Nadwerezone zebro, podbite oko i w dodatku podejrzenie o morderstwo dla urozmaicenia.

Wyprysnal z Innocence i rozpedzil samochod do stu trzydziestu na godzine.

Doszedl do wniosku, ze to wszystko przez kobiety. Gdyby Edda Lou nie ocierala sie o niego za kazdym razem, gdy przekroczyl prog Larrsona, nie zaczalby sie z nia spotykac. Gdyby Della nie suszyla mu glowy, nie Pojechalby do miasta i nie natknal sie na Edde Lou. Gdyby ta baba Waverly nie platala sie po rozlewiskach, nie zobaczylaby go siedzacego nad stawem i nie doniosla FBI, jak wtedy wygladal.

Chryste, mial prawo tak wygladac.

Bylo mu zal Eddy Lou, byl tak wstrzasniety, te chcialo mu sie wyc Okazala sie podstepna dziwka, ale nie zaslugiwala na to, by umrzec. Jednak umarla, cholerna szkoda, tylko dlaczego on ma ponosic konsekwencje tej smierci? Musi odpowiadac na pytania tego upartego osla Jankesa, znosic cierpliwie jego insynuacje.

Gorzej niz insynuacje, pomyslal pokonujac zakret z piskiem opon. Wyniosle, pyszalkowate uwagi wielkomiejskiego madrali, ktory napotkal na swej drodze wiejskiego tumana.

Caroline Waverly patrzyla na niego w ten sam sposob. Pobiegla pewnie w podskokach do FBI, zeby powiedziec im o kmiocie knujacym zbrodnie na bagnach.

Mijal wlasnie droge McNairow. Przydepnal pedal hamulca i jednoczesnie skrecil kierownica gwaltownie w lewo. Samochod obrocil sie o sto osiemdziesiat stopni. Pojedzie tam i utnie sobie pogawedke z ksiezniczka.

Nie zauwazyl jadacej za nim polciezarowki. Podbite oczy Austina zwezily sie, kiedy dostrzegl czerwona blyskawice znikajaca w gaszczu. Byl to niewatpliwie znany mu porsche. Usmiechajac sie, zjechal na pobocze.

Wylaczyl silnik, schowal kluczyki do kieszeni, po czym siegnal po czarna paste do butow. Patrzac we wsteczne lusterko, pomalowal sobie twarz, a potem nasunal kapelusz gleboko na oczy. Z tylnego siedzenia wzial karabin, remingtona woodmastera, i sprawdzil, czy jest naladowany. Wysiadl z samochodu uzbrojony po zeby, z nozem do patroszenia zwierzyny za pasem, i nie przestajac sie usmiechac, przeszedl przez droge.

Ruszal na polowanie. W imie Pana!

Caroline odkryla, ze nie ma nic przeciwko samotnosci. Chociaz lubila towarzystwo Suzie, zywotnosc tej kobiety podkopala jej sily. Nie bardzo lez chcialo jej sie wierzyc, by ktos mogl wlamac sie do domu i zamordowac ja we snie. Badz co badz, byla tu obca i nikt nie znal jej na tyle, by zyczyc jej smierci. Odlozyla pistolet z silnym postanowieniem, ze nigdy wiecej nie wezmie go do reki.

Siegnela natomiast po skrzypce. Od czasu przyjazdu prawie nie grala, brakowalo jej czasu. Przesunela palcami po gladkim, wypolerowanym drewnie, musnela struny. To nie sa cwiczenia, powiedziala sobie, przecierajac kalafonia smyczek. To nie jest wystep. Zagra dla samej siebie; przyjemnosc, o ktorej, pochlonieta praca, zupelnie zapomniala.

Przymknela oczy i ulozyla skrzypce na ramieniu, odruchowo przyjmujac przepisowa postawe.

Wybrala Szopena, dla pieknej muzyki, dla jej spokoju i nutki melancholii, ktorej nie potrafila w sobie zagluszyc. Jak zwykle, muzyka wypelnila ja cala.

Nie myslala teraz o smierci, o strachu. Nie myslala o Luisie i zdradzie, rodzinie, ktora stracila, bez ktorej musiala sie obyc. Nie myslala o muzyce. Po prostu czula ja.

Brzmi jak placz, pomyslal Tucker wchodzac na werande. Ciche, bolesne lkanie, takie ktore dobywa sie z duszy.

Zawstydzil sie tych mysli, choc nikt nie mogl ich slyszec. To tylko muzyka wygrywana na skrzypcach, jakis rozwlekly nokturn, kompletnie pozbawiony rytmu. Czlowiekowi nie chce sie nawet przytupywac noga do taktu. Ale brzmi tak rozdzierajaco, kiedy plynie do ogrodu z otwartych okien. Niemal czul te muzyke, moglby przysiac, ze oblazly go dzwieki.

Zapukal, ale tak cicho, ze ledwie sam to uslyszal. Siegnal do klamki i pchnal siatkowe drzwi. Muzyka zaprowadzila go do frontowego salonu.

Caroline stala na srodku pokoju, z glowa pochylona lekko ku skrzypcom, twarza do okien, tak ze mogl widziec jej profil. Oczy miala zamkniete, a jej usmiech byl rownie teskny jak sama melodia.

Nie potrafilby powiedziec, skad wiedzial, ze muzyka wydobywala sie wprost z jej serca. Dzwieki zawisly w powietrzu jak nie wypowiedziane pytanie.

Wsunal rece w kieszenie, oparl sie o framuge i pozwolil Caroline, by go z soba uniosla. To bylo dziwne i niepokojace odkrycie, ze kobieta moze koic i podniecac zarazem, choc nie otarlo sie to nawet o seks.

Kiedy skonczyla i muzyka odplynela w cisze, poczul rozczarowanie tak glebokie, ze niemal bolesne. Gdyby mial choc troche oleju w glowie, wymknalby sie z salonu, wykorzystujac jej oszolomienie, i zapukal. Ale on zrobil pierwsza rzecz, jaka mu przyszla na mysl. Zaklaskal.

Podskoczyla nerwowo. Jej cialo wyrazalo juz tylko napiecie, a oczy strach, ktory w jednej chwili ustapil miejsca irytacji.

– Co pan tu robi, do ciezkiej cholery?

– Pukalem. – Wzruszyl ramionami i usmiechnal sie szeroko, zniewalajaco, dokladnie tak samo jak nad stawem. – Byla pani zbyt zaabsorbowana, zeby uslyszec.

Opuscila skrzypce, ale trzymala w gorze smyczek, jakby to byla szabla.

– A moze nie chcialam, zeby mi przeszkadzano.

– Jakos o tym nie pomyslalem. Lubie muzyke. Wprawdzie wole rhythmblues, troche jazzu, ale to tez bylo cos. Nic dziwnego, ze pani z tego zyje.

Nie spuszczajac z niego wzroku, odlozyla skrzypce.

– Fascynujacy komplement.

– Taka sobie uwaga. Przypomina mi pani breloczek, jaki miala moja mama. To byla perla zamknieta w bryle bursztynu. Bardzo ladna rzecz, ale smutna. Perla byla tam calkiem sama i nigdy nie miala sie wydostac. Wygladala pani dokladnie tak samo kiedy pani grala. Zawsze pani gra takie smutne piosenki?

– Gram to, co lubie.

Jego siniaki nabraly kolorow przez ostatni dzien, nadajac jego twarzy bunczuczny, grozny wyraz. Jednoczesnie mial w sobie tyle z malego chlopca, ze kobieta pragnela przycisnac cos zimnego – chocby usta – do tych bolesnych sladow.

– Istnieje jakis powod, dla ktorego nachodzi mnie pan w domu, panie Longstreet?

– Moze pani mowic do mnie Tucker. Ja bede nazywal cie Caroline. Albo Caro. – Blysnal zebami w usmiechu. – Tak nazywala cie panna Edith. Ladnie.

– To nie jest odpowiedz na moje pytanie. Oderwal sie od framugi.

– Sasiedzi odwiedzaja sie tu bez specjalnego powodu, ale ja go mam. Nie poprosisz mnie, zebym usiadl?

Uniosla dumnie glowe.

– Nie.

– Cholera! Im bardziej stajesz sie antypatyczna, tym bardziej cie lubie. Jestem pod tym wzgledem perwersyjny.

– A pod innymi wzgledami? Zachichotal i przysiadl na oparciu sofy.

– Najpierw musimy sie lepiej poznac. Ludzie mowia, ze jestem latwy, ale ja mam swoje zasady.

– Coz za ulga! A wracajac do celu twojej wizyty?

Zalozyl noge na noge z cala swoboda, jakby siadal na tej poreczy codziennie od dwudziestu lat.

– Boze, lubie sluchac, jak mowisz. Z takim chlodem, jakbys zjadla przed chwila miche lodow brzoskwiniowych. Przepadam za lodami brzoskwiniowymi.

Sciagnela kaciki ust ku dolowi, zeby sie nie usmiechnac.

– Nie interesuja mnie twoje gusty kulinarne, nie jestem rowniez w nastroju do zabawiania gosci. Mam za soba pare trudnych dni.

Spowaznial.

– To musialo byc dla ciebie ciezkie, ta historia z Edda Lou.

– Ona zniosla to o wiele gorzej. Wstal i zaczal spacerowac po pokoju.

– Jestes tu juz pare dni i slyszalas pewnie wszystko, co sie mowi w miescie. – Siegnal po papierosa.

Chociaz probowala do tego nie dopuscic, odczula cos na ksztalt wspolczucia. Ciezko jest zyc, kiedy kazdy blad wywlekany jest na swiatlo dzienne i staje sie tematem publicznych roztrzasan. Wiedziala cos na ten temat.

– Jezeli powiesz, ze plotki w tym miescie sa rownie dokuczliwe jak wilgotnosc powietrza, bede musiala sie z toba zgodzic.

– Masz prawo myslec na ten temat, co ci sie zywnie podoba, ale chce. zebys mnie wysluchala.

Uniosla pytajaco brew.

Вы читаете Miasteczko Innocente
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату