kalejdoskop. Polyskuja szkielka i to wszystko. Obejrzysz zdjecia tego, to rozlozysz rece. Sloneczny dzien, bezchmurne niebo odbija sie w gigantycznych krystalicznych powierzchniach. „Jezdzcy” zas przenikaja przez nie jak ptaki przez chmure. Ptaki za to odskakuja od tego jak pilki tenisowe. Probowano puszczac tam golebie pocztowe – zawracanie glowy.
Pozazdroscilem kolegom, ktorzy sfilmowali taka feerie.
– Moze to feeria, a moze farsa – powiedzial Ziernow – a moze cos jeszcze gorszego. Sfilmujesz to i ty, jesli zostaniesz przy zyciu. Wiesz, jak to teraz nazywaja? „Operacja Ti” – od pierwszej litery nazwiska naszego przyjaciela Thompsona wymawianej z angielska. Thompson zas powiada, ze to on na wlasna reke usiluje nawiazac kontakt. Wszystko juz, powiada, wyprobowano – sygnaly swietlne i fale radiowe, kody matematyczne i wypisywane na niebie przez odrzutowiec testy figuratywne. Wszystko to na darmo. „Jezdzcy” nie reaguja. Thompson uwaza, ze odniesie sukces. Nie wiadomo przy uzyciu jakich srodkow chce go osiagnac – nie wypowiada sie na ten temat. Ale sklad osobowy ekspedycji jest juz w zasadzie skompletowany i przetransportowany do Upemavik, tam skad startowala w roku 1913 ekspedycja grenlandzka Kocha i Wegenera. Maja do dyspozycji pasazersko-transportowego „Douglasa”, helikopter wypozyczony z bazy amerykanskiej w Thule, dwie arnfibie sniezne i aerosanie. Jak widzisz, ekspedycja jest niezle wyposazona.
Ciagle jednak jeszcze nie rozumialem, na jaki kontakt liczyl Thompson. Kontakt przy pomocy helikoptera i aerosan? Ziernow usmiechnal sie tajemniczo.
– Dziennikarze takze tego nie rozumieja. Ale Thompson to nieglupi czlowiek. Nie potwierdzil ani jednego z przypisywanych mu oswiadczen. Nie wypowiedziala sie tez zadna z firm, ktore dostarczyly mu wyposazenia i potrzebnych ekspedycji artykulow. Pytaja go, czy to prawda, ze ekspedycja zabiera ze soba butle gazu o jakims nieznanym skladzie? Do czego maja sluzyc urzadzenia, ktore zaladowano niedawno na pewien parowiec w Kopenhadze? Czy zamierza wysadzic w powietrze, przewiercic albo tez przebic pole silowe przybyszow? Odpowiadajac na te pytania Thompson wyjasnia rzeczowo, ze zabierany przez jego wyprawe bagaz byl kontrolowany przez celnikow i nie zawiera niczego, czego nie wolno byloby wwozic na terytorium Grenlandii. Nic mu nie wiadomo o zadnych specjalnych urzadzeniach, ktore jakoby mialy byc zaladowane na statek w porcie kopenhaskim. Celem wyprawy sa badania naukowe i zbyt wczesnie jest na przesadzanie wynikow dzialalnosci ekspedycji.
– Skad bierze na to pieniadze?
– Ktoz to wie? Nie chodzi tu, o jakies wielkie sumy, nikt nie stawia na niego zbyt powaznie, nawet „wsciekli”. Thompson nie walczy przeciez z komunistami ani z Murzynami. Ale ktos to oczywiscie finansuje. Podobno jakis koncern prasowy. Podobnie jak niegdys wyprawe Stanieva w glab Afryki. Sensacja to chodliwy towar, mozna zaryzykowac.
Bylem ciekaw, czy ta wyprawa ma cos wspolnego z zaleceniami kongresu.
– Thompson zerwal z kongresem – wyjasnil Ziernow. – Jeszcze przed otwarciem obrad opublikowal w prasie oswiadczenie, ze nie bedzie sie uwazal za zwiazanego przyszlymi postanowieniami kongresu. A propos, przeciez nie wiesz jeszcze, jak sie sprawy mialy na kongresie.
Rzeczywiscie, nie wiedzialem jeszcze, jak sie mialy sprawy na kongresie. Nie wiedzialem nawet, ze obrady kongresu rozpoczely sie w tej wlasnie chwili, kiedy zabierano mnie ze stolu operacyjnego na sale.
Po podjeciu przez Rade Bezpieczenstwa Organizacji Narodow Zjednoczonych uchwaly, ze nie bedzie ona rozpatrywala fenomenu rozowych oblokow, poki Kongres Paryski nie zakonczy swoich obrad – Rada slusznie uznala, ze w sprawie tej powinni sie przede wszystkim wypowiedziec uczeni swiata – atmosfera, w ktorej obradowal kongres, stala sie jeszcze goretsza niz dotad.
Otwarcie obrad kongresu przypominalo inauguracje mistrzostw swiata w pilce noznej. Byly fanfary, flagi panstw, odczytywano pozdrowienia, ktore naplynely od organizacji naukowych z calego swiata. Co prawda co madrzejsi na sali raczej milczeli, ale mniej ostrozni skladali juz deklaracje, ze ludzkosc jest w przededniu wyjasnienia tajemnicy rozowych oblokow. Nikt niczego oczywiscie na kongresie nie wyjasnil. Moze jedynie referat inauguracyjny akademika Osowca, ktory wystapil z obszernie uzasadniona teza o pokojowym charakterze wizyty naszych gosci z kosmosu, juz od pierwszej chwili skierowal prace uczonych w wyraznie okreslonym kierunku. Ale sprawa rozowych oblokow miala przeciez znacznie wiecej aspektow. O nich to wlasnie mowil mi ze zle ukrywanym rozczarowaniem Ziernow. Scieraly sie argumenty, obalano hipotezy. Niektorzy sposrod uczestnikow kongresu byli zdania, ze obloki sa jeszcze jedna odmiana latajacych talerzy i w gruncie rzeczy niczym wiecej.
– Gdybys wiedzial, Jura, ilu jest jeszcze wsrod uczonych „twardoglowych”, ktorzy dawno juz powinni utracic prawo do nazwy uczonego! – mowil Ziernow. – Oczywista byly rowniez rozsadne wystapienia, oryginalne hipotezy, smiale propozycje. Ale Thompson juz po pierwszych posiedzeniach uciekl. „Stado zdziecinnialych starcow nie wymysli niczego dorzecznego” – powiedzial oblegajacym go reporterom na od jezdnym.
Sposrod wszystkich uczestnikow kongresu do wziecia udzialu w ekspedycji zaprosil tylko Ziernowa wraz z cala zaloga naszej „Charkowianki”, a takze Irene. „Razem zaczynalismy, razem bedziemy to kontynuowac” – powiedzial do Ziernowa.
– Ja nie zaczynalam – wtracila sie Irena.
– Ale wlaczyliscie sie w to potem.
– Gdzie?
– Tamtej nocy, w hotelu „Bretagne”. Prosze zapytac Anochina, on cos niecos moze o tym opowiedziec.
Odpowiedzialem Ziernowowi spojrzeniem, ktore przypominalo cios szpady Bonneville’a. Irena, zupelnie zdezorientowana, patrzyla to na mnie, to na Ziernowa.
– Czy to prawda, Jura?
– Prawda – westchnalem i zamilklem.
– Czy stalo sie wtedy cos zlego?
Niezrecznie bylo milczec dluzej. Ucieszylem sie wiec, slyszac dobrze znane skrzypniecie drzwi.
– Teraz sie zacznie najmniej przyjemne – powiedzialem, wskazujac ruchem glowy otwarte drzwi, w ktorych stal juz moj bialy aniol ze strzykawka w reku. – Zabieg, ktorego nie powinni ogladac nawet najblizsi przyjaciele.
I zbawcza terapia profesora Pelletiera znow pograzyla mnie w bezdennej otchlani.
KONGRES
Wygramolilem sie z tej otchlani snu dopiero rano, wszystko sobie od razu przypomnialem i na mysl, ze mam jeszcze jeden dzien spedzic w tym szpitalnym wiezieniu ogarnal mnie gniew. Nie poprawil mi humoru widok bialego aniola, ktory przywiozl na ruchomym stoliku sniadanie.
Aniol podal mi oprawna w czerwony safian teczke.
– Co to jest?
– Wycinki z gazet, ktore przyniosla dla pana mademoiselle Irena. Profesor pozwolil.
Dla czlowieka umierajacego z glodu informacji to juz bylo cos. Otworzylem te teczke. Byl to glos swiata, ktory docieral do mnie poprzez nikiel i szklo kliniki, poprzez biala cegle jej murow, poprzez mrok glebokiego snu i blogosc rekonwalescencji. Byl to glos kongresu, glos akademika Osowca, ktory swym referatem od razu przesadzil jedynie rozumne i konsekwentne stanowisko ludzkosci wobec gosci z kosmosu.
„Przybysze, by tak rzec, mimochodem obdarzyli ludzkosc odkrytymi przez siebie bogactwami – mowil Osowiec. – W pasmie Gor Plomiennych znalezli niezmiernie bogate zloza rud miedzi, a w Jakutii nowe kominy diamentowe. Na Antarktydzie wykryli nafte, wlasnymi srodkami przeprowadzili wiercenia i wzniesli szyby oryginalnej, nie znanej nam dotad konstrukcji. Moge zawiadomic panow – reasumowal wsrod oklaskow uczony – ze w Moskwie podpisano wlasnie porozumienie zawarte pomiedzy zainteresowanymi mocarstwami. Porozumienie to przewiduje powolanie przemyslowo-handlowego towarzystwa akcyjnego pod nazwa TOWENA, to jest Towarzystwo Wspolnej Eksploatacji Nafty Antarktycznej”.
Osowiec podsumowal rowniez wydarzenia zwiazane z modelowaniem przez przybyszow interesujacych ich przejawow zycia na Ziemi.
Oprocz Sand City „jezdzcy” wymodelowali takze pewne uzdrowisko w Alpach Wloskich, plaze Lazurowego Wybrzeza o jedenastej rano, kiedy przypominaja one leza fok, plac Swietego Marka w Wenecji, a takze fragment londynskiego metro. Srodki komunikacji pasazerskiej w ogole wydawaly sie ich interesowac, zwrocili na nie uwage