NA BEZPIECZNEJ WYSEPCE
Przyjrzalem sie temu komus. Poznalem go. To byl Ziernow.
– Anochin? – ucieszyl sie. – Prosze!
– Gdzie jestesmy, Borysie Arkadiewiczu?
– Nie poznajecie? W hotelu „Bretagne”, na pierwszym pietrze. Tutaj sie ocknalem, kiedy zostalismy wyrzuceni z wiezniarki. Co sie tam, nawiasem mowiac, potem dzialo?
– Ktos rzucil bombe pod kola.
– Mieliscie szczescie – powiedzial Ziernow – nie na darmo powatpiewalem w nieuchronnosc gestapowskiej szubienicy. Ale prawde mowiac, nie chcialbym juz dluzej wyzywac losu. Od tamtej chwili siedze tu i boje sie poruszyc, tak czy owak jest to dosc bezpieczna wysepka. Siadajcie zatem obok mnie i opowiadajcie, co macie do opowiedzenia. – I posunal sie, zeby zrobic dla mnie miejsce.
Wszelako opowiesc moja, choc pelna niewiarygodnych wydarzen, nie zrobila na Ziernowie zbyt wielkiego wrazenia. Wysluchal wszystkiego w milczeniu, o nic nie pytal. Zapytalem wiec ja:
– Czy widzieliscie film Felliniego „Giulietta i duchy”?
Ziernowa pytanie to takze nie zdziwilo, choc moglo zapowiadac jakas zaczepke, moze nawet spor. Ziernow jednak milczal, czekal, co jeszcze powiem. Musialem wiec mowic dalej:
– Moim zdaniem oni maja takie samo spojrzenie na swiat jak Fellini. Koszmar surrealizmu. Wszystko zwrocone jest do wewnatrz, dzialanie to jedynie projekcja czyjejs mysli, czyjejs pamieci. Gdybyscie mogli zobaczyc to kasyno w Saint Dizier! Wszystko tam bylo rozmydlone, rozplyniete, rozczastkowane, zdeformowane. Sa tam niby wszystkie szczegoly, wszystko z osobna niby jest na swoim miejscu, ale w innych niz rzeczywiste proporcjach. Czy pamietacie, jak do rzeczywistego swiata wtargnal nagle u Felliniego nieskoordynowany swiat podswiadomosci? Szukam w tym jakiejs logiki i nie moge jej znalezc.
– To nieistotne – przerwal mi Ziernow. – Po prostu nie macie wprawy w analizowaniu obserwowanych zjawisk i nie potrafiliscie uogolnic tego, coscie zobaczyli. Fellini nie ma tu nic do rzeczy. Co ma z tym wspolnego kino i w ogole sztuka? Oni modeluja pamiec nie z pobudek estetycznych. I zapewne sam Bog Ojciec nie potrafilby stworzyc doskonalszego modelu.
– Doskonalszego modelu czego? – najezylem sie.
– Mam na mysli zycie psychiczne niektorych gosci hotelu „Bretagne”.
– Gosci? W „Bretagne” zatrzymalo sie w tej chwili ponad stu gosci. A nas na te kupe nawozu cisnelo tylko dwoch ludzi, gestapowiec i portier. Dlaczego wlasnie tylko oni dwaj? Dwa wzorcowe przyklady podlosci? Czy tez moze dwie przypadkowe krople pamieci czlowieka? I co wlasciwie modelowano? Podpowiedziane przez czyjas pamiec czyjes zycie, przy czym dano nam moznosc zmieniania tego zycia? Coz to za model, skoro nie odtwarza on modelowanego obiektu? Matka Ireny zostaje przy zyciu, Lange polegl od serii z peemu, a Etienne’a zapewne zalatwia wlasni towarzysze. Dlaczego? W imie wyzszej sprawiedliwosci, ktora mogla dzieki nam zadzialac? Watpie. To juz nie bylby model, to juz by bylo stworzenie swiata. Dlaczego, aby nawiazac z nami kontakt, mieliby komplikowac przeszlosc i terazniejszosc, cudza przeszlosc w dodatku, a potem wszystko to jeszcze zmieniac? Milion „czemu?”. Milion „po co?”. I ani grama logiki w tym wszystkim.
Wypalilem te tyrade ciurkiem i zamilklem. Rozowa mgla klebila sie nad nami, gestniala u stop schodkow, purpurowiala. W odleglosci poltora metra nic juz nie bylo widac, liczylem schodki i zdolalem ich naliczyc zaledwie szesc, juz siodmy ginal mi sprzed oczu w czerwonej mgle.
– Posiedzmy tu sobie jeszcze, dopoki nam na to pozwalaja – powiedzial Ziernow, zauwazywszy moje spojrzenie. – A na wszystkie wasze pytania mozna bez trudu udzielic odpowiedzi. Wy sami mozecie na nie odpowiedziec, jesli pomyslicie. A wiec po pierwsze – co modelowano? Nie tylko pamiec. Psychike. Mysli, pragnienia, wspomnienia, sny. Mysl zas nie zawsze jest logiczna, skojarzenia nie zawsze sa zrozumiale, wspomnienia nie nastepuja w kolejnosci chronologicznej. I prosze sie nie dziwic, ze to, co widzielismy, bylo chaotyczne i pokawalkowane. To nie film. Wskrzeszone przez pamiec zycie nie moze zreszta byc inne. Sprobujcie sobie przypomniec jakis szczegolnie dla was mily dzien z przeszlosci. Ale wszystko po kolei – od rana do wieczora. To sie wam nie uda. Jak byscie nie wysilali pamieci, konsekwencja wydarzen i scisla ich chronologia to wlasnie to, czego wam sie z pewnoscia nie uda odtworzyc. O tym i o owym zapomnicie, to i owo opuscicie, jedne rzeczy bedziecie pamietali wyraznie i dokladnie, inne mgliscie, cos nieokreslonego bedzie sie wymykalo waszej pamieci i bedziecie sie meczyli usilujac przywolac to umykajace wspomnienie. Ale w kazdym razie to jest zycie. Choc zmetnialo i alogiczne, ale przeciez rzeczywiste, nie zmyslone. Prawdziwe. Bywa zreszta i falszywe.
– Falszywe? – powtorzylem nie rozumiejac.
– Plod wyobrazni – wyjasnil. – Zycie, ktore stwarza tylko moc waszego kaprysu, marzen albo po prostu przypuszczen. Przypominacie sobie wtedy, powiedzmy, tresc przeczytanej ksiazki, widzianego w kinie filmu albo po prostu sami cos zmyslacie. Dobrze, ze jak dotad nie mielismy do czynienia z takim „zyciem”… Jak dotad… – powtorzyl w zadumie. – Nie wykluczone, ze bedziemy z nim jeszcze mieli do czynienia, widzicie – mgla jeszcze sie klebi. I za kazdym razem pozostawiaja nam pelna swobode dzialania, nie wtracaja sie, nie kontroluja nas. Po to tylko, zebysmy zrozumieli.
– Nie wiem. Dotad nie moge zrozumiec, dlaczego pozwolili nam zmienic model.
– Bo nie bierzecie pod uwage takiego bodzca jak rzadza eksperymentowania. Oni badaja, wyprobowuja, kombinuja. Daja projekcje czyjejs pamieci, obraz przeszlosci. Ale nie jest to zarejestrowany na tasmie film, to samo zycie. Przeszlosc staje sie jak gdyby realna, formuje przyszlosc. No, a jesli do tej realnosci wprowadzi sie nowy czynnik? Wowczas nieuniknienie zmieni sie takze i przyszlosc. My jestesmy wlasnie tym nowym czynnikiem, podstawa eksperymentu. Z nasza pomoca otrzymuja dwie projekcje tego samego obrazu, moga je porownac. Sadzicie, ze wszystkie nasze czynniki sa dla nich zrozumiale? Z pewnoscia nie. Wiec powtarzaja doswiadczenia. Ile schodow widzicie? – zapytal nagle.
Przeliczylem.
– Dziesiec.
– A bylo szesc, liczylem. Dalsze to byla czerwona magma. Mam juz dosc tej „bezpiecznej wysepki”. Bola mnie plecy. Moze zaryzykujemy… i pojdziemy do mojego pokoju? – I Ziernow wskazal najblizsze drzwi, ktore tonely jeszcze w czerwonej mgle.
Dalismy nura w przelewajaca sie czerwona chmure i ostroznie zblizylismy sie do drzwi. Ziernow otworzyl je, weszlismy.
POJEDYNEK
Ale pokoju nie bylo. Ani sufitu, ani scian, ani posadzki. Otwierala sie przed nami szeroka droga, ktora konczyla sie stromym, kamienistym urwiskiem – dalej na zboczu byly winnice. Jeszcze nizej, jak na Krymie, blekitnialo morze. Wszystko dokola mialo wlasciwe sobie barwy – blekit przeswitujacego miedzy chmurami nieba, rude plamy gliny pomiedzy kamieniami, zolta, spalona w sloncu trawa. Nawet kurz na drodze przypominal – puder.
– Ktos tu cwaluje – powiedzial Ziernow – zaczyna sie nowy spektakl.
Zza zakretu drogi wychyneli trzej jezdzcy. Jechali rysia, za ostatnim cwalowaly jeszcze dwa osiodlane konie. Kawalkada ta przystanela obok nas. Wszyscy trzej mieli na glowach kirysy, kazdy inny, wszyscy ubrani byli w jednakowe czarne kamizele z miedzianymi guzami. Ich zrudziale od dlugiego noszenia botforty oblepione byly szarym blockiem.
– Kim jestescie? – zapytal lamana francuszczyzna najstarszy jezdziec. W swoim muzealnym kirysie, ze szpada, bez pochwy, zatknieta za pas wydawal sie nam postacia wyjeta z jakiejs powiesci historycznej.
„Ktory to wiek? myslalem. – Wojna trzydziestoletnia czy pozniej? Zolnierze Wallensteina czy Karola XII-ego? A moze rajtarzy szwajcarscy we Francji? Ale w jakiej Francji? Przed Richelieu czy pozniej?”
– Papisci? – zapytal jezdziec.
Ziernow rozesmial sie. Doprawdy, w oczach ludzi z dwudziestego wieku ta maskarada byla nazbyt niepowazna.
– Nie wyznajemy zadnej wiary – odpowiedzial w pieknej francuszczyznie. – Nie jestesmy nawet