– Cenimy tu sobie wlasne bezpieczenstwo. O, to jest dopiero cacko. – Susie otworzyla szafe i wyjela pistolet. – Colt czterdziesci piec, seria wojskowa. Zaloze sie, ze uzywal go na wojnie. – Otworzyla pistolet z wprawa, ktora wzbudzila szczery podziw Caroline, i obrocila pusty bebenek. – Wypucowany az milo. – Zatrzasnela bebenek, wycelowala w sciane i nacisnela spust. – W porzadku. – Otworzywszy szuflade cmoknela z zadowoleniem na widok amunicji. Wepchnela pudelko do torebki i usmiechnela sie szeroko do Caroline.

– Rozwalmy pare puszek!

Agent specjalny Matthew Burns nie tanczyl z radosci na mysl, ze jedzie do malego miasteczka w delcie Missisipi. Burns byl urodzonym mieszczuchem. lubil wieczory w operze, dobre Chateauneuf i ciche leniwe popoludnia w Galerii Narodowej.

Widzial dosc okropienstw w czasie dziesiecioletniej pracy w Biurze i przywykl zmywac brudy z duszy z pomoca Mozarta i Bacha. Cieszyl sie na starannie zaplanowany weekend: balet, przyzwoita kolacja u Jean – Louisa w Watergate, a potem wysublimowane i romantyczne spotkanie z aktualna towarzyszka zycia.

Zamiast tego wyladowal w Innocence ze swoim zestawem do pracy w terenie, upchnietym w bagazniku wynajetego wozu, ktory mial zepsuta klimatyzacje.

Burns wiedzial, ze sprawa wywola burze w prasie i nie watpil, ze jest wlasciwym czlowiekiem na wlasciwym miejscu. Specjalizowal sie w masowych mordercach. I z calym spokojem mogl stwierdzic, ze jest w tym cholernie dobry.

A jednak irytowal go fakt, ze jego doskonale zaplanowany weekend diabli wzieli. Na dodatek patolog Biura, przypisany do sprawy, utknal w Atlancie z powodu burzy. Burns nie wierzyl, zeby jakis prowincjonalny koroner przeprowadzil przyzwoita sekcje.

Jego irytacja wzrosla, gdy jechal przez miasto w nagrzanej puszce, w jaka zamienil sie samochod. Wyglad Innocence potwierdzil jego najgorsze obawy: nieliczni zapoceni przechodnie, pare bezdomnych psow, zakurzone witryny sklepikow. Nie bylo nawet kina. Wzruszyl ramionami na widok wyplowialego, odrecznego napisu „Chat'N Chew” na szybie jedynej restauracji w polu widzenia. Dzieki Bogu zapakowal swoj ekspres do kawy.

Praca jak praca, pomyslal z rezygnacja, parkujac przed biurem szeryfa. Czasem pogon za sprawiedliwoscia wymagala ofiar. Wyjal z bagaznika aktowke i, probujac sie nie udusic z goraca, starannie zamknal woz.

Kiedy suka Jeda Larssona, Maruda, przywlokla sie, zeby obsikac przednia opone. Burns pokiwal tylko glowa. Nie watpil, ze dwunozni mieszkancy tego miasta wykaza rowny brak dobrych manier.

– Ladny samochod – odezwal sie Claude Bonny ze swego stanowiska pod markiza. I splunal.

Burns uniosl czarna brew.

– Jezdzi.

– Sprzedajesz cos, synu?

– Nie.

Bonny wymienil spojrzenia z Charlie O'Hara i Petem Koonsem. Przez dobra chwile O'Hara swiszczal tylko przez nos. – A wiec musisz byc tym facetem z FBI – wydal z siebie pisk.

– Tak. – Burns czul. jak po plecach splywa mu struzka potu. Modlil sie, by w tym miescie byla pralnia chemiczna.

– Ogladalem kiedys taki program z Efremem Zimbalistem. – Koons lyknal lemoniady. – Cholernie dobry program.

– „Dragnet” byl lepszy – stwierdzil Bonny. – Nie rozumiem, dlaczego go zdjeli. Nie robia juz dzisiaj takich programow.

– Panowie wybacza – powiedzial Burns.

– Idz, idz, synu. – Bonny machnieciem reki przynaglil go do pospiechu. – Szeryf jest w srodku. Siedzi tam od rana. Zlap tego psychopate, ktory morduje nasze dziewczeta, a my juz go sobie powiesimy.

– Doprawdy, ja nie…

– Czy ten facet z „Dragnet” nie gral potem doktora w tym programie „Mash”? – zastanawial sie O'Hara. – Zdaje sie, ze cos takiego pamietam.

– Jack Webb nigdy nie zagralby doktora! – powiedzial Bonny, uznajac to za osobista zniewage.

– Nie, ten drugi. Taki malutki. Moja stara omal nie wyskoczyla z kiecki, ogladajac ten show.

– Dobry Boze! – powiedzial Burns i popchnal drzwi biura szeryfa. Burke siedzial za biurkiem, przytrzymujac ramieniem sluchawke i piszac cos szybko w notatniku.

– Tak, sir, jak tylko sie tu zjawi. Ja… – Podniosl wzrok i zidentyfikowali Burnsa z taka sama latwoscia, z jaka odroznial przepiorke od bazanta. – Jedna chwileczke. Agent specjalny Burns?

– Zgadza sie. – Zgodnie z obowiazujacymi regulami wyciagnal legitymacje i machnal nia szeryfowi przed nosem.

– Wlasnie wszedl – powiedzial Burke do telefonu i podal gosciowi sluchawke. – Panski szef.

Burns odstawil torbe i ujal sluchawke.

– Tu Burns. Tak, sir, lekkie opoznienie. Klopoty z samochodem w Greenville. Tak, doktor Rubenstein powinien dotrzec tu o trzeciej. Dopilnuje. Juz teraz widze, ze bedzie nam potrzebny telefon, to zdaje sie pojedyncza linia. I… – Zakryl dlonia membrane. – Macie tu faks?

Burke oblizal wargi.

– Nie, sir. Nie mamy.

– I faks – mowil dalej Burns do sluchawki. – Zadzwonie, jak tylko rozpatrze sie w sytuacji. Tak, sir. – Oddal sluchawke Burke'owi i sprawdzil siedzenie obrotowego krzesla, zanim na nim usiadl. – Szeryf…?

– Truesdale. Burke Truesdale. – Wymienili uscisk dloni, krotki i oficjalny. Burke'owi zdawalo sie, ze czuje zapach talku dla niemowlat. – Mamy tu niezly pasztet, panie Burns.

– Slyszalem. Trzy brzydkie morderstwa w cztery i pol miesiaca. Zadnych podejrzanych.

– Zadnych. – Burke w ostatniej chwili powstrzymal sie, zeby go za to nie przeprosic. – Uznalismy, ze to robota jakiegos wloczegi, ale wobec ostatniego… No i jest ten przypadek w Nashville.

Burns zlozyl dlonie, tak by stykaly sie opuszkami palcow.

– Ma pan zapewne jakas dokumentacje?

– Mam. – Burke zrobil ruch, jakby chcial sie podniesc.

– Nie teraz. Moze mnie pan zapoznac ze sprawa ustnie, w drodze. Chce zobaczyc cialo.

– Zabralismy ja do zakladu pogrzebowego.

– Bardzo slusznie – powiedzial Burns sucho. – Obejrze ja, a potem pojedziemy na miejsce zbrodni. Zabezpieczyl je pan?

Burke poczul jak wzbiera w nim gniew.

.

– Dosc trudno zabezpieczyc bagno. Burns westchnal ciezko i wstal. – Wierze panu na slowo.

A na tylach domu Edith McNail i Caroline wstrzymala oddech, zacisnela zeby i pociagnela cyngiel. Wstrzas poderwal jej ramie, w uszach zadzwonilo. Trafila puszke, choc nie te, do ktorej mierzyla.

– No, coraz lepiej – powiedziala Susie. – Ale musisz miec przez caly czas otwarte oczy. – Dala maly popis, stracajac blyskawicznie trzy puszki z pnia.

– Czy moglabym rzucac w nie kamieniami? – krzyknela Caroline, kiedy Susie poszla ustawic cel.

– Czy zagralabys symfonie w dniu, w ktorym wzielas pierwszy raz do reki skrzypce?

Caroline westchnela i rozmasowala sobie ramie.

– Czy w ten sposob sklaniasz swoje dzieci do robienia tego, czego sobie zyczysz?

– Zebys wiedziala! – Susie stanela znow przy niej. – A teraz odprez sie i nie spiesz. Jakie to uczucie trzymac bron w reku?

– Prawde mowiac… – Rozesmiala sie krotko i zerknela w dol na pistolet.

– Seksowny przedmiot, prawda? – Susie poklepala Caroline po plecach. – W porzadku. Jestes wsrod przyjaciol. Rzecz w tym, ze kojarzy sie z wladza, panowaniem nad sytuacja, z odpowiedzialnoscia. Tak samo jak seks. Tego nie mowie swoim dzieciom. No, strzelaj, mierz do pierwszej od lewej. Masz eks – meza?

– Nie, piekne dzieki! Susie zachichotala.

– Bylego narzeczonego? Jakiegos faceta, ktory cie naprawde wkurwil?

– Luis – syknela Caroline przez zeby.

Вы читаете Miasteczko Innocente
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату