Kapitan wyobrazil sobie niewysoki, jakby przyplaszczony budynek stacji stojacy na czarnym kamieniu pustyni. Znowu poswistywanie i zdziwione pytanie ich znajomego w niebieskiej kurteczce.
– Skad?
– Z nieba – bez cienia usmiechu odparl Kapitan, dosc dokladnie odtwarzajac w pamieci pojawienie sie kosmolotu w blasku pieciu roznobarwnych slonc i jego ladowanie na lustrzanym kosmodromie.
I znowu po trybunach przelecial ptasi szczebiot. Ale tym razem pytania nie padly. Dlaczego? Przestraszyli sie, czy tez maja sie na bacznosci? Bibl zaczal juz powatpiewac w slusznosc swoich poprzednich pogladow na temat mieszkancow Blekitnego Miasta: ze to oni wlasnie sa tworcami i gospodarzami cywilizacji na Hedonie. Strach i zaniepokojenie zupelnie nie swiadczyly o wysokim spolecznym poziomie zycia. Czyz tworcy takiej technologii moga lekac sie przedstawicieli obcego rozumu? Dlaczego mieliby sie ich obawiac? Moze poswistywanie na trybunach swiadczy wylacznie o zwiekszonym zainteresowaniu? Ale jezeli sie zastanowic, to czyz pojawienie sie latajacego talerza wywolalo tylko zainteresowanie? Nie. Spowodowalo paroksyzm przerazenia. Co ich tak przerazilo? Lokator ubocznych szumow, stwarzajacy niebezpieczenstwo wykrycia obecnosci ludzi, ktorzy wcale nie chca byc wykryci? I te slowa: oszukujemy Koordynator. A wiec nawet jego niewyobrazalna, sprawnosc techniczna nie zabezpiecza go przed popelnieniem bledow: okazuje sie, ze mozna, a nawet trzeba go oklamywac. Jezeli zalozymy, ze Koordynator jest wladza lub narzedziem wladzy, to oznacza to, ze w spoleczenstwie tym jest opozycja mniejszosci wobec wiekszosci. Do jakich celow ona dazy i dlaczego powstala? W tym miejscu Bibl poczul sie calkowicie zdezorientowany. Ktoz wiec jest gospodarzem Hedony i jakiz jest jej uklad spoleczny?
– A czy my mozemy zobaczyc Koordynator? Odpowiedz padla z opoznieniem i byla jakas niepewna:
– Pomyslec. Nie dzis. Najpierw trzeba nauczyc sie wzajemnie rozumiec. A teraz odejsc. Kapitan znowu zagial cztery palce. – Wrocimy we czworke. Jutro. Dobra?
– Dobra.
Bibl natychmiast zauwazyl, z jaka latwoscia ich rozmowca przyswoil sobie kolokwialne formy wypowiedzi.
– Poczekaj… – zamyslil sie Kapitan. – Najprawdopodobniej miasto znajdziemy bez trudu. Ale jak was w nim odszukamy?
Czlowieczek w niebieskiej kurtce wskazal na cytrynowa barwe scian.
– Takiego koloru chodnik. Przyprowadzi was tutaj. Ja pokazac.
Pospieszyl w kierunku ciemnego wyjscia z sali. Poczekali kolo wielobarwnej plataniny chodnikow, dopoki zza krawedzi plaszczyzny nie wyskoczyl cytrynowozolty.
– Ten?
– Ten.
Dopoki chodnik plynal na jednym poziomie z plaszczyzna, Kapitan powiedzial:
– Ja – Kep, Kapitan. On – Bibl. A ty?
Ich towarzysz znowu zaswiergotal cos po ptasiemu.
– No, bracie, nie damy rady tego powtorzyc. Bedziemy cie nazywac Druh. Pasuje, Bibl?
– Pasuje.
Kapitan mocno, po ziemsku, uscisnal mu reke.
– Bywaj, Druhu. Do jutra – i zeskoczyl na nabierajacy predkosci chodnik.
Bibl podazyl za nim.
I ostatnia rzecza, ktora zobaczyli, byla niebieska plama na krawedzi szarej, pochylej plaszczyzny.
Rozdzial IV
Po pozegnaniu przyjaciol Maly i Alik w milczeniu ruszyli do domu. Nie mieli ochoty rozmawiac. Moglo sie zdawac, ze zdolali juz przyzwyczaic sie do tych wedrowek parami. Staly sie rzecza zwykla, bezpieczna, pewna, ale mimo to zawsze przy rozstaniach odczuwali lekki niepokoj. Zwlaszcza dzisiaj. Nazbyt realne bylo te pseudomiasto, ktore wyroslo nagle przed stacja, zbudowane ni to z kolorowych tekturowych bryl, ni to z barwionego szkla. Zart Guliwera w bajkowej Liliputii: usypal kilkupietrowy stos z tluczki szklanej. A w ogole to nawet nie jakas bajka, lecz diabli wiedza co.
– Zniknelo – powiedzial Alik.
– Co? – nie zrozumial Maly.
– Miasto zniknelo – Alik odwrocil sie i wskazal na milczacy i pustynny az po horyzont, znajomy krajobraz.
– Tak – mruknal Maly i splunal ze zloscia.
Az do samej stacji nie obejrzal sie juz ani razu. Pozniej, po przejsciu korytarza, zatrzymal sie przy schodach i zapytal raczej siebie niz Alika.
– No i co teraz bedziemy robic?
– Ty jestes starszy, no to rozkazuj – odcial sie Alik.
– Sprzatanie zakonczone, na obiad za wczesnie. A wiec przypomnijmy sobie angielskie powiedzonko: moj dom moja twierdza.
– Odbilo ci?
– Precyzuje zadanie. Zrobimy strzelnice, sprawdzimy bron, rozstawimy posterunki. Centralna baza na pietrze, w pokojach Kapitana. Tam bedzie punkt obserwacyjny i sklad zapasowej broni.
– Niczego nie rozumiem – stwierdzil Alik.
– Z pomyslunkiem slabiutko. Pamietasz Drugiego Pilota, ktory obecnie szczesliwie, a w kazdym razie miejmy nadzieje, ze szczesliwie, leci w domowe pielesze. Poprzednio znalem go jako czlowieka, ktory mial postronki zamiast nerwow. Moglby dac wyrwac sobie zeby metoda stosowana za czasow Piotra Pierwszego i nawet by okiem nie mrugnal. A kogo zastalismy na Hedonie? Dziwaka, ktory pocial promiennikiem wszystkie sciany – i zewnetrzne, i wewnetrzne. A po co je tak cial? Mania przesladowcza? Bzdura. Po prostu mial juz doswiadczenia ze spotkan z mirazami podchodzacymi pod sama stacje. My takich doswiadczen jeszcze nie mielismy. Dlatego prosze sluchac i wypelniac rozkazy, kolego szeregowy.
– Naprawde sadzisz, ze moze nam cos zagrazac tutaj, na terenie stacji?
– Powiedzialem: wykonac! – ryknal Maly. – Sprawdzisz wideoskop przy iluminatorze na gorze, wszystkie zasiegi, zeby mi nigdzie przymglen nie bylo, pelna ostrosc. Ja tymczasem przyniose z magazynu skrzynke z granatami. Stacyjny odbojnik sprawdzilem juz wczesniej, to superrepeller, zasieg od dziesieciu do dwudziestu metrow na pelnym obwodzie. Postawimy go na gornym podescie.
– Dlaczego nie tutaj?
– Bo tutaj pokrywaja sie poziomy przesuniecia faz. Badz co badz Dok i Pilot nie bez powodu przeniesli sie na pietro. A stawiac repeller przy oknie nie ma sensu. Tam jest szklo organiczne o wytrzymalosci wiekszej od stali. Niebezpieczenstwo moze nam zagrazac tylko stad – od strony schodow. Postawimy wiec nasz odbojnik na gorze, niech sprobuja podlezc.
Alik popatrzyl katem oka na Malego: chory, czy co? Kto ma tu podlazic? Nieroby z Aory? Uczniaki z lasu? Przeciez oddzielaja ich nie tylko kilometry czarnych kamieni, ale i przegroda przestrzenna, oslona silowa, przez ktora nie mozna sie przedostac bez specjalnych przyrzadow.
– Oslona silowa zostala usunieta – przypomnial mu Maly. – Kapitan i Bibl przekroczyli granice pomiedzy fazami i nawet okiem nie mrugneli.
Alik, ciagle nie przekonany, w milczeniu poszedl schodami na gore. Rozkaz jest rozkazem. Starszy rozkazuje, mlodszy wykonuje. Wideoskop przy oknie – iluminatorze, ktore jak balkon wisialo nad czarna pustynia, okazal sie w zupelnym porzadku: pelna ostrosc i przy samym oknie, i przy linii horyzontu. Wszedzie widac bylo to samo czarne lustro, przypudrowane nieco matowym pylem. Maly, rowniez w milczeniu,