racje. Po lewej stronie dym zaczal osiadac i ataku nalezalo oczekiwac wlasnie z tej strony. Maly skierowal podobny do pyska buldoga wylot repellera i sprawdzil przyciski. Nic nie nawalalo. No, chodzcie tu, chlopieta!

– Lepiej kucnij – powiedzial z tylu Alik – i nie podpuszczaj ich zbyt blisko, bo moga dosiegnac paralizatorem.

Czerwonoskorzy, ktorzy, jak widac, zdolali juz sie oswoic z zapachem, przenikneli przez czarna warstwe dymu i depczac rude strzepy spalonego mchu, przyblizali sie sklebiona gromada. Alik zaczal ich liczyc na glos, ale Maly gniewnie przywolal go do porzadku.

– Milcz! Wazna jest odleglosc, a nie liczebnosc.

Teraz atakujacych dzielilo od nich nie wiecej niz dziesiec metrow.

Dziewiec… osiem… siedem… szesc… – liczyl szeptem Maly. Przy slowie „cztery” przycisnal klawisz spustowy odbojnika.

Potezny strumien powietrza, jak poryw huraganu, natychmiast odrzucil atakujacych na dobre dziesiec metrow, a wlasciwie porozrzucal ich, jak olowiane zolnierzyki, gdzie popadlo. Jedni ugrzezli w zaroslach, inni w nie wypalonych mchach, oszolomieni, moze nawet przestraszeni: i w kazdym razie pozbawieni poprzedniego zapalu bojowego.

– Pociagnij z prawej strony! – szepnal z tylu Alik.

Maly skierowal paszcze repellera w przeciwnym kierunku, odczekal, odliczajac tylko ruchem warg, az do momentu, w ktorym odleglosci zmniejszyla sie do minimum i odrzucil druga kolumne atakujacych. Tych bylo wiecej i razacy efekt dzialania fali powietrznej byl jeszcze silniejszy: nawet nie mozna bylo dostrzec, gdzie odrzucil ich cios odbojnika.

– Nie za mocno? – zapytal Alik z przestrachem. – W ten sposob nie pozbieraja kosci.

– Pozbieraja – machnal reka Maly. – Wszedzie wokolo maja podsciolke, mchy i skrzypy. A jezeli ktorys nie wstanie, to tak czy inaczej, pojdzie na podziemny transporter do przerobki.

– Spojrz! – zawolal nagle Alik.

– Co sie stalo?

– Las sie wycofuje.

Rozdzial V

Po bitwie. Wyjscie jenca.

Podmuch fali powietrznej odbojnika mial najwidoczniej rowniez jakis wplyw na miedzyfazowe lacza, poniewaz zagrazajacy naszym bohaterom las zaczal sie zmieniac doslownie w oczach.

Najpierw schowal swoj dlugi, kosmaty jezyk wysuniety w kierunku stacji, pozniej powoli zaczal odpelzac w strone horyzontu, ciagle najezajac sie, az do chwili, gdy skurczyl sie az do rozmiarow unoszonego przez wiatr obloczka, i wreszcie zniknal calkowicie, rozplynawszy sie w plaskiej, kamiennej czerni.

Wszystko to Kapitan i Bibl obserwowali lecac na „pasach” w strone stacji ponad czajacymi sie w nagrzanym powietrzu skrzypami i paprotnikami. Nie byli juz swiadkami zniweczonych przez ich przyjaciol knowan lasu, ale widzieli jego odwrot, chociaz nie mogli pojac, skad, na przyklad, wziela sie ta dziwna kupa rudych lachmanow, otaczajaca stacje polkolem w dosc duzej odleglosci. Wygladalo to tak, jakby ktos spalil przed nia brudne szmaty, a pozniej odmiotl je daleko, zeby nie przeszkadzaly.

Bibl wyladowal i podniosl cos niezrozumialego i kruchego, cos, co natychmiast rozsypalo mu sie w rekach.

– To nie szmata, Kep – powiedzial do nadchodzacego Kapitana. To jakies rosliny. Chyba spalony mech.

Malego i Alika znalezli siedzacych przy oknie w stanie calkowitej prostracji. Odwrot lasu obserwowali juz stad, poniewaz transformacja pejzazu przywrocila i korytarz z wszystkimi lezacymi w nim gratami i skrzynkami i zewnetrzna sciane, zaslaniajac w ten sposob wszystko to, co rozgrywalo sie za nia. A wiec polaczenie faz wcale nie likwidowalo masy pochlonietej substancji. To wlasnie stwierdzenie kazalo im pobiec do okna, a potem nastapila reakcja. Obydwaj padli w fotele i westchneli z ulga.

– Walczyliscie? – spytal Kapitan. Zerwali sie, uradowani.

– Poczekajcie – zatrzymal ich Kapitan. – Opowiesci potem. Najpierw zalozcie helmy. – Podal jeden Malemu, drugi Alikowi. – Wyjasnienia rowniez potem. Zapnijcie je tak, jak u nas. Nie zdejmujcie ich ani wieczorem, ani rano. Nawet na noc, w czasie snu. Te helmy sa bardzo wygodne, prawie sie ich nie czuje.

Kiedy zakonczono wymiane relacji, Kapitan podsumowal calosc:

– Bogaty dzionek. Zdjeta oslona silowa z miedzyfazowych laczy oczywiscie moze wywolac komplikacje, ale, jak wskazuje doswiadczenie, jestesmy lepiej uzbrojeni i przystosowani do obrony. A helmy pomoga usunac trudnosci w porozumiewaniu sie z mieszkancami Blekitnego Miasta. Teraz to jest najwazniejsza rzecza.

Alik wyraznie sie ucieszyl. Jego przypuszczenia co do charakteru cywilizacji na Hedonie zostaly wreszcie potwierdzone empirycznie. Gospodarze planety znajduja sie nie w Aorze, lecz w Blekitnym Miescie. Tworcy technologii, ktorej ludzki rozum nawet nie jest w stanie pojac, cudow, w porownaniu z ktorymi biblijne cuda wygladaja jak dziecinne zabawy, prowadza gigantyczny eksperyment nad pseudoludzkoscia, ktora zostala calkowicie uwolniona od wymogow racjonalizmu, pozytku spolecznego, pracy i koniecznosci. Przeciez ludzie na Ziemi rowniez tworza ogrody zoologiczne i malpiarnie, w ktorych prowadzone sa jakies doswiadczenia. Alik wysunal kiedys taka hipoteze, a teraz uzyskala ona potwierdzenie w praktyce. Co prawda tutejszy ogrod

Вы читаете Wszystko dozwolone
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату