– Jak sie mam do pani zwracac? – zapytalem mego codziennego goscia w bialym krochmalonym czepku.
– Siostro Tereso.
– Pani jest zakonnica?
– W tej klinice pracuja tylko siostry zakonne.
– Ach wiec profesor jest katolikiem?
– Profesor bedzie sie smazyl w piekle – odpowiedziala mi bez cienia usmiechu – wie jednak, ze nie znajdzie staranniejszych i doswiadczenszych pielegniarek niz my. Slubowalysmy, ze bedziemy niosly ulge cierpiacym.
„Ja takze bede sie smazyl w piekle” – pomyslalem i zmienilem temat.
– Czy od dawna jestem w klinice?
– Juz drugi tydzien po operacji.
– Czy to bezboznik mnie kroil? – usmiechnalem sie.
Westchnela.
– Wszystko jest w reku Boga.
– Czy rozowe obloki takze?
– Encyklika Jego Swiatobliwosci powiada, ze sa one tworem, naszych braci w kosmosie, ktorych stworzono na obraz i podobienstwo boze.
Pomyslalem sobie, ze Jego Swiatobliwosc wybral mniejsze zlo opowiadajac sie za hipoteza antropocentryczna. Dla swiata chrzescijanskiego bylo to zreszta jedyne mozliwe wyjscie. Ale dla nauki? Za jaka hipoteza opowiedzial sie ostatecznie kongres? I czemu ja nic o tym dotad nie wiem?
– Czy to szpital, czy wiezienie? – wpadlem w furie. – I dlaczego dobijaja mnie tym ciaglym snem?
– Nie dobijaja, tylko lecza. To leczenie snem.
– A gdzie sa gazety? Dlaczego nie dostaje gazet?
– Calkowita izolacja od swiata zewnetrznego to takze czesc terapii. Otrzyma pan wszystko po zakonczeniu kuracji.
– A czemu nikt mnie nie odwiedza? Czyzby wszyscy o mnie zapomnieli?
– Dzis jest dzien odwiedzin… Odwiedzajacych zaczna wpuszczac… – spojrzala na zegarek na przegubie. Blask tego zegarka widzialem tyle razy, kiedy sie budzilem -…za dziesiec minut.
Pokorny jak jagnie odczekalem owe dziesiec minut. Pozwolono mi nawet usiasc na lozku i rozmawiac bez patrzenia na sekundnik – struny glosowe byly juz zupelnie zagojone. Irena wszakze zapowiedziala:
– Ja bede mowila, a ty tylko zadawaj pytania.
Ale ja nie mialem ochoty na zadawanie pytan. Chcialem tylko powtarzac w nieskonczonosc w tej samej intonacji te siedem liter: k-o-c-h-a-n-a, k-o-c-h-a-n-a, k-o-c-h-a-n-a… Trzeba przyznac, ze ciekawie to nam wyszlo – zadnych oswiadczyn, westchnien, aluzji i niedomowien… Cale te dzialania przygotowawcze zastapila moja choroba poczynajac od chwili, kiedy znaleziono mnie ociekajacego krwia w pokoju Ziernowa. Irena powiedziala, ze Ziernow przyszedl w pore – oddychalem jeszcze.
– Skad przyszedl? – zapytalem.
– Z dolu. Z hallu. Lezales prawie nieprzytomny. Cos nieslychanego! Zupelnie jak powrot z krucjaty.
– To musialo byc troche pozniej. To byl chyba szesnasty wiek. Szpady bez pochew, a klinga – jak trzcinka. Sprobuj taka odparowac – blyskawica!
– A tys odparowywal? Tez mi muszkieter! To przeciez trzeba umiec.
– Kiedys fechtowalem troche w instytucie. I – jak znalazl.
– Ale skonczylo sie to na stole operacyjnym.
– Wpadlem w pulapke. Mialem zreszta przeciwnika, ze daj Boze! As! Pamietasz tego chlopaka z przepaska na oku, tego, ktory siedzial przy ogolnym stole.
Irena wcale sie nie zdziwila.
– On i teraz mieszka w hotelu. Nadal chodzi wszedzie z Carresim. Ci dwaj to jedyni oprocz nas goscie, ktorzy nie uciekli z hotelu po tamtej nocy. Alez wybuchla panika! Portier nawet sie powiesil.
– Ktory? – krzyknalem.
– Ten lysy.
– Etienne? Dlaczego to zrobil?
– Nikt nie wie. Nie zostawil nawet paru slow. Ale moim zdaniem Ziernow cos podejrzewa.
– Psu pieska smierc. A co z Langem?
– Wyjechal. Chyba na zawsze. Z nim tez wynikla piekna historia – rozesmiala sie. – Martin nie wiadomo za co tak go zmasakrowal, ze trudno go bylo poznac. Myslelismy, ze bedzie skandal dyplomatyczny, a tymczasem skonczylo sie na niczym. Lange powiedzial, ze nie zglasza zadnych pretensji. Reporterzy domagali sie wyjasnien od Martina. Martin postawil im whisky i powiedzial, ze Lange chcial mu odbic pewna rosyjska dziewczyne. Niby mnie. W ogole – smiechu warte, ale w gruncie rzeczy za tym tez kryje sie jakas tajemnica. Teraz Martin wyjechal razem z Thompsonem. Dokad? Dowiesz sie. Zbieralam dla ciebie wszystkie wycinki prasowe. Jest tam takze list Martina do ciebie, ale Martin ani slowem nie wspomina o calej tej awanturze. Mozesz mi jednak wierzyc, ze Ziernow cos wie. Nawiasem mowiac jutro wystapi wreszcie na posiedzeniu plenarnym. Dziennikarze nie moga sie doczekac jego wystapienia niczym rekiny plynace za rufa statku, a on tymczasem ciagle je odklada. Nawiasem mowiac – przez ciebie. Chce sie przedtem z toba zobaczyc. Teraz. Dziwi cie to? Powiedzialam przeciez, ze teraz.
Ziernow pojawil sie z blyskawiczna szybkoscia. Nie byl sam. Towarzyszyli mu Carresi i Montjusseau. Nic nie mogloby zrobic na mnie wiekszego wrazenia. Rozdziawilem usta i nawet nie odpowiedzialem na ich powitania.
– Poznal – powiedzial po angielsku do swoich towarzyszy Ziernow. – A panowie watpiliscie, czy pozna.
Wtedy wpadlem w furie. Na szczescie latwiej jest sie wsciekac operujac angielszczyzna niz jakimkolwiek innym jezykiem swiata oprocz rosyjskiego.
– Nie zwariowalem ani nic cierpie na utrate pamieci. Trudno czlowiekowi zapomniec szpade, ktora mu przebila gardlo.
– A pamieta pan te szpade? – zapytal Carresi, nie wiedziec czemu bardzo uradowany.
– Pewnie!
– Ta szpada wisi u mnie na scianie od szescdziesiatego roku. To nagroda za Tuluze – zauwazyl flegmatycznie Montjusseau.
– Pamietam, pamietam. Pamietam i klinge, i garde – znowu wtracil sie Carresi. Ale Montjusseau go nie sluchal.
– Jak dlugo pan sie trzymal? – zapytal, po raz pierwszy spogladajac na mnie z zainteresowaniem. – Minute? Dwie?
– Dluzej – powiedzialem. – Pan przeciez walczyl lewa reka.
– Wszystko jedno. Lewa mam znacznie slabsza, to prawda, bez potrzebnej lekkosci. Ale na treningach… – Nie wiadomo dlaczego nie skonczyl tego zdania i zmienil temat. – Znam waszych mistrzow. Spotykalem sie z nimi na planszy. Pana jednak nie pamietam. Czyzby nie wlaczono pana do reprezentacji?
– Rzucilem szermierke – powiedzialem. Nie chcialem sie „zdemaskowac”. – Juz dawno rzucilem szpade.
– Szko-oda – przeciagnal Montjusseau i spojrzal na Carresiego.
Nie bardzo zrozumialem, czego mu bylo szkoda. Czy ubolewal nad tym, ze przestalem sie interesowac szermierka wyczynowa, czy tez nad tym, ze pojedynek ze mna zajal mu wiecej niz dwie cenne minuty. Carresi zauwazyl te moja niepewnosc i rozesmial sie.
– Gaston sie z panem nie pojedynkowal.
– Jak to: nie pojedynkowal sie? – nie zrozumialem. – A to?
Zmacalem delikatnie ukosny szew na szyi.
– To moja wina – powiedzial niepocieszony Carresi. – To ja wymyslilem to wszystko lezac na kanapce w swoim pokoju. Gaston, ktorego zsyntetyzowali i ktoremu dali do reki takaz zsyntetyzowana szpade, jest wytworem mojej wyobrazni. Nie zamierzam probowac zrozumiec, jak to sie stalo. Ale prawdziwy, realny Gaston nawet pana nie dotknal. Prosze nie miec do nas zalu.
– Jesli mam byc szczery, to nawet nie pamietam pana z tamtej kolacji – dodal Montjusseau.
– Zafalszowane zycie – przypomnial mi Ziernow nasza rozmowe ze schodkow. – Wyrazilem juz przypuszczenie, ze mozliwe jest modelowanie przewidywan albo sytuacji tylko wyobrazanych sobie – wyjasnil Carresiemu.