odbierajacych mu chleb, patrzacych na niego jak na wsiowego prostaczka, ktory nie potrafi nawet przyskrzynic pijaka.
– Martwie sie tylko dlatego, ze przypomnialem sobie Francie – ciagnal Tucker.
– Popytam ludzi. – Wstal, chcac od razu zabrac sie do roboty. – Sadze, ze jest tak, jak mowiles. Przyczaila sie gdzies u kolezanki na pare dni, zeby wycisnac z ciebie oswiadczyny.
– Aha. – Zadowolony, ze udalo mu sie przerzucic ciezar na barki Burke'a, Tucker wstal i pokustykal ku drzwiom. – Daj mi znac, jak sie czegos dowiesz.
– Jasna sprawa. – Burke wyszedl razem z nim i objal spojrzeniem miasteczko. Miejsce, gdzie sie urodzil i wychowal, gdzie po ulicach biegaly jego dzieci, gdzie robila zakupy jego zona. Gdzie mogl uniesieniem reki pozdrowic kazdego mieszkanca i zostac przez niego rozpoznany.
– Kogo my tu mamy! – Tucker westchnal cichutko patrzac, jak Caroline Waverly wysiada z BMW i kieruje sie w strone sklepu Larrsona. – Z nia jest tak, jak ze szklanka zimnej wody. Czlowiekowi zachciewa sie pic od samego patrzenia.
– Krewna Edith McNair?
– Aha. Wpadlem na nia wczoraj. Gada jak ksiezna i ma najwieksze zielone oczy, jakie widziales w zyciu.
Rozpoznajac symptomy, Burke zachichotal.
– Masz dosc problemow, synu.
– To moja slabosc. – Kulejac lekko, Tucker ruszyl w strone porsche'a. Nagle zmienil zdanie i przeszedl przez ulice. – Chyba kupie paczke fajek.
Usmiech Burke'ego znikl, kiedy szeryf skierowal sie w strone domu noclegowego. On tez pamietal Francie. Jezeli Edda Lou chciala zmusic Tuckera do malzenstwa, powinna siedziec gdzies na widoku, a nie znikac na dwa dni. Na mysl, ze jej nie ma, poczul gorzki sam w ustach.
Zadomawiam sie tu, pomyslala Caroline idac przez spalony sloncem trawnik w strone drzew. Panie, ktore poznala u Larrsona tego popoludnia, byly odrobine bardziej wscibskie, niz Caroline mogla oczekiwac, ale zarazem niezwykle przyjacielskie i serdeczne. Dobrze wiedziec, ze kiedy poczuje sie samotna, moze poszukac towarzystwa w miasteczku.
Spodobala jej sie zwlaszcza Susie Truesdale, ktora wstapila do sklepu, zeby kupic kartke urodzinowa dla swojej siostry w Natchez, i zostala na dwudziestominutowa pogawedke.
Oczywiscie przyszedl tam rowniez ten facet Longstreet, zeby poflirtowac i porozsiewac troche wdzieku Poludniowca. Ciemne okulary nie mogly ukryc faktu, ze walczyl, a kiedy przyznal, ze faktycznie tak bylo, otrzymal gorace slowa pociechy od kazdej obecnej kobiety.
To
Dzieki Bogu, ze z nim skonczyla, ze skonczyla ze wszystkimi mezczyznami. Wdziek Tuckera nie robil na niej zadnego wrazenia.
Zwracal sie do niej „panno Caroline”, przypomniala sobie z lekkim usmiechem. Nie miala watpliwosci, ze jego oczy smieja sie za ciemnymi szklami.
Szkoda tylko jego rak, pomyslala przechodzac pod zwisajaca nisko galezia. Sa naprawde piekne. Dlugie smukle palce, szeroka dlon. Az zal bylo patrzec na poscierane obrzmiale klykcie.
Zirytowana, stlumila pierwszy odruch sympatii. W chwili gdy wyszedl, lekko utykajac, kobiety zaczely trajkotac o nim i o jakiejs Eddzie Lou. Caroline odetchnela gleboko zapachem ziemi i nagrzanych sloncem lisci. Usmiechnela sie do siebie.
Wygladalo na to, ze ugrzeczniony pan Longstreet wpakowal sie w niezle tarapaty. Jego dziewczyna zaszla w ciaze i
Dotarl do niej zapach wody. Boze, jak daleko byla od Filadelfii. Nigdy by nie przypuszczala, ze bedzie z taka przyjemnoscia sluchala ploteczek o malomiasteczkowym kobieciarzu!
Spedzila w Innocence mile pol godzinki. Damy rozmawialy o dzieciach, przepisach kulinarnych, o mezczyznach. O seksie. Rozesmiala sie cicho. Najwyrazniej seks byl ulubionym tematem pan, niezaleznie od tego, czy pochodzily z Polnocy czy z Poludnia. Ale tutaj mowiono o tym tak otwarcie. Kto sypia z kim, a komu sie juz nie chce.
To pewnie sprawa klimatu, pomyslala Caroline, i usiadla na pniu, zeby popatrzec na wode i posluchac szmerow wczesnego wieczoru.
Byla zadowolona, ze przyjechala do Innocence. Z dnia na dzien czula sie lepiej. Cisza, zabojcze slonce, ktore wysysalo z czlowieka cala energie, surowe piekno wody ocienionej gestymi drzewami. Zaczynala nawet przywykac do nocnych odglosow i wiejskich, atramentowych ciemnosci.
Poprzedniej nocy przespala jednym tchem osiem godzin, po raz pierwszy od wielu tygodni. I obudzila sie bez tego utrapionego bolu glowy. Samotnosc, spokoj malego miasteczka i wiejski rytm zycia dzialaly na nia zbawiennie. Zaczela zapuszczac korzenie, cos, na co nigdy jej nie pozwolono, Korzenie, ktore jej
Rozczulona tym wspomnieniem nachylila sie i ujela kamyk w dwa palce. Dziwne, miala wrazenie, ze ktos ja obserwuje. Gapi sie na nia. Dreszcz przelecial jej po plecach, jeszcze zanim dostrzegla katem oka bialy ksztalt w wodzie.
Sztywno odwrocila glowe w tamtym kierunku. I zamarla. Nie mogla nawet krzyknac.
Zwrocone na nia. oczy nic juz nie widzialy. Caroline dostrzegla tylko twarz podskakujaca na powierzchni czarnej wody i absurdalny zwoj jasnych wlosow, ktore wplataly sie w korzenie starego drzewa.
ROZDZIAL CZWARTY
Powoli przychodzila do siebie. Udalo jej sie nawet utrzymac w zoladku troche cieplawej wody, ktora pila. Fale mdlosci cofaly sie, jezeli oddychala gleboko po kazdym lyku. Napila sie jeszcze troche, wciagnela gleboko powietrze i czekala, az Burke Truesdale wroci znad stawu.
Nie poprosil, zeby z nim weszla do srodka. Wystarczyl jeden rzut oka na jej twarz, by wiedziec, ze nie ujdzie dziesieciu krokow. Nadal nie potrafila sobie przypomniec, jak dostala sie do domu, choc musiala tego dokonac, skoro siedzi na stopniach werandy i malymi lykami popija wode.
Zgubilam but, zauwazyla z roztargnieniem. Sliczny bialo – zielony mokasynek. Kupila je w Paryzu pare miesiecy temu. Zamglonym wzrokiem spogladala w dol na brudna stope. Spomiedzy palcow wystawaly zdzbla trawy. Marszczac w skupieniu brwi, zdjela drugi but. Wydalo sie jej wazne, zeby miec obie stopy bose. Przeciez ktos moze ja zobaczyc i pomyslec, ze oszalala. Siedzi na werandzie w jednym bucie. A w jej stawie plywa trup.
Kiedy zoladek skurczyl sie, grozac, ze wyrzuci z siebie nawet te odrobine wody, Caroline wsadzila glowe miedzy kolana. Och, jak ja nie cierpie byc chora, pomyslala z nienawiscia, jaka odczuwac moze tylko ktos, kto wyzdrowial niedawno po dlugiej chorobie.
Zaciskajac piesci, uzyla calej sily woli, by opanowac mdlosci. Jakim prawem czuje sie chora, przerazona i ogluszona! Przeciez zyje, prawda? Zyje, jest cala, zdrowa i bezpieczna. Nie tak, jak ta biedna kobieta w stawie.
Ale trzymala glowe miedzy kolanami, czekajac az zoladek sie uspokoi i ustanie szum w uszach.
Podniosla glowe, slyszac warkot samochodu. Otarla twarz drzaca dlonia i patrzyla, jak zakurzona polciezarowka przedziera sie przez zarosnieta aleje.
Musze przyciac te winorosla, pomyslala. Slyszala, jak skrobia porysowany lakier samochodu. W szopie znajda sie pewnie jakies nozyce ogrodowe, najlepiej zrobic to z samego rana, zanim zacznie doskwierac upal.