powatpiewaniem spytal Maly. Ale Alik ziewal przerazliwie. Rzeczywiscie sprawial wrazenie, ze przebudzil sie po mocnym snie, mial nawet ochote na sniadanie. Ale Kapitan ponaglal. Ktoz mogl wiedziec, ile czasu trwac bedzie bieg ich cytrynowego chodnika i jakie cuda odslonia sie jeszcze przed nimi. Ale niczego szczegolnego nie bylo. Ten sam, zwykly architektoniczny amorfizm, zamet barw i sztuczki swietlne. Wszystko to nie wywolywalo juz zdziwienia, w kazdym razie u dwoch uczestnikow ekspedycji. Pozostali rowniez go nie okazywali. Alik odgadl metode sterowania przyroda w strefie zielonego slonca. Ich chodnik pedzil po dnie glebokiego kanionu, ktorego rozchylajace sie sciany byly tak niepodobne jedna do drugiej, jak strony podrecznika topologii do krajoznawczego filmu. Z jednej strony niewidzialnie sterowana swietlna igla kreslila zmieniajace sie blyskawicznie trojwymiarowe formy, z drugiej – w rownie cudowny sposob zmienial sie krajobraz, wyrastaly i znikaly drzewa, kulily sie i rozrastaly krzewy, zielen trawy i lisci blekitniala, granatowiala, przechodzila w szkarlat.
– O, Wlasnie stad przemieszczaja syluryjskie mchy i sadza eukaliptusowe aleje – zauwazyl Alik i zaczerwienil sie, napotkawszy aprobujace spojrzenie Bibla. Domysl byl sluszny, choc nie wyjasnial, jaki pozytek maja z tego niebieskoskorzy, zapedzeni w bezlesne i pozbawione trawy plastikowe jaskinie Blekitnego Miasta.
– Moze ktos im rozkazuje?
– Kto i po co?
– Dosc tych domyslow – zakomenderowal Kapitan. – Mysle, ze nasza podroz zbliza sie ku koncowi. Poznaje pan, Bibl? – Wskazal przejscie za wielokatnym i wielobarwnym przecieciem sie takich samych ruchomych tasm chodnikowych.
W jego zamglonej glebi widnial idacy im na przeciw czlowieczek w lazurowej kurtce.
– Witajcie, wszyscy czterej – powiedzial po rosyjsku z typowo moskiewska wymowa – Kep i Bibl, Maly i Alik. – I, zauwazywszy mimowolne zdziwienie gosci, dodal od razu. – Nie dziwcie sie, my juz nauczylismy sie waszego jezyka. Byc moze, bedziemy jeszcze robic bledy gramatyczne, uzywac slow w niewlasciwym ich znaczeniu, ale o wiele rzadziej. Teraz juz wiemy, kim jestescie, jakie sa wasze cele i to, ze Koordynator jest poinformowany o waszej obecnosci.
– Helmy? – zapytal Kapitan.
– Helmy – potwierdzil ich znajomy.
– Ilu was jest?
– Czterech, tak jak was.
– Idealne warunki dla kontaktu. Rowna liczba osob z obu stron, pokonana bariera jezykowa i wzajemne zainteresowanie – zauwazyl Kapitan i poszedl za niebieskim czlowieczkiem. Jego sladem ruszyli pozostali.
Arena „cyrku” byla ta sama, zniknal tylko amfiteatr zawezajac przestrzen do granic iluzorycznego pokoju ze stojacymi naprzeciwko siebie dwoma polkolami przezroczystych foteli. Otaczalo ich wnetrze cytrynowozoltej kuli bez drzwi i okien – nie bylo widac nawet wejscia do ciemnego pasazu. Niewidoczne zrodlo nieco podbarwionego lazurem swiatla nie tylko nie draznilo, a raczej zdawalo sie tuszowac natretna jaskrawosc wnetrza.
– Ja Druh – stwierdzil ich znajomy, siadajac. – Mojego imienia nie jestescie w stanie wypowiedziec, ale ich bedziecie mogli. – Wskazal po kolei na siedzacych obok niego: – To Fiu, Si i Os.
„Zupelnie ptasie konsonanse” – pomyslal Alik, a Kapitan rzekl:
– Nasze juz znacie. Ale wlasciwie nie rozumiem skad. Czyzby helmy nie byly wylacznie aparatura lingwistyczna?
– Helmy odbieraja i przekazuja zgromadzone przez was informacje. My je przesiewamy, wybieramy to, co istotne, i wprowadzamy do blokow pamieci.
– To znaczy, ze wiecie o nas wiecej, niz my o was. W takim razie to my bedziemy zadawac pytania. Jakie sa stosunki pomiedzy dwoma grupami humanoidow, tworzacymi cywilizacje waszej planety?
– Zadne. Hedonczykow, jak ich nazywacie, widzi niewielu z nas i tylko w salach regeneracyjnych.
– Co wiecie o Hedonczykach?
– Niewiele. To, ze sa niesmiertelni, a my nie. To, ze nasza praca im sluzy, karmi ich, daje radosc zycia.
– Od dawna?
– Wedlug naszego rachunku zaczelo sie juz drugie tysiaclecie.
– I nigdy nie obudzilo sie w was uczucie protestu?
– Przeciwko czemu? Wtracil sie Bibl:
– Przeciwko niewolniczemu, pasozytujacemu spoleczenstwu. Faktycznie mozemy juz mowic nie tyle o dwu biologicznie roznych typach czlowieka, co o dwu grupach spolecznych: tworczej, produkujacej, i pasozytniczej, konsumujacej. Czyzbyscie nie znali takich pojec, jak sprawiedliwosc spoleczna i protest spoleczny?
Niebieskoskorzy pocwierkali cicho przez chwile, a potem glos zabral szczuplejszy, wyzszy i o wiekszej glowie niz jego wspoltowarzysze.
Mowil po rosyjsku tak samo poprawnie, jak pozostali, tylko wolniej i wyrazniej.
– Strona biologiczna jest tu wazniejsza od spolecznej. Dazymy do tego samego celu, ale osiagamy go innymi drogami. Cecha wspolna jest rozkoszowanie sie zyciem, rozne natomiast jest pojecie tej rozkoszy. My rozkoszujemy sie samym procesem pracy, oni – jego wytworami. My i oni jestesmy jak scianki i dno jednego pucharu, jak dwa luki tworzace krag naszej cywilizacji.
– Luki moga byc rozne. Krotki dolny podtrzymuje dlugi gorny. Prosze zdjac gore – pozostanie podstawa. Ale jezeli usunie sie podstawe, – gora spadnie. Tak samo, jezeli chodzi o przyklad z pucharem. Jezeli zetnie sie gorna czesc – otrzyma sie dziurke z brzegami, ale w czesci dolnej zawartosc pozostanie. Bez Hedonczykow istnialoby u was i zycie, i radosc pracy, i jej wytwory. Natomiast jezeli odbierze sie im wasza prace – utraca wszystko: i radosc zycia, i samo zycie. Czyzby taka mysl nigdy nie przychodzila wam do glowy?
Zapanowalo milczenie – dlugie, i jak wydalo sie Alikowi, nasycone bardziej zaniepokojeniem niz zdumieniem. Potem rozleglo sie pocwierkiwanie, w ktorym slychac bylo nowa, podniecona nutke i nieco pozniej padla odpowiedz Fiu, w ktorej Alik znowu uchwycil nie wahanie, ale przestrach.
– Czy mozna zmienic niezmienne i niewzruszone? Dlaczego wiec nie pytacie nas o mozliwosci zgaszenia slonca albo zalozenia ogrodu na miejscu czarnej pustyni? Nigdy niczego od nowa nie analizowalismy i niczego nie rozbudowalismy. Otrzymalismy wszystko gotowe: gotowa planete, gotowe fazy przestrzenne, gotowa technologie. Wymagalo sie od nas tylko dzialania wedlug ustalonego programu i dokonywania zmiany pokolen. Dopiero wy przyniesliscie mysl o mozliwosci wprowadzenia jakiejs przemiany i aby ja rozwazyc potrzebujemy nie tylko czasu, ale i odwagi i sily wyobrazni i logiki wywodow.
– Dobrze – zgodzil sie Bibl – zostawmy te mysl na potem, niech dojrzewa i rosnie. Ale rodzi ona nastepna. Dlaczego oszukujecie Koordynator? Przeciez to takze jest forma protestu. Mowiac wyraznie, przeciez to takze jest proba zmienienia niezmiennego i niewzruszonego.
Tym razem Fiu odpowiedzial zdecydowanie i bez cwierkajacego podpowiadania:
– Nie jestesmy niesmiertelni. Rodzimy sie, starzejemy i umieramy, ulegamy wszystkim biologicznym zmianom organizmu. Ale kazdemu z nas tuz po urodzeniu wszczepiana jest w mozg specjalna siatka elektrodowa, swoisty mechanizm lacznosci z Koordynatorem. Jest to stala, aktywna lacznosc od chwili narodzin az do smierci, lacznosc, ktora kontroluje procesy szkolenia i pracy, utrzymuje ustabilizowany poziom demograficzny. Posluguje sie wasza terminologia i mam nadzieje, ze mnie rozumiecie. To co nazywacie miloscia, istnieje i u nas. Sa pary, ale nie ma rodziny i potomstwa. Dzieci przychodza na swiat w specjalnych koloniach, rodza je specjalnie zakwalifikowane do tego celu „matki”. Zapewne wiecie, ze jadro dowolnej komorki ludzkiego organizmu zawiera wszystkie jego cechy dziedziczne? Takie jadro, obojetne – z krwi, skory czy sluzowki – wydobyte z „ojcowskiej” komorki i transplantowane do organizmu „matki” zachowuje wszelkie cechy dziedziczne obojga „rodzicow”. Jest to drugie zadanie elektrod w procesie stabilizacji poziomu demograficznego miasta. Trzecie – to okreslenie pulapu zdolnosci produkcyjnej. Jedni osiagaja go w wieku lat czterdziestu, inni piecdziesieciu – znowu poslugujac sie wasza miara czasu. Objawy starzenia sa wyrazne: zmniejsza sie szybkosc reakcji, dzialania, stopien koncentracji.