Potrzasnal glowa i pocalowal ja jeszcze raz.

– Wolalbym, zebys pojechala.

– Dobrze. Pojade z Delia, Cyrem i kuzynka Lulu, ktora, nawiasem mowiac, bedzie przebojem dnia. Ma na sobie spodnie z flaga konfederacka na jednej nogawce, amerykanska na drugiej.

– Zawsze mozna liczyc na kuzynke Lulu.

– Tucker! – Caroline ujela w dlonie jego twarz. – Jezeli masz klopoty, chcialabym, zebys sie nimi ze mna podzielil.

– Zrobie to wkrotce. Wygladasz pieknie, Caroline, kiedy tak stoisz na werandzie, za plecami masz otwarte drzwi, a wokol bzykaja pszczoly. – Ogarnal ja ramionami i trzymal przez chwile przy sobie, marzac o tym, by swiat pozostal taki ladny, spokojny i pelen wdzieku. Jak kobieta w niebieskiej sukience.

– Badz gotowa na te fajerwerki wieczorem – powiedzial. – I na to, co chce ci powiedziec. – Objal ja mocniej. – Caroline, chce…

– Na milosierdzie boskie! – mruknela kuzynka Lulu od drzwi. – Tucker, bedziesz tak stac caly dzien i migdalic sie z ta Jankeska? Musimy sie ruszyc, jezeli chcemy dostac przyzwoite miejsca.

– Islamy czas. – Ale Tucker puscil Caroline. – Nie spuszczaj tej Jankeski z oka, kuzynko Lulu. – Pokazal jej w usmiechu wszystkie zeby. – W tym stroju mozna by cie wciagnac na maszt flagowy. Skad wytrzasnelas takie spodnie?

– Sama je uszylam. – Rozstawila swoje chude, oflagowane nogi. – Mam jeszcze zakiet, ale jest za goraco. – Wetknela orle pioro we wlosy. – Jestem gotowa.

– Wiec ruszajcie. – Pocalowal szybko Caroline, zanim wszedl do domu. – Wyprawie reszte. Kuzynko Lulu, nie pozwol Caroline uciec z jakims podrywaczem.

Lulu parsknela.

– Nie ucieknie daleko.

– Nie uciekne – powiedziala Caroline z usmiechem.

ROZDZIAL DWUDZIESTY OSMY

Jak sadzisz, ilu z tych szalencow padnie na udar sloneczny przed druga? – Kuzynka Lulu zadala swe pytanie z wygodnego fotela na trybunach. Nad glowa trzymala czerwono – bialo – niebieska parasolke, a miedzy stopami termosy z likierem mietowym.

– Nigdy nie mielismy wiecej niz piec, szesc omdlen – powiedziala Della pogodnie. Nie ludzila sie, ze uda jej sie zacmic spodnie kuzynki Lulu, ale zatknela miniaturowa choragiewke w geste wlosy. – Przewaznie mlodziez.

Maszerujaca orkiestra dumnie dmuchala w trabki, Lulu przygrywala na plastikowej cytrze. Otaczal ja mur dzwiekow, zachwycal polysk miedzi w ostrym sloncu, ale byla zdania, ze paru zemdlonych grajkow dodaloby imprezie pieprzu.

– Ten kontrabasista, krzepki chlopak z pryszczami? Wzrok ma szklisty. Stawiam dziesiec dolcow, ze padnie na skrzyzowaniu.

W Delii odezwal sie instynkt wspolzawodnictwa. Przyjrzala sie chlopcu. Pocil sie obficie i istniala szansa, ze jego zgrabny uniform bedzie pachnial jak mokra owca przed uplywem dnia, ale byl jeszcze rzeski.

– Zaklad stoi.

– Kocham parady. – Lulu zatknela sobie cytre za ucho jak olowek i nalala sobie likieru. – Najlepsza rozrywka po slubach, pogrzebach i pokerze.

Della prychnela i ochlodzila twarz wiatraczkiem na baterie.

– Mozesz pojsc na pogrzeb chocby jutro. Mamy tu ostatnio prawdziwa plage pochowkow. – Della westchnela i uraczyla sie zawartoscia termosu Lulu. – Po raz pierwszy od pietnastu lat Happy nie przemaszerowala z Ogrodniczym Klubem Pan.

– Dlaczego?

– Bo jutro chowaja jej corke.

Lulu patrzyla na dziewczeca druzyne z Jeffersona Davisa potrzasajaca pomponami w rytm „It's a Grand Old Flag”.

– Dobry pogrzeb postawi ja na nogi – uspokoila Delie. – Co przygotowalas na stype?

– Ambrozje kokosowa. – Della oslonila dlonia oczy. – Spojrz tam, kuzynko Lulu. Spojrz, jak ta mala Carla Johnsona wywija batuta!

– Pierwsza klasa, fakt. – Lulu siorbnela mietowki. – Wiesz, Delio, zycie jest jak batuta. Mozesz krecic nia na placu, jezeli masz talent. Mozesz rzucic ja w gore i zlapac, jezeli masz refleks. Albo poslac ja w gore i pozwolic, by ci spadla na leb. – Lulu usmiechnela sie i wyjela zza ucha cytre. – Uwielbiam parady.

Siedzaca za Lulu Caroline zamyslila sie nad tym porownaniem. Jakis sens w tym byl. Ona sama nie rabnela sie jeszcze batuta w glowe, ale z pewnoscia pare razy pozwolila jej upasc na ziemie. Teraz uczyla sie nia zonglowac.

– Krolowa Bawelny i jej dwor – powiedzial Cyr. – Cala szkola wybiera ja co roku. Powinna jechac na tylnym siedzeniu samochodu pana Tuckera, ale poniewaz jest rozbity, wynajeli limuzyne z Greenville.

Caroline usmiechnela sie do dziewczyny w bialej sukience.

– Ona jest sliczna.

– To Ketty Sue Hardesty. – Patrzac na Ketty Sue, Cyr przypomnial sobie jej mlodsza siostre, Lee Anne. Ja i jej miekkie, fascynujace piersi. Kiedy samochod przejechal, Cyr rozejrzal sie w tlumie, szukajac znajomej postaci. Nie zauwazyl Lee Anne, ale wypatrzyl Jima i zaczal wymachiwac rekoma.

– Moze dolaczysz do swojego przyjaciela, Cyr? Spotkamy sie w samochodzie po zakonczeniu parady.

Cyr mial ochote sie urwac, ale potrzasnal tylko glowa. Pan Tucker liczyl na to, ze przypilnuje panny Caroline. Odbyli na ten temat meska rozmowe.

– Nie, psze pani. Zostane. O, tam jest panna Josie i ten doktor z FBI. Ma w klapie marynarki taki kwiatek, co sika woda. Niezly numer z tego doktora.

Caroline rozgladala sie w tlumie.

– Zastanawiam sie, co zatrzymalo Tuckera.

– Nic. – Tucker objal ja od tylu. – Nie myslisz chyba, ze zrezygnowalabym z ogladania parady u boku pieknej kobiety?

Wsparla sie o niego plecami.

– Nie.

– Przyniesc cos zimnego do picia, panie Tucker? Mam kieszonkowe.

– Dziekujemy, Cyr. Mysle, ze kuzynka Lulu ma w tych termosach wszystko, co przepisal pan doktor.

Cyr podskoczyl po kubek, ktory Lulu napelnila likierem, i podala go Tuckerowi.

– Federalny oglada parade z biura szeryfa.

– Ach tak? – Tucker posmakowal mietowki i oddal kubek Caroline. Wziela pierwszy lyk i pozwolila, by napoj splynal jej do gardla.

– Chyba niespecjalnie mu sie podoba nasza parada.

– Wyglada jakby mu zalecialo martwym skunksem – skomentowal Cyr.

– On nie rozumie. – Tucker jedna reka objal Caroline, druga polozyl na ramieniu Cyra. – O, idzie Jed Larrson i jego chlopcy.

Kiedy sekcja piszczalek i bebnow pod przewodnictwem Larssona przemaszerowala grajac „Dixie”, tlum zawyl. Ci, ktorzy siedzieli na trybunach, powstali.

Caroline usmiechnela sie i zlozyla glowe na ramieniu Tuckera. Ona rozumiala.

Czwarty Lipca oznaczal pieczone kurczeta, salatke ziemniaczana i miesiwo z rozna. Byl to dzien przeznaczony na powiewanie flagami, jedzenie ciasta i picie zimnego piwa w cieniu drzew. Rodziny pograzone w zalobie nadal oplakiwaly swa strate, ramie sprawiedliwosci nadal macalo na oslep w poszukiwaniu mordercy, a Innocence odgrodzilo sie od nieszczescia czerwono – bialo – niebieska flaga i swietowalo na calego.

Po paradzie przyszla kolej na konkursy na Market Street i rynku miasta. Jedzenie ciast, strzelanie do celu, rzucanie jajkami i plucie pestkami melona.

Вы читаете Miasteczko Innocente
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату