– Sam zlapalem w nim kilka niezlych sztuk – powiedzial Burke tonem pogawedki. – Pali pani?

– Nie. – Przypomniawszy sobie o obowiazkach gospodyni, rozejrzala sie za popielniczka. – Prosze sie nie krepowac.

Burke wyjal paczke chesterfieldow, ale myslal o niedopalku, ktory znalazl w poblizu zwalonego pnia. Edda Lou rowniez nie palila.

– Nie zauwazyla pani, zeby ktos sie tu krecil? Nikt nie wpadl z wizyta?

– Jak juz mowilam, dopiero co przyjechalam. Ale rzeczywiscie, wpadlam na kogos zaraz pierwszego dnia. Powiedzial, ze babcia pozwalala mu tam Przychodzic i patrzec na wode.

Twarz Burke'a nie zdradzala zadnych uczuc, ale zrobilo mu sie mdlo.

– Wie pani, kto to byl?

– Powiedzial, ze nazywa sie Longstreet. Tucker Longstreet.

Tucker lezal w hamaku. Przykladal zimna puszke piwa do obrzmialego oka i snul ponure rozwazania. Wrazenie, ze stratowaly go konie, minelo. Teraz czul sie tak, jakby go najpierw przeciagnely pare kilometrow po ziemi. Gorzko zalowal swojej decyzji, by stawic czolo Austinowi. Byloby o niebo lepiej, gdyby zaszyl sie w Greenville albo nawet w Vicksburgu na pare dni. Co, u licha, podsunelo mu mysl, ze duma i uczciwosc warte sa sliwy pod okiem?

Jeszcze gorsza byla swiadomosc, ze Edda Lou wyleguje sie gdzies i bawi zamieszaniem, ktore sama wywolala. Im dluzej o tym myslal, tym wiekszej nabieral pewnosci, ze Austin wygarbowal mu skore wlasciwie bez powodu. Edda Lou nie zrobi sobie skrobanki. I to wcale nie dlatego, ze powstrzymaja ja. przed tym wzgledy moralne czy nagle rozbudzony instynkt macierzynski. Ale pozbywszy sie dziecka, nie bedzie juz miala haka na Tuckera Longstreeta.

Haka, pomyslal ponuro, na ktorym bedzie wisial przez reszte swojego zycia.

Nic tak nie udupia czlowieka jak rodzina, dumal dalej. Jego krew polaczy sie z krwia Eddy Lou. Wszystko, co dobre i zle w nich obojgu, ulegnie przemieszaniu i jedynie Bog, a moze los czy zwyczajnie czas zdecyduje, ktore z cech przewaza.

Pociagnal spory ryk piwa i przylozyl sobie puszke z powrotem do oka. Nie bylo sensu myslec o czyms, co wydarzy sie dopiero za wiele miesiecy. Mial dosc aktualnych problemow.

Cierpial i gdyby sie nie wstydzil calej tej historii, zadzwonilby po doktora Shaysa.

Zeby sie odprezyc, postanowil znalezc sobie przyjemniejszy temat rozwazan.

Caroline Waverly. Byla jak smukla czarka mrozonego kremu, z rodzaju tych, ktore chlodza od srodka i rodza apetyt na wiecej. Usmiechnal sie pod nosem, przypomniawszy sobie wyniosle spojrzenie, jakim obrzucila go dzisiaj u Larrsona.

Spojrzenie krolowej, ktora potknela sie o wiesniaka. Chryste, to spojrzenie sprawilo, ze chcial ja z miejsca poderwac.

Chcial, ale nie zamierzal. Chwilowo mial dosc kobiet. Wygarbowano mu skore, szczescie jakby go opuscilo. Ale mimo wszystko przyjemnie bylo pomyslec o poderwaniu Caroline Waverly. Podobal mu sie jej glos, miekki i przytlumiony, tak rozny od pozy malej niedotykalskiej.

Przez chwile zastanawial sie, co musialby zrobic, by zdecydowala sie porzucic te poze. Usnal z usmiechem na ustach.

– Tuck!

Mruknal cos i probowal zepchnac reke, ktora potrzasala jego ramieniem.

Nagly ruch wywolal fale ostrego bolu. Zaklal i otworzyl oczy. – Jezu, czy czlowiek nie moze miec tutaj odrobiny spokoju? – Zamrugal oczami na widok Burke'a. Cienie wydluzyly sie i jego pierwsza mysla bylo, ze Della nie zawolala go na kolacje. Druga, ze zoladek boli go tak, ze moze to i lepiej.

– Pamietasz, kiedy bracia Bonny i ich zwariowany kuzyn spuscili nam lomot w Spook Hollow?

Burke trzymal dlonie w kieszeniach.

– Bo co?

– Bylismy wtedy wyrostkami. – Tucker rozprostowal obolale dlonie. – Nie zdaje mi sie, zeby to bolalo tak jak teraz. Moze wejdziesz do domu i przyniesiesz nam po piwie?

– Jestem na sluzbie. Tucker. Musze z toba porozmawiac.

– Mozesz rozmawiac, popijajac piwo. – Ale kiedy przyjrzal sie twarzy Burke'a, usmiech znikl z jego twarzy. – O co chodzi?

– Stalo sie cos zlego. Bardzo zlego. Wiedzial, jakby to juz zostalo powiedziane.

– Edda Lou, prawda? – Zanim Burke zdolal odpowiedziec, Tucker zerwal sie na nogi i zaczal biegac w te i z powrotem po trawie przeciagajac rekoma przez wlosy.

– O Jezu, Jezu Chryste!

– Tuck…

– Daj mi chwile. Niech to cholera! – Chory z zalu, wsciekly, uderzyl piescia w pien drzewa. – Jestes pewien?

– Aha. To samo co z Anette i Francie.

– Swiety Boze! – Oparl czolo o drzewo i skupil sie na tym, by odegnac upiorny obraz. Nie kochal jej, doszedl do punktu, kiedy jej nawet nie lubil, ale dotykal jej kiedys, smakowal ja, byl w niej. Wstrzasnal nim nagly zal, nie tylko za nia, ale i za dzieckiem, ktorego nawet nie chcial.

– Powinienes usiasc.

– Nie. – Odwrocil sie od drzewa. Twarz mu sie zmienila. Malowal sie na niej twardy, grozny wyraz, ktory Burke widzial zaledwie pare razy. – Gdzie ja znalazles?

– W stawie McNairow, pare godzin temu.

– To okolo kilometra stad. – Pomyslal najpierw o siostrze, o Delii, o zapewnieniu im ochrony. Potem o Caroline. – Ona… Caroline… Nie Powinna byc tam sama.

– Teraz jest z nia Josie. I Carl. – Burke przeciagnal dlonia po warzy. – Josie namowila ja na wypicie jablecznika panny Edith. To wlasnie ona, znaczy sie Caroline, znalazla cialo.

– Kurwa! – Usiadl ponownie na hamaku i ukryl twarz w dloniach. – Co my zrobimy, Burke? Co my, do cholery, zrobimy?

– Musze zadac ci pare pytan, Tuck, ale zanim to zrobie, chce ci powiedziec, ze widzialem sie z Austinem. Musialem mu powiedziec. Wyciagnal paczke chesterfieldow w strone Tuckera. – Powinienes na siebie uwazac, stary.

Tucker wzial papierosa.

– Chyba nie mysli, ze to ja skrzywdzilem Edde Lou? Na litosc boska! Potarl zapalke i patrzyl, jak dopala mu sie w palcach. – Nie myslisz chyba… – Upuscil ja i zerwal sie na nogi. – Do cholery, Burke, znasz mnie przeciez.

Burke pozalowal, ze nie przyjal tego piwa czy czegokolwiek, co zmieniloby gorzki smak w ustach. Tucker byl jego przyjacielem, niemal bratem. I pierwszym podejrzanym.

– To, ze cie znam, nie ma tu nic do rzeczy.

Tucker poczul pierwsze uderzenie paniki, bardziej bolesne niz jakikolwiek cios w zoladek.

– Niech to wszyscy diabli!

– Wykonuje tylko swoja prace, Tucker. To moj obowiazek. – Wyjal notatnik, czujac, jak zal sciska mu serce. – Klociles sie publicznie z Edda Lou przed paroma dniami. Zaraz potem zniknela.

Tucker potarl nastepna zapalke. Tym razem przypalil papierosa i zaciagnal sie dymem.

– Przeczytasz mi teraz moje prawa i zalozysz kajdanki, czy jak? Dlon Burke'a zacisnela sie w piesc.

– Do cholery, Tucker, spedzilem dwie godziny patrzac, co zrobiono tej dziewczynie. Nie jest to odpowiednia chwila, zeby mnie prowokowac.

Tucker uniosl pojednawczo dlonie, ale bylo w tym gescie zbyt wiele sarkazmu, by mozna go uznac za deklaracje pokojowa.

– Nie przeszkadzaj sobie, Burke. Wykonuj swoja cholerna prace.

– Chce wiedziec, czy widziales sie z Edda lub rozmawiales z nia po tymi jak wyszedles z restauracji.

– Przeciez bylem u ciebie w biurze dzisiaj rano i powiedzialem, ze nie.

– Co robiles po wyjsciu z restauracji?

– Poszedlem do… – urwal, blednac. – Chryste, poszedlem nad staw McNairow. – Zaczal podnosic papierosa do ust i zastygl w polowie gestu. Jego brazowe oczy polyskiwaly w gasnacym swietle dnia. – Ale ty jut o tym wiesz, prawda?

Вы читаете Miasteczko Innocente
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату