– To jakis Hiszpan, czy co?

– Raczej „co”. Wielki, meksykanski szczur. – Caroline pociagnela za cyngiel. Rozdziawila usta, kiedy puszka podskoczyla. – Trafilam.

– Po prostu potrzebowalas dopingu. Sprobuj nastepna.

– Drogie panie, czy zamiast strzelac, nie moglybyscie, na przyklad, naftowac obrusow? – zawolal Burke.

Susie opuscila rewolwer i usmiechnela sie.

Szykuje ci sie nowy przeciwnik na Czwartego Lipca, kochanie. – obrzucila przelotnym spojrzeniem Burnsa, nastepnie wspiela sie na palce pocalowala meza. – Wygladasz na zmeczonego.

– Jestem zmeczony. – Scisnal ja za reke. – Panie Burns, to moja zona, Susie, i Caroline Waverly. Panna Waverly znalazla wczoraj cialo.

– Caroline Waverly! – Burns wymowil to nazwisko niemal z czcia. – Nie do wiary! – Ujal jej reke i podniosl do ust, podczas gdy Susie wywracala oczami. – Zaledwie przed paroma miesiacami sluchalem pani koncertu w Nowym Jorku. A w zeszlym roku w Centrum Kennedy'ego. Mam kilkanascie pani plyt.

Przez dobra chwile Caroline gapila sie na niego bezmyslnie. To, o czym mowil, wydawalo jej sie tak odlegle, ze niemal nierzeczywiste. Przez glowe przemknela jej mysl, ze facet bierze ja za kogos innego.

– Dziekuje.

– Nie, to ja pani dziekuje. – Pomyslal, ze ta sprawa moze miec interesujacy aspekt. – Nie potrafie nawet zliczyc, ile razy uratowala pani moje zdrowe zmysly, pozwalajac mi sluchac swojej gry. – Jego gladkie policzki byly zarozowione z emocji, dlon ciagle zacisnieta na jej dloni. – To cudowne spotkanie mimo przykrych okolicznosci. Musze przyznac, ze jest to ostatnie miejsce, gdzie spodziewalbym sie znalezc ksiezniczke sal koncertowych.

Caroline poczula sie mocno niepewnie.

– To dom mojej babki, panie Burns. Mieszkam tu zaledwie od paru dni. W jego bladoniebieskich oczach pojawila sie troska.

– To musi byc dla pani bardzo stresujace. Zapewniam, ze zrobie wszystko, co w mojej mocy, by zakonczyc te sprawe szybko.

Caroline usmiechnela sie slabo, starannie unikajac wzroku Susie.

– To bardzo pocieszajace.

– Zrobie wszystko, absolutnie wszystko! – Podniosl walizeczke, ktora przedtem ustawil sobie przy nodze. – Teraz rzuce okiem na miejsce zbrodni, szeryfie.

Burke wskazal mu kepe drzew, po czym zerknawszy na blyszczace wloskie pantofle Burnsa, mrugnal do zony.

– Nawet niezly – uznala Susie, patrzac, jak mezczyzni ida w strone drzew. – Jezeli pociaga cie typ eleganta.

– Tak sie szczesliwie sklada, ze chwilowo nie pociaga mnie zaden typ.

– Nigdy nic nie wiadomo. – Susie powachlowala sie skrajem bluzki. – Pokaze ci teraz, jak sie czysci bron, a potem zrobimy panom cos zimnego do picia. – Spojrzala na Caroline ciekawie. – Nie wiedzialam, ze jestes taka slawna. Myslalam, ze to tylko takie przechwalki panny Edith.

– Slawa to rzecz wzgledna.

– Chyba masz racje. – Susie odwrocila sie w strone domu. Poniewaz polubila Caroline i poniewaz odniosla wrazenie, ze Caroline przydalaby sie odrobina smiechu, otoczyla ja ramieniem i zapytala: – Umiesz zagrac „Orange Blossom Special”?

Caroline rozesmiala sie po raz pierwszy od wielu dni.

– Pewnie tak.

ROZDZIAL SZOSTY

Tucker polozyl nogi na biurku Burke'a i skrzyzowal je w kostkach. Nie przeszkadzalo mu, ze musi czekac; prawde mowiac, czekanie nalezalo do rzeczy, ktore robil najlepiej. To co inni, w tym sam Tucker, uznawali za nieuleczalne lenistwo, bylo w rzeczywistosci bezkresna, wrodzona cierpliwoscia.

Poniewaz nie spal dobrze w nocy, mala drzemka w oczekiwaniu na Burke'a wydala mu sie rozsadnym sposobem spedzenia czasu.

Wiesc o tym, ze FBI jest w miescie, dotarla do Sweetwater lotem blyskawicy. Tucker wiedzial juz, ze agent specjalny Burns ubiera sie jak wlasciciel zakladu pogrzebowego i jezdzi brazowym mercurym. Wiedzial rowniez, ze Burns byl nad stawem McNairow i robil tam to, co zwykli robic agenci FBI na miejscu zbrodni.

Zbrodni. Z cichym jekiem Tucker przymknal oczy, jakby chcial sie odciac od wlasnych mysli. Siedzac z nogami na biurku szeryfa, wsluchany w skrzypienie wiatraka na suficie i zawodzenie bezuzytecznego klimatyzatora pod oknem, pomyslal, ze to przeciez niemozliwe, by Edda Lou Hatinger lezala w szufladzie zamrazarki w zakladzie pogrzebowym Palmera, zaledwie pare ulic dalej.

Poruszyl sie niespokojnie, probujac uciec od makabrycznego obrazu, zapomniec o tym, ze byl gotow walczyc z Edda Lou do upadlego. Gorzej! Ze cieszyl sie na te walke, cieszyl sie z gory na lzy, ktore poplyna, kiedy Edda Lou zrozumie, ze nie zostanie nowa pania Sweetwater.

Teraz nie musi juz z nia walczyc. Nie musi juz ratowac wlasnej dumy, ukrocajac jej ambicje.

Teraz musi tylko spreparowac alibi, zeby nie stac sie podejrzanym o morderstwo. A wszystko dlatego, ze podniecal go sposob, w jaki Edda Lou stukala w klawisze kasy Larssona, ze poblazal sobie, sypiajac z nia i skubiac wargami jej gladka skore.

Bywal juz oskarzany o wiele rzeczy. O lenistwo, ktore wedlug kodeksu Tuckera przestepstwem nie bylo. O trwonienie pieniedzy, do czego przyznawal sie chetnie. O cudzolostwo, czemu zaprzeczal. Nigdy nie sypial z mezatkami z wyjatkiem Sally Guilford pare lat temu, ale ona byla w separacji. Oskarzano go nawet o tchorzostwo, ktore wolal brac za ostroznosc.

Ale morderstwo? Wszystko to byloby bardzo zabawne, gdyby nie bylo takie przerazajace. Jego ojciec peklby ze smiechu. On – jedyny czlowiek, ktorego Tucker naprawde sie bal – nigdy nie zdolal zmusic syna do zastrzelenia czegokolwiek podczas wspolnych przymusowych polowan.

Oczywiscie, Edda Lou nie zostala zastrzelona. Zostala zamordowana tak jak inne dziewczeta, zaszlachtowana. Tucker wylowil z kieszeni papierosy.

Odcial koniuszek – okolo pol centymetra – i siegal wlasnie po zapalniczke, kiedy wszedl Burke w towarzystwie zapoconego, zirytowanego mezczyzny w ciemnym garniturze.

Dzien spedzony z wyslannikiem FBI nie wprawil Burke'a w najlepszy humor. Spojrzal koso na nogi Tuckera i rzucil kapelusz na wieszak przy drzwiach.

– Czuj sie jak u siebie w domu, synu.

– Robie co moge. – Tucker wolno wydmuchal dym. W zoladku lataly mu motylki, ale poslal Burke'owi leniwy usmiech. – Powinienes kupic sobie jakies nowe czasopisma, Burke. Duchowa strawa mezczyzny nie moze ograniczac sie do broni mysliwskiej i tepienia szkodnikow.

– Rozejrze sie za jakims numerem „Gentleman's Quarterly” i „People'.

– Bede wdzieczny. – Tucker obrzucil towarzysza Burke'a przelotnym spojrzeniem. Ciemny garnitur zdawal sie pasowac, ale facet nie mial dosc rozsadku, by poluzowac krawat. Choc Tucker nie potrafilby wyjasnic dlaczego ten drobny fakt sprawil, ze poczul instynktowna niechec do Burnsa. – Pomyslalem sobie, ze wpadne i pogadam z wami, panowie.

Burke skinal glowa i zasiadl za biurkiem, chcac podkreslic oficjalny charakter rozmowy.

– Tucker Longstreet, agent specjalny Burns.

– Witamy w Innocence! – Tucker nie wstal, ale wyciagnal dlon. Z przyjemnoscia stwierdzil, ze reka Burnsa jest miekka i wilgotna. – Co sprawia, ze jest pan specjalny, agencie Burns?

– Moja ranga. – Burns dokonal oceny wytartych adidasow Tuckera i drogich bawelnianych spodni z zarozumialym usmieszkiem. Antypatia byla wzajemna. – O czym chcial pan z nami porozmawiac, panie Longstreet?

– Coz, moglibysmy zaczac od pogody – Tucker zignorowal ostrzegawcze spojrzenie Burke'a. – Wyglada na to,

Вы читаете Miasteczko Innocente
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату